- Poszło nam równie dobrze jak rozmowa z Vincentem - powiedziałam do Komandosa...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da siÄ™ wypeÅ‚nić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
go, zmusi swych wodzów iść i walczyć, wojsko powiedzie wodzów, nie wodzowie wojsko...
»
- ustaw federalnych i innych aktów normatywnych prezydenta, parlamentu i rzdu,- konstytucji i statutów podmiotów Federacji, jak równie| innych aktów normatywnych,- porozumieD midzy organami wBadzy paDstwowej a organami podmiotów Federacji oraz porozumieD midzy organami wBadzy poszczególnych podmiotów,- porozumieD midzynarodowych, które zostaBy podpisane, lecz nie weszBy jeszcze w |ycie
»
— O nie! — powiedziaÅ‚am stanowczo...
»
- Nic się nie stało! Nic się nie stało! - powiedział Bonifacy...
»
— SÅ‚uchaj no, synu, wiesz doskonale, że nie mam czasu martwić siÄ™ o jedzenie dla czarnuchów — powiedziaÅ‚ Tay Tay...
»
— Wiesz co — powiedziaÅ‚a Chia — jestem Å›piÄ…ca...
»
3|51|Zaprawde, Bóg jest moim i waszym Panem! Przeto czcijcie Go! To jest droga prosta!"3|52|A kiedy Jezus poczul w nich niewiare, powiedzial: "Kto jest moim...
»
- Niestety, Wasza Wysokość - powiedziaÅ‚ Kun­ze - moim skromnym zdaniem fakty w tej sprawie zdecydowanie upoważniajÄ… mnie do formalnego oskar­Å¼enia...
»
— Zatrzymam ciÄ™ tutaj — powiedziaÅ‚a...
»
– Otwarte – powiedziaÅ‚, nie patrzÄ…c...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


Moje słowa znów wywołały jego uśmiech.
- Wsiadaj do wozu. Odwiedzimy teraz Mary Maggie.
Zasalutowałam i wsiadłam do mercedesa. Nie byłam przekonana, że cokolwiek wskóramy, ale to miło spędzić dzień, jeżdżąc po mieście z Komandosem. Jazda z Komandosem uwalnia mnie od odpowiedzialności. Byłam bez wątpienia podwładną. I to chronioną. Nikt nie ośmieliłby się strzelać do mnie, kiedy byłam z Komandosem. A nawet gdyby ktoś strzelił, to jestem pewna, że bym nie zginęła. Podjechaliśmy w milczeniu pod dom Mary Maggie, zaparkowaliśmy w garażu w drugim rzędzie za jej wozem i dotarliśmy windą na siódme piętro.
Mary Maggie otworzyła po drugim pukaniu. Zatkało ją, kiedy nas zobaczyła, i cofnęła się o krok. W normalnej sytuacji taka reakcja mogła być oznaką strachu albo winy. Ale w tym wypadku była to typowa reakcja kobiety, która staje twarzą w twarz z Komandosem. Muszę jednak przy­znać Mary, że nie oblała się rumieńcem i nie zaczęła się jąkać. Oderwała spojrzenie od Komandosa i skupiła uwa­gę na mojej osobie.
- Znowu ty - powiedziała.
Pogroziłam jej paluszkiem.
- Co się stało z twoim okiem? - spytała.
- Mała sprzeczka o miejsce postojowe.
- Wygląda, że przegrałaś.
- Pozory mylą - odparłam. Niekoniecznie w tym wy­padku... ale czasem.
- DeChooch jeździł po mieście wczoraj wieczorem - wyjaśnił Komandos. - Myśleliśmy, że może go widziałaś.
- Nie.
- Jeździł twoim wozem i spowodował wypadek. Potem zwiał.
Można się było zorientować po jej minie, że słyszy o wypadku po raz pierwszy.
- To przez ten jego wzrok. Nie powinien jeździć w nocy.
Pewnie. Nie wspominając już o jego mózgu, co też dyskwalifikowało go jako kierowcę. Ten facet to komplet­ny świr.
- Ktoś został ranny? - spytała Mary Maggie.
Komandos pokręcił głową przecząco.
- Zadzwonisz do nas, jak go zobaczysz, dobrze? - poprosiłam.
- Pewnie - odparła.
Już w windzie powiedziałam:
- Nie zadzwoni.
Komandos popatrzył tylko na mnie.
- Co? - spytałam.
- Cierpliwości.
Drzwi windy otworzyły się na podziemny garaