– Ani to, ani to...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
– Pozwól mi zaciągnąć przynajmniej sto razy po stu oszczepników i łuczników i sto wozów bojowych, a odzyskam dla ciebie całą Syrię, bo zaprawdę, gdy i...
»
Jednakże gdy opuścił swe zakrwawione ręce – gdy od trucizny dotyku Foula jego usta poczerniały i napuchły tak, że nie mógł dłużej wytrzymać dotyku...
»
Morgiana nie mogła powstrzymać śmiechu:– Urok? Na ciebie? A to po co? Avallochu, gdyby nawet wszyscy mężczyźni oprócz ciebie zniknęli z powierzchni...
»
– Proszę mi wierzyć, poruczniku, kiedy zobaczyłem, jaki efekt wywołała ta kaseta na pani Marshall i kiedy sam jej wysłuchałem, próbowałem dowiedzieć...
»
Przyjdźcie! Pójdźmy do Pana! Ja na przedzie, wy – za Mną! Chodźmy do wód zbawczych, na święte pastwiska, chodźmy na ziemie Boże...
»
przykładów, żeby uzasadnić tezę, iż tworzenie modeli różnych systemów oraz ich badanie przy użyciu technik komputerowej symulacji – to ważny...
»
-- Nie wiem -– Kosti zrobił krok naprzód; przerażony kierowca krzyknął: To najprawdziwsza prawda! Tylko ludzie Salzara wiedzą, gdzie jest i jak działa...
»
Gałkin, nauczyciel geografii, uwziął się na mnie i zobaczycie, że dziś nie zdam u niego egzaminu – mówił, nerwowo zacierając potniejące ręce,...
»
Zawezwawszy go więc na rozmowę rzekł mu ze zmartwioną wielce twarzą: – Trudno! każdy sam najlepiej rozumie, co mu czynić przystoi, nie będę ja cię...
»
– Ja to robiê dla panów dobra, no bo teraz to oni siê wstydz¹ piæ herbatê, ich gryzie sumienie, ¿e to na moim gazie, a jak ka¿dy zap³aci gaz, to on bêdzie...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Mówił, że dziennikarz czy jeszcze nie dziennikarz. Sam wiesz, że ja tego miejskiego akcentu nie trawię. Nie szło po prostu wyrozumieć.
– I co on? Poszedł w diabły?
– Nie. Najpierw robił zdjęcia we wsi, ale go pogonili, a teraz czeka na ganku, aż wrócisz.
– No cóż. W takim razie trzeba iść – mruknął Jakub, wstając zza stolika.
Dopił piwo i trzasnął kuflem o ścianę. Na szczęście.
– Barman! – zakrzyknął.
– Jestem ajentem – jęknął ajent zza lady. – Tyle razy cię, Jakub, prosiłem...
– Konia!
W pięć minut później osiodłana chabeta czekała przed lokalem. Wędrowycz zręcznie wskoczył na siodło i pokłusował w ciemność.
Klacz, uderzona w boki obcasami gumofilców, zręcznie przeskoczyła płot i opadła na podwórze. Jakub zeskoczył z siodła. Nieznajomy siedział na ganku. Drzemał wyraźnie. Staruszek uśmiechnął się lekko, wyciągnął zza paska odrapany rewolwer i strzelił dziennikarzowi nad uchem. Ten poderwał się, a widząc przed sobą uzbrojoną postać w czarnej esesmańskiej kurtce, przeżegnał się odruchowo.
– Hy, znaczy, religijny człowiek – mruknął Jakub.
Gość, otrząsnąwszy się z pierwszego wrażenia, wyciągnął dłoń na powitanie.
– Jestem Radosław Tomaszewski...
– A ja jestem Wędrowycz, Jakub Wędrowycz – oświadczył gospodarz z godnością.
Złapał gościa za rękę, uścisnął, a potem odwrócił ją grzbietem do dołu i popatrzył na linie.
– Hy. Ciekawe rzeczy tu napisane. Ale to i owo trzeba by poprawić – mruknął... – Najlepiej brzytwą albo kawałkiem szkła...
– Napisałem list, że przyjadę.
