Grenouille był zafascynowany tym procesem...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da siÄ™ wypeÅ‚nić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
traci! czas procesora na zbyt cz(ste testy; zbyt d!ugi czas u$pienia b(dzie oznacza!, "e w'tek b(dzie przebywa! w tym stanie nawet po zako&czeniu zadania, na...
»
Otóż — wracajÄ…c do jÄ™zyka — ma siÄ™ on do sfery znaczeÅ„ tak, jak siÄ™ ma koÅ›ciec do sfery życiowych procesów, najpierw powstawaÅ‚y znaczenia, a potem...
»
Cywilizacja w rozumieniu francuskim i angielskim - to proces, za[ w kulturze, jej wytworach - dzieBach (ksi|ki, obrazy, systemy religijne, filozoficzne) -odbija si specyfika narodu
»
„quasi-wulkanicznej" i samorodnym automatyzmem procesów stabilizuje-nietrwałą orbitę, tak jak wahadło utrzymuje niezmienną płaszczyznę raz nadanego...
»
wdając się w szczegóły zastosowania wspomnianej „zabawki", powiem tylko tyle, że jej działanie opierało się na przetwarzaniu przez procesor obrazu z...
»
Prawo do informacji o przys³uguj¹cych uprawnieniach i ci¹¿¹cych obowi¹zkach jest w procesie karnym szczególnie wa¿ne z uwagi na to, ¿e skutecznoœæ ka¿dej walki, w tym i...
»
Następnym argumentem przeciwko takiemu analizowaniu procesu przyswajania języka w kategoriach teorii uczenia się jest to, że dzieci często...
»
Jest to jednak tylko początkiem procesu, który w końcu doprowadzi do ideologii rycerskiej...
»
Por su parte, el tercer chakra permite la organización y conclusión de este proceso...
»
Był to powolny, niezbyt zajmujący proces, jednak kryształowy monolit był cierpliwy...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Jeśli w ogóle coś mogło go wprawić w entuzjazm - wpraw­dzie w entuzjazm na zewnątrz niewidoczny, a tylko ukryty, jak gdyby zimny płomień entuzjazmu - to właś­nie owa procedura polegająca na tym, by za pomocą ognia, wody, pary i wymyślnej aparatury wydrzeć z rze­czy ich aromatyczną duszę. Owa aromatyczna dusza ­lotny olejek - stanowiła ich najlepszą cząstkę i same rzeczy były dla Grenouille'a interesujące tylko ze wzglę­du na nią. Cała reszta: kwiaty, liście, łupinki, owoc, bar­wa, uroda, żywość i wszystkie te inne niepotrzebne atry­buty nic go nie obchodziły, były tylko otoczką i zbęd­nym balastem. Do wyrzucenia.
Od czasu do czasu, kiedy destylat stawał się wodnisto klarowny, zdejmowali alembik z ognia, otwierali go i wytrząsali rozgotowaną zawartość. Była oklapła i bla­da jak rozmiękła słoma, jak pobielałe kości ptasie, jak zbyt długo gotowane jarzyny, amorficzna, rozmazana, całkiem niepodobna do pierwotnego surowca, w obrzyd­
^- 98 ^, ,.,
liwy sposób przypominała zwłoki i była niemal w zu­pełności pozbawiona własnego zapachu. Wyrzucali to przez okno do rzeki. Potem umieszczali w kociołku świeże rośliny, dolewali wody i ponownie stawiali na ogniu. I kociołek znowu po chwili zaczynał perkotać, i żywotny sok roślin znowu ściekał do florenckiej flasz­ki. Często trwało to całą noc. Baldini doglądał paleniska, Grenouille nie spuszczał oczu z butli - w czasie, jaki upływał między jedną a drugą wymianą zawartości ko­ciołka, nie było nic innego do roboty.
