Wiedział, do najdrobniejszych szczegółów, jak zostanie przez nich potraktowany; gdy my- ślał o ich złośliwych figlach, był tym tak poruszony, że wprost nie mógł spokojnie usiedzieć. A gdy doszedł do tego punktu, kiedy chłopaki urządzają nań obławę, mimo woli kurczył nogi i robiło mu się na przemian zimno i gorąco. O samym swym czynie nie myślał bynajmniej. Półmrok, w którym go popełnił, zasnuwał jeszcze jego umysł, nie przypominał sobie zatem już żadnych szczegółów zajścia. Pozostało mu jedynie jakieś dziwne uczucie wkoło szyi, tam gdzie dotykał jej kołnierz koszuli, oraz rodzaj ucisku gdzieś w głowie, jak gdyby ktoś dotykał mózgu pałką i nieustannie go naciskał. Ten ucisk odczuwał przez całe życie, raz słabiej, to znów mocniej; przeważnie słabiej, ale kiedy Jörgen czuł się wyczerpany, jak obecnie, doznawał wrażenia, jak gdyby ktoś skuwkę laski mocno opierał o jego głowę. Wtedy opuszczały go jego nieliczne myśli i wszystkie pra- gnienia i czuł, że popada w wielką pustkę. Nikt nie będzie chciał się z nim zadawać, nawet wtedy, gdyby został czeladnikiem – ani nawet żadna służąca, a cóż dopiero córka gospodarza lub organisty! Czuł to i opanowało go uczucie najczarniejszego osamotnienia. Wtedy spotkał się z ich miłym powitaniem, które było niby promień słońca, przenikający przez gęste ciemności. Oszołomiło go to całkowicie, jak człowieka nagłe światło błyskawicy – wszystko wirowało mu przed oczami. I wśród tej pełni światła, zdawało mu się, że rozpo- znaje, iż nie mogą to być zwykli ludzie, lecz – anioły. Już dawniej słyszał o aniołach, które zstępowały do nieszczęśliwych i opuszczonych. Skinęły mu głową, chociaż wiedziały co uczynił i dlaczego; przecież wszyscy wiedzieli. Skinęły mu głową – stało się to dlań jedynym dźwiękiem, kawałkiem melodii. Prostowało mu plecy, pracował z ochotą i był gotów z robotą, ale nie poszedł do kościoła, lecz powędrował na gościniec – one skinęły mu głową. Szedł dalej w rozżarzonym słońcu, rzucił się do rowu, gryzł trawę, śmiał się i płakał – one skinęły mu głową. Przez cały czas widział przed sobą dwa oblicza o świeżych barwach, odcinające się na tle błękitnego nieba i białego pyłu drogi – oblicza które uśmiechały się doń przyjaźnie. Szedł dalej, rzucał się na trawę i znów podnosił bez powodu i celu ale zawsze w tym sa- mym kierunku, aż dopóki nie stanął przy ich wozie. Tam położył się i rozmyślał nad ich po- zdrowieniem, przez cały dzień nie myślał o niczym innym, miał bezustannie przed oczyma ten ich ukłon i uśmiech. A jeszcze ich uprzejmość na drodze powrotnej – było dosyć uciechy na wiele dni. Wszak- że szczęście uczyniło go wymagającym, i teraz kiedy spacerowały po ogrodzie lub udawały 34 się na żniwa, a zapomniały czasem spojrzeć w górę – poruszał nieco swymi narzędziami, do- póki nie spojrzały i nie skinęły doń. Najczęściej kłaniała mu się panna Helga, a może najwięcej uwagi zwracał na jej ukłon. W dzień i w nocy unosiła się w jego wyobraźni, a jego ograniczony mózg pracował. Ukochaną majstra była bogata wdowa po gospodarzu! A córka organisty, na północ od torfowiska wpu- ściła do siebie przez okno prostego parobka! A on sam będzie wkrótce czeladnikiem, majster mówił przecież o tym często „Jörgenie, to świetnie – mówił – wkrótce możemy zacząć szyć coś nowego". Dlaczego panna Helga pozdrawiała go zawsze? Dlaczego właściwie? Po prostu go kochała. Myśl ta wkrótce stała się dla niego pewnikiem i wydała mu się tak naturalna, że zrzucał do ogrodu różne drobnostki, które przeznaczył dla panny Helgi – grzebień, znaleziony na go- ścińcu, małe blaszane pudełeczko, kupione za 25 groszy, a zostawione kiedyś przez majstra na ladzie. Były to jedyne pieniądze, jakich Jörgen był posiadaczem, od wielu lat; wydanie ich wymagało więc dużej ofiary. Myśli jego przybierały najfantastyczniejszy obrót, wyobrażał ją sobie w niebezpieczeń- stwie i przeleżał raz całą noc pod gankiem, przed jej drzwiami, chociaż zwykle nawet mysz wzbudzała w nim strach. Było to chłodnej nocy jesiennej. Czasami chwytał go strach, że ona nie jest pewna wzajemności i cierpi z tego powodu. Wtedy z zapałem kiwał jej głową, ona odpowiadała, i znów czuł się uspokojony. Myślał też o tym, ażeby zaproponować jej i matce, że w tajemnicy zreperuje jej obuwie skórą należącą do majstra; mogły by w ten sposób zaosz- czędzić pieniędzy. Pewność, że jest wybrańcem krzepiła jego samopoczucie. I to, czego nie mogła dokonać modlitwa, strach i kontrola, tego dokonało jego nowe uczucie. Miłość dodała mu takiej pew-
|