— Czy znam jej imię i klan? — Arona uniosła brwi...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Krasnoludy ruszyły do przodu zwartą grupą, przez cały czas walcząc z ogarniającą ich rozpaczą, a Hornborin wysoko uniósł rękę z Pierścieniem i ruszył w...
»
— Ha! Pora ci już, pora rozejrzeć się za jaką głupią panną…Było rzeczą powszechnie wiadomą, że John Nieven jest nieprzejednanym wrogiem kobiet,...
»
Dziesięcioletnie bliżniaczki ze Złotego Brzegu stanowiły całkowite przeciwieństwo tego, jak ludzie wyobrażają sobie bliźniacze siostry — były do...
»
miejskiej partyzantki? Baader (z odpowiednim naciskiem) — a czy wasza interwencja nie jest niezbitym dowodem na to, że taka partyzantka jest...
»
Uszczęśliwieni chłopcy natychmiast pobiegli na dwór, Una poszła pomóc cioci Marcie przy zmywaniu — choć gderliwa staruszka niechętnie przyjmowała jej...
»
Atak powinien zaskoczyć Sitha, jednak Arcylord odwrócił się nagle i uniósł miecz świetlny, którym rozłupał belkę na dwoje...
»
W moich rozmowach ze Stanisławom Beresiem znajduje się kilka miejsc wykropkowanych — wtedy już pozwalano znaczyć w taki sposób ingerencje cenzury...
»
cześć i wspierać, w miarę mych możliwości, te dobre dzieła, które w Twoje imię wspomagają cierpiących i umierających na całym świecie...
»
Że ktoś ze mną zagra w berka, Lub przynajmniej w chowanego… Własne pędy, własne liście, Zapuszczamy — każdy sobie I korzenie...
»
— Czy moglibyśmy zwabić Gurboriana w pułapkę za pomocą rzekomego listu Voloriana? Przypuśćmy, że twój stryj zapragnął poznać prawdziwe...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Następnie zadała uczennicy kilka lakonicznych pytań, a potem gwizdnęła. — Ciotka Lennis Młynarki! To gniewny, uparty klan. Mój zaś, jak powiadają, jest bardzo dumny i niezwykle impulsywny. Ród Mari Anghard znają nawet cudzoziemcy, przynajmniej ze słyszenia. Teraz to Nolar zagwizdała z wrażenia.
— Anghard? Tej, która była niańką trójki dzieci–czarowników?
— Tej samej. — Twarz Sokolniczki rozjaśnił szczery uśmiech. Wyjęła z sakwy ścierkę oraz zgrzebło i zaczęła czyścić muła, mówiąc równocześnie z ożywieniem i rozglądając się za wodą. Muł już szczypał trawę rosnącą przy bramie. Wtedy roześmiała się i dodała: — Bywam bardzo uparta. Kiedyś miałam muła, którego mój kuzyn Jommy nazwał moim imieniem i do dziś Jommy’emu wydaje się, że o tym nie wiem.
Rozmawiały ze sobą wesoło, aż do powrotu posłańca.
— Pójdzie pani ze mną, pani Arono — oświadczył.
Posłuchała, prowadząc muła, dopóki nie dotarli do stajni, gdzie pozostawiła go pod opieką sług Lormtu.
 
Uczona dama Nareth była w starszym wieku, miała przyprószone siwizną kasztanowate włosy i szare, przenikliwe oczy.
— Usiądź, dziewczyno — rozkazała wskazując krzesło i kielich z winem na ustawionym pod ścianą stole. Arona z wdzięcznością wypiła łyczek. — Jak rozumiem, masz dla mnie kilka zwojów. Czy wiesz, co zawierają?
— Sama napisałam i skopiowałam większość z nich — odparła chłodno urażona Sokolniczka. — Byłam kronikarką naszej wsi, dopóki rada starszych, dla zachowania spokoju, nie zdecydowała się powierzyć tej funkcji chłopcu, jednemu z uciekinierów. Pochodzę z wioski nad Sokolą Rzeką, pod Sokolą Turnią. Jest to opowieść o naszym życiu.
Nareth przyjrzała się jej uważnie, po czym sięgnęła wypielęgnowaną ręką po jeden ze zwojów. Rozwinęła go, spochmurniała i rzekła:
— Nie mówisz w nim nic o Gnieździe ani o życiu Sokolników, a przecież należysz do ich rasy. Oczywiście żyją oni z dala od swoich kobiet.
