Lecz tym razem, przysłuchawszy się pilniej, uspokoiła się zaraz...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
- ustaw federalnych i innych aktw normatywnych prezydenta, parlamentu i rzdu,- konstytucji i statutw podmiotw Federacji, jak rwnie| innych aktw normatywnych,- porozumieD midzy organami wBadzy paDstwowej a organami podmiotw Federacji oraz porozumieD midzy organami wBadzy poszczeglnych podmiotw,- porozumieD midzynarodowych, ktre zostaBy podpisane, lecz nie weszBy jeszcze w |ycie
»
których zaspokojenie nauka społeczna ma ułatwić — będą nietylko „organiczne", lecz będą również wynikać ze społecznejistoty...
»
— Proszę mi darować — rzekłem ozięble i cokolwiek szyderczo — lecz czas nagli...
»
Regis wdrapał się na stojące obok krzesło, by lepiej przyjrzeć się znamieniu, lecz już wcześniej był pewien, że jego bystre oczy nie zwiodły go, że znamię na...
»
Trudno było pojąć opowieść na wpół szalonego ślepca, lecz kiedy Guthwulf mówił, Simon wyobraził sobie, jak hrabia wędruje tunelami, kuszony przez coś, co...
»
Urządzenia państwowe mogą polegać w całości na monizmie prawa prywatnego lub publicznego, lecz w cywilizacji łacińskiej polegają od początku na dualizmie...
»
bardzo ważna w przypadku tak kluczowej cechy, jak iloraz inteligencji:jednostki znajdujące się w obszarze powyżej krzywej I, lecz poniżej krzywej...
»
Jeden li tylko okręt Argo228, sławion wszędy,Gdy wracał od Ajeta, mógł się przemknąć tędy -Lecz te rafy i Argo by nie oszczędziły,Gdyby nie pomoc...
»
Dwukrotnie otwierał jeszcze usta, żeby się do mnie odezwać, zanim się oddaliłem, i nawet zrobił krok za mną, lecz zatrzymał się i uderzając biczem po nogach...
»
cze, by wyrobi sobie negatywne wraenie na jego temat;doszlibymy do wniosku, e w sieci, owszem, istnieje ycie,lecz jest ono okropne, brutalne i pene...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Odgłosy, które ją zbudziły, były rechtaniem dzikich świń. Czy basiory podbierały się ku warchlakom, czy też odyńce poczęły się ciąć o samury, dość, że naraz rozebrzmiała cała puszcza. Ów warchoł odbywał się niezawodnie dość daleko, ale wśród ciszy nocnej i powszechnego uśpienia wydawał się tak bliskim, iż Basia słyszała nie tylko rechtanie i kwiki, ale świst głośny oddychają-
cych gwałtownie nozdrzy. Nagle rozległ się łomot, tętent, trzask łamanych chrustów i całe stado, lubo niewidzialne dla Basi, przeleciawszy w pobliżu, pogrążyło się w głębiach puszczy.
217
A w onej niepoprawnej Basi, mimo jej strasznego położenia, zbudziła się na mgnienie powieki żyłka myśliwska i zrobiło się jej żal, że nie widziała przelatującego stada.
„Człowiek by się trocha przypatrzył – rzekła sobie w duszy – ale nic to! Jadąc tak lasami, pewnie jeszcze co zobaczę...”
I dopiero po tej uwadze przypomniawszy sobie, że lepiej nic nie widzieć, a jak najprędzej uciekać, puściła się w dalszą drogę.
Nie można było stać dłużej jeszcze i dlatego, że chłód ogarniał ją coraz dotkliwszy, a ruch koni rozgrzewał ją znacznie, mało stosunkowo nużąc. Konie za to, które nieco tylko mchu i zmarzłych traw zdołały uszczknąć, ruszyły wielce niechętnie i z pospuszczanymi głowami.
Szron w czasie postoju okrył im boki i zdawało się, że ledwie nogi wloką. Szły przecie od południowego popasu niemal bez wytchnienia.
Przejechawszy polanę, z oczyma utkwionymi w Wielki Wóz na niebie, Basia pogrążyła się w puszczę, niezbyt gęstą, ale pagórkowatą, poprzecinaną wąskimi jarami. Stało się też i ciemniej, nie tylko z powodu cienia, jaki rzucały rozłożyste drzewa, ale także i dlatego, że opary podniosły się z ziemi i skryły gwiazdy. Trzeba była jechać na oślep. Jedne tylko jary dawały Basi jakąkolwiek wskazówkę, że posuwa się w słusznym kierunku, bo to wiedziała, że wszystkie one ciągną się od wschodu ku Dniestrowi, że więc przebywając coraz nowe, zdąża wciąż ku północy. Pomyślała jednak; że mimo tej wskazówki grozi jej zawsze: albo zbytnie oddalenie się od Dniestru, albo zbytnie zbliżenie się ku niemu. I jedno, i drugie mo-gło być niebezpieczne, bo w pierwszym razie wypadłoby nałożyć ogromnie drogi, w przeciwnym – mogła wyjechać na Jampol i tam wpaść we wraże ręce.
Czy zaś była jeszcze przed Jampolem czy właśnie na jego wysokości, czy też zostawiła go już za sobą, o tym nie miała najmniejszego pojęcia.
,,Prędzej będę wiedziała, kiedy ominę Mohilów – mówiła sobie – bo ten leży w jarze wielkim i ciągnącym się daleko, któren może poznam.”
Po czym spojrzawszy w niebo myślała dalej:
„Daj mi Boże przebrać się jeno za Mohilów, bo tam zaczyna się już Michałowe panowanie, tam mnie już nic nie ustraszy...
Tymczasem noc stała się jeszcze ciemniejszą. Szczęściem, na podłożu leśnym leżał tu już śnieg, na którego białym tle można było odróżniać ciemne pnie drzew, niższe konary i omijać je. Natomiast musiała Basia jechać wolniej i skutkiem tego na duszę jej padły znów te strachy przed siłą nieczystą, które na początku nocy ścinały jej krew lodem.
„Jeśli zobaczę świecące ślepie nisko – rzekła do swej strwożonej duszy – nic to! to będzie wilk; ale jeśli na wysokości człowieka...”
I w tej samej chwili krzyknęła głośno:
– W imię Ojca i Syna!...
Bo czy to było złudzenie, czy może dziki zdeb siedział na gałęzi, dość że Basia wyraźnie ujrzała parę błyszczących ślepiów na wysokości człowieka.
Z trwogi jej samej zaszły oczy pomroką, ale gdy przejrzała znowu, nie było już nic widać, tylko jakiś szelest dał się słyszeć między konarami, tylko jej serce tłukło się w piersiach tak głośno, jak gdyby chciało pierś rozsadzić.
I jechała dalej, długo, długo wzdychając do światła dziennego. Noc dłużyła się jednak niezmiernie. Wkrótce potem znów rzeka przegrodziła jej drogę. Basia była już dość daleko za Jampolem, nad brzegiem Rosawy, ale nic nie wiedziała, gdzie jest, odgadywała tylko, że jednak posuwa się wciąż na północ, skoro napotkała nową rzekę: Odgadywała także, że noc mu-si już być na schyłku, bo chłód powiększył się znacznie; widocznie brał mróz, tuman opadł i gwiazdy ukazały się znowu, jeno bledsze, niepewnym światłem świecące.
Na koniec ciemność poczęła blednąć stopniowo. Pnie, gałęzie i gałązki stawały się wi-doczniejsze. W lesie zapanowała zupełna cisza – dniało.
218

Powered by MyScript