Siedzieli na stołkach przy ogniu, ze wzrokiem hipno­tycznie przykutym do nieforemnego baniaka, obydwaj urzeczeni, choć z bardzo różnych powodów. Baldini rozkoszował się żarem ognia i migotliwym, czerwonym blaskiem płomieni i miedzi, lubił trzask płonących dre­wek, gulgotanie alembiku - bo to było tak jak kiedyś. Doprawdy, człowiek popadał w rozmarzenie! Baldini przynosił ze sklepu butelkę wina, gdyż wskutek gorąca czuł pragnienie, a zresztą picie wina też było elementem dawnych czasów. A potem zaczynał opowiadać historie o dawnych czasach, bez końca. O wojnie o sukcesję hi­szpańską, w której wziął niemały udział walcząc prze­ciwko Austriakom; o kamizardach, wespół z którymi najeżdżał Sewenny; o córce pewnego hugonota w Este­rel, która uległa mu, odurzona zapachem lawendy; o po­żarze lasu, którego wtedy o mało co nie spowodował, a który jak amen w pacierzu ogarnąłby całą Prowansję, bo akurat wiał potężny mistral; i opowiadał o destylo­waniu, wciąż na nowo, o destylowaniu pod gołym nie­bem, nocą, przy blasku księżyca, przy winie i graniu cykad, i o olejku lawendowym, jaki wówczas produko­wał, tak subtelnym i mocnym, że był na wagę srebra; o latach nauki w Genui, o latach wędrówki i o mieście Grasse, gdzie jest tylu perfumiarzy, co w innych mia­stach szewców, a tak są bogaci, że żyją jak książęta, we wspaniałych domach z cienistymi ogrodami i tarasami
oraz pokrytymi boazerią jadalniami, gdzie jada się zło­tymi sztućcami na porcelanowej zastawie i tak dalej...
Takie historie opowiadał stary Baldini i popijał przy tym wino, i pod wpływem wina, żaru ognia i podnie­cenia, w jakie wprawiały go jego własne dzieje, dostawał purpurowych wypieków na policzkach. Grenouille zaś, który siedział dalej od blasku ognia, wcale nie słuchał. Nie interesowały go dawne dzieje, interesowała go wy­łącznie nowa metoda. Nieprzerwanie wpatrywał się w rurkę u szczytu alembika, z której wyciekała cieniut­ka nitka destylatu. I tak wpatrzony wyobrażał sobie, że on sam jest takim alembikiem, w którym pęrkocze tak jak w tym tutaj i z którego wycieka destylat, tak jak tutaj, tylko lepszy, oryginalniejszy, bardziej niezwykły, destylat owych przewspaniałych roślin, które hodował we własnym wnętrzu, które w nim kwitły, które on tylko wąchał i które swym niepowtarzalnym zapachem mogły zmienić świat w wonny ogród rajski, gdzie on sam mógł­by wieść egzystencję pod względem olfaktorycznym cał­kiem znośną: Być wielkim alembikiem, który zalewa świat własnej produkcji destylatami - oto o czym marzył Grenouille.
Gdy jednak Baldini, podochocony winem, opowiadał coraz bardziej rozwlekle o tym, jak to niegdyś bywało, i coraz namiętniej pogrążał się we własnych marzeniach, Grenouille szybko porzucał swoje dziwaczne fantazje. Odpędzał rojenia o wielkim alembiku i zamiast tego za­stanawiał się, jak wykorzystać nowo zdobyte umiejętno­ści dla urzeczywistnienia bliższych celów.
19 ~ie minęło wiele czasu, a Grenouille stał się specjalistą w dziedzinie destylacji. Stwierdził - a jego nos pomógł mu w tym więcej niż reguły Baldiniego - że jakość
^' 100 ^~ ^- 101 ^­
destylatu zależy przede wszystkim od temperatury og­nia. Każda roślina, każdy kwiat, każde drzewo i każdy owoc oleisty wymagały odrębnej procedury. Czasem trzeba było doprowadzać dekokt do maksymalnego pa­rowania, czasem powinien tylko równomiernie bulgotać, a niektóre kwiaty dawały z siebie to, co miały najlepsze­go, wtedy gdy pociły się powolutku na najmniejszym ogniu.
Równie ważna była wstępna obróbka surowca. Miętę i lawendę można było destylować całymi wiązkami. In­ne kwiaty trzeba było wpierw delikatnie przebrać, osku­bać płatki, posiekać, rozetrzeć albo zgoła zrobić z nich zacier, zanim powędrowały do miedzianego kociołka. Niektóre zaś w ogóle nie dawały się destylować i to napawało Grenouille'a bezmiernym rozgoryczeniem.

Powered by MyScript