– A, list – mruknął egzorcysta. Z kieszeni wydobył strasznie pomiętą kopertę. Była jeszcze ciągle zaklejona. W cholewy buta wyciągnął bagnet i rozpruł ją artystycznie. Przez chwilę wpatrywał się w równe rządki liter.
– To znaczy twój list? – Pokazał papier przybyszowi.
– Nie, to z urzędu skarbowego. – Tomaszewski rzucił okiem na blankiet. – Tu piszą, że przyślą policję.
– A niech spróbują. – Egzorcysta rzucił papier na ziemię i jął przeszukiwać kieszenie. Niebawem znalazł kawałek następnego pisma.
– To chyba był twój – mruknął. – Dobry papier do skrętów. Cholera, chyba zapomniałem wcześniej przeczytać... Najlepiej opowiedz własnymi słowami. I nie stójmy tak. – Nacisnął klamkę otwierając drzwi.
Z wnętrza domu powiało wonią dawno niepranych skarpetek, ogryzionych kości, rdzy oraz myszy. Jakub zapalił światło i myszy uciekły. Reszta została na miejscu, chociaż skarpetkom niewiele brakowało, by pobiec śladem gryzoni.
– To jaka gazeta cię nasłała? – zagadnął gospodarz.
– Tygodnik Obleśne Nowinki – odpowiedział natychmiast przybysz.
– Obleśne nowinki... – wycedził Jakub. – Hmmm. Dawno nie zrobiłem nic specjalnie obleśnego, ale jeśli przywiozłeś viagrę, to tu po sąsiedzku mieszkają takie młode dupcie...
– Mam coś bardziej ekologicznego. – Tomaszewski sięgnął do torby i wydobył butelkę z żółtawym płynem, w którym pływały drewniane szczapki.
– Bimber? – Wędrowycz ocenił zawartość okiem fachowca.
– Sam destylowałem – pochwalił się gość.
– De... co?
– Pędziłem. – Tomaszewski spopularyzował termin fachowy.
– Pędzi, znaczy, swój... – mruknął do siebie Jakub i popatrzył życzliwiej na gościa. Bez słowa postawił na stole dwie musztardówki i wziął butelkę od dziennikarza.
– Po co te patyki? – Popatrzył pod światło.
– To dębowe drewno, dodaje smaku – wyjaśnił Tomaszewski.
– Zobaczymy... – Jakub wprawnym cięciem bagnetu odrąbał szyjkę butelki razem z korkiem. Nalał.
– Za interes – wzniósł toast dziennikarz.
– Niech będzie interes. – Wędrowycz wypił i mlasnął. – Czysty ten bimber, prawie jak sklepowa wódka – stwierdził.
Tomaszewski spokojnie opróżnił swoją musztardówkę.
– Musi być czysty – odparł. – Destylowałem według matematycznego wzoru...
Jakub omal się nie zakrztusił.
– Mogę zapisać. – Dziennikarz nie zwrócił uwagi na gospodarza. Wyjął kartkę, długopis i zrobił sobie trochę miejsca, przegarnąwszy kości na środek stołu. Napisał: „C=- 0,0984T2+13,78T-389,7”.
– Co to takiego? – Wędrowycz z powagą podrapał się w głowę.
– Na podstawie tego wzoru, mierząc temperaturę pary zacieru na wejściu do chłodnicy, obliczamy moc skraplającego się w danej chwili destylatu w procentach masowych – wyjaśnił Radosław. – Potem trzeba to jeszcze uśrednić albo lepiej scałkować metodą trapezów i uzyskujemy moc gotowego bimbru. To równanie kwadratowe, zwane Parabolą Przewodasa, jest fragmentem krzywej równowagi fazowej dla układu alkohol-woda. Daje prawidłowe wyniki w zakresie temperatur 79-99 stopni Celsjusza.
Jakub namyślał się chwilę, po czym wreszcie zrozumiał.
– Nu, znaczy, z matematyki też można pędzić – stwierdził.
– Tylko z kamienia nie utoczysz... – odrzekł filozoficznie Radosław.
– Jak to nie?! – zaprotestował Jakub i wyciągnął litr karbidówki.
 
Tomaszewski obudził się w sianie.

Powered by MyScript