— Widywałyśmy ich bardzo rzadko i dzięki niech będą za to Wielkiej Bogini — odpaliła zirytowana do głębi Arona. — To jest opowieść o naszym życiu, nie ich. Mamy własne życie, krewnych, pieśni, opowieści i długą historię. Nasze dzieje niewiele mają wspólnego z tym, co mężczyźni uważają za ważne, to znaczy z wojnami i bitwami. Dlatego wolałam nie spotkać się z uczonym–mężczyzną.
Szare oczy Nareth zabłysły, lecz jej surowa blada twarz nie zmieniła wyrazu.
— Uspokój się! I powiedz mi, jaka mądrość kryje się w tych zwojach, że warto było odbyć dla niej tak długą podróż? Czy zdajesz sobie sprawę, że nie interesują nas informacje o tym, że kobieta jakiegoś Sokolnika urodziła mu syna i kiedy, o tym, ile ziarna wydano po zbiorach każdej kobiecie, ani o tym, która z nich wyrwała drugiej włosy z głowy, dlatego, że jej mężczyzna okazywał tamtej względy, tak jak nie obchodzi nas, czy pokłóciły się o garnki, czy o wstążki.
Wargi Arony zbielały, a jej piwne oczy ciskały błyskawice. Odparła nienaturalnie cienkim głosem:
— My nie rodzimy synów żadnemu mężczyźnie. Rodzimy dzieci dla naszych klanów i musimy patrzeć, jak kradną nam synów, kiedy ci zaczynają chodzić albo jeszcze wcześniej. Niczego nam nie dano. To, co posiadałyśmy, było dziełem naszych rąk i umysłów. I wiele razy zmuszone byłyśmy patrzeć, jak rozwścieczeni Sokolnicy niszczyli to wszystko. — Podniosła dumnie głowę i mówiła dalej: — Nasze kroniki obejmują dzieje dwudziestu kobiecych pokoleń, sięgają czasów, gdy byłyśmy królowymi w naszej ojczyźnie, Dalekim Brzegu. Kres naszej władzy położyła inwazja uzbrojonych mężczyzn. Nasz lud uległ ich przewadze. Musiałyśmy wywędrować do obcej krainy, samotne, pozbawione wszystkiego. Ale chociaż nasi mężczyźni zwrócili się przeciwko nam, nas winiąc za swoje porażki w tej wojnie, przetrwałyśmy złe czasy i zbudowałyśmy nowe, dostatnie życie. Widzę jednak, iż to wcale nie obchodzi Lormtu! Wybacz mi, służko tej tu uczonej. Powinnam była wiedzieć. — I ku przerażeniu Nolar młoda Sokolniczka wy buchnęła płaczem.
Pani Nareth, mimo że miała chęć wypędzić ją z powodu wyjątkowego grubiaństwa, nie zrobiła tego. Nie pozwolił na to jej umysł naukowca, logiczny, obiektywny i obojętny.
— Jesteś przepracowana i wyczerpana — stwierdziła obojętnym tonem. — Wybaczam ci ten wybuch. Możesz zamieszkać w skrzydle przeznaczonym dla naszych służebnych i kobiet–uczonych. W refektarzu znajdziesz jedzenie. Przeczytam te zwoje i sama ocenię, ile są warte. Ostrzegam cię wszakże, nie waż się histeryzować w mojej obecności. Jesteśmy przede wszystkim uczonymi, a dopiero potem kobietami.
Arona podniosła oczy. Pani Nareth skinęła głową i powiedziała ostrym tonem:
— Dziękuję ci, dziewczyno. Możesz odejść.
Kiedy Sokolniczka odeszła, Nareth pomyślała z żalem o swojej własnej nauczycielce, uczonej imieniem Rhianne. Rhianne przyjmowała pod swoje skrzydła każdą dziewczynę nie jak matka, lecz jak swoje własne młodsze wcielenie. Osłaniała ją zaciekle, broniła i smuciła się, kiedy, tak jak Nareth — pozostawiały podopieczną, by zająć się znacznie dla siebie ważniejszymi sprawami — pracą naukową i kontaktami z innymi uczonymi.

Powered by MyScript