Moje sÅ‚owa znów wywoÅ‚aÅ‚y jego uÅ›miech. - Wsiadaj do wozu. Odwiedzimy teraz Mary Maggie. ZasalutowaÅ‚am i wsiadÅ‚am do mercedesa. Nie byÅ‚am przekonana, że cokolwiek wskóramy, ale to miÅ‚o spÄ™dzić dzieÅ„, jeżdżąc po mieÅ›cie z Komandosem. Jazda z Komandosem uwalnia mnie od odpowiedzialnoÅ›ci. ByÅ‚am bez wÄ…tpienia podwÅ‚adnÄ…. I to chronionÄ…. Nikt nie oÅ›mieliÅ‚by siÄ™ strzelać do mnie, kiedy byÅ‚am z Komandosem. A nawet gdyby ktoÅ› strzeliÅ‚, to jestem pewna, że bym nie zginęła. PodjechaliÅ›my w milczeniu pod dom Mary Maggie, zaparkowaliÅ›my w garażu w drugim rzÄ™dzie za jej wozem i dotarliÅ›my windÄ… na siódme piÄ™tro. Mary Maggie otworzyÅ‚a po drugim pukaniu. ZatkaÅ‚o jÄ…, kiedy nas zobaczyÅ‚a, i cofnęła siÄ™ o krok. W normalnej sytuacji taka reakcja mogÅ‚a być oznakÄ… strachu albo winy. Ale w tym wypadku byÅ‚a to typowa reakcja kobiety, która staje twarzÄ… w twarz z Komandosem. MuszÄ™ jednak przyÂznać Mary, że nie oblaÅ‚a siÄ™ rumieÅ„cem i nie zaczęła siÄ™ jÄ…kać. OderwaÅ‚a spojrzenie od Komandosa i skupiÅ‚a uwaÂgÄ™ na mojej osobie. - Znowu ty - powiedziaÅ‚a. PogroziÅ‚am jej paluszkiem. - Co siÄ™ staÅ‚o z twoim okiem? - spytaÅ‚a. - MaÅ‚a sprzeczka o miejsce postojowe. - WyglÄ…da, że przegraÅ‚aÅ›. - Pozory mylÄ… - odparÅ‚am. Niekoniecznie w tym wyÂpadku... ale czasem. - DeChooch jeździÅ‚ po mieÅ›cie wczoraj wieczorem - wyjaÅ›niÅ‚ Komandos. - MyÅ›leliÅ›my, że może go widziaÅ‚aÅ›. - Nie. - JeździÅ‚ twoim wozem i spowodowaÅ‚ wypadek. Potem zwiaÅ‚. Można siÄ™ byÅ‚o zorientować po jej minie, że sÅ‚yszy o wypadku po raz pierwszy. - To przez ten jego wzrok. Nie powinien jeździć w nocy. Pewnie. Nie wspominajÄ…c już o jego mózgu, co też dyskwalifikowaÅ‚o go jako kierowcÄ™. Ten facet to kompletÂny Å›wir. - KtoÅ› zostaÅ‚ ranny? - spytaÅ‚a Mary Maggie. Komandos pokrÄ™ciÅ‚ gÅ‚owÄ… przeczÄ…co. - Zadzwonisz do nas, jak go zobaczysz, dobrze? - poprosiÅ‚am. - Pewnie - odparÅ‚a. Już w windzie powiedziaÅ‚am: - Nie zadzwoni. Komandos popatrzyÅ‚ tylko na mnie. - Co? - spytaÅ‚am. - CierpliwoÅ›ci. Drzwi windy otworzyÅ‚y siÄ™ na podziemny garaż i wyÂsiedliÅ›my. - CierpliwoÅ›ci? Księżyc i Dougie zaginÄ™li, a ja mam Joyce Barnhardt na karku. Jeździmy w kółko i gadamy z ludźmi, ale niczego siÄ™ nie dowiadujemy i nic siÄ™ nie dzieje. Nikt nawet nie wyglÄ…da na specjalnie zmarÂtwionego. - Informujemy ludzi. Stosujemy nacisk. Stosujesz naÂcisk we wÅ‚aÅ›ciwym miejscu i osiÄ…gasz pożądany efekt. - Hm - mruknęłam tylko, wciąż przekonana, że nieÂwiele osiÄ…gnÄ™liÅ›my. Komandos otworzyÅ‚ wóz, który miaÅ‚ centralny zamek. - Nie podoba mi siÄ™ to twoje “hm". - To gadanie o nacisku wydaje mi siÄ™ trochÄ™... niejasne. ByliÅ›my sami w kiepsko oÅ›wietlonym garażu. Tylko Komandos, ja, dwa poziomy i beton. Idealna sceneria dla morderstwa na zlecenie albo ataku oszalaÅ‚ego gwaÅ‚ciciela. - Niejasne - powtórzyÅ‚ Komandos. ChwyciÅ‚ mnie za klapy kurtki, przyciÄ…gnÄ…Å‚ do siebie i pocaÅ‚owaÅ‚. Jego jÄ™zyk dotknÄ…Å‚ mojego i poczuÅ‚am przypÅ‚yw podniecenia zaledwie milimetr poniżej orgazmu. Komandos wsunÄ…Å‚ mi dÅ‚onie pod marynarkÄ™ i objÄ…Å‚ mnie w pasie. PrzylegaÅ‚ do mnie mocno. Nagle wszystko straciÅ‚o znaczenie z wyjÄ…tkiem rozkoszy, do jakiej miaÅ‚ mnie doprowadzić. Pragnęłam go. Teraz. Do diabÅ‚a z Eddiem DeChoochem. KtóregoÅ› dnia wjedzie w filar mostu i bÄ™dzie po wszystkim. Dobrze, ale co ze Å›lubem? - odezwaÅ‚ siÄ™ z gÅ‚Ä™bi mego mózgu jakiÅ› cichy gÅ‚os. Zamknij siÄ™, nakazaÅ‚am mu. Później bÄ™dÄ™ siÄ™ tym martwić. A co z nogami? - spytaÅ‚ gÅ‚os. - OgoliÅ‚aÅ› nogi dziÅ› rano? Szlag by trafiÅ‚, ledwie oddychaÅ‚am z dzikiego pragnieÂnia, a miaÅ‚am siÄ™ martwić o wÅ‚osy na nogach? Gdzie sprawiedliwość na tym Å›wiecie? Dlaczego to zawsze kobieÂta ma siÄ™ martwić o cholerne wÅ‚osy? - Obudź siÄ™ - powiedziaÅ‚ Komandos. - JeÅ›li zrobimy to teraz, to czy potraktujesz to jako zaliczkÄ™ za zÅ‚apanie DeChoocha? - Nie zrobimy tego teraz. - Dlaczego nie? - JesteÅ›my w podziemnym garażu. A zanim ciÄ™ stÄ…d wyprowadzÄ™, zmienisz zdanie. ZmrużyÅ‚am oczy. - WiÄ™c o co tu chodzi? - Chodzi o to, że można zÅ‚amać system obronny danej osoby, jeÅ›li zastosuje siÄ™ odpowiedni nacisk. - Chcesz mi powiedzieć, że to byÅ‚ tylko taki pokaz? DoprowadziÅ‚eÅ› mnie do tego... tego stanu, żeby udowodÂnić swojÄ… teoriÄ™? Wciąż trzymaÅ‚ dÅ‚onie na mojej talii, tulÄ…c mnie do siebie. - Jak poważny jest ten stan? - spytaÅ‚. Gdyby byÅ‚ choć odrobinÄ™ poważniejszy, ulegÅ‚abym saÂmoistnemu zapÅ‚onowi. - Nie aż tak poważny - zapewniÅ‚am go. - KÅ‚amczucha. - A jak poważny jest twój stan? - ZastraszajÄ…co poważny. - Komplikujesz mi życie. OtworzyÅ‚ drzwi samochodu. - Wsiadaj. NastÄ™pny na liÅ›cie jest Ronald DeChooch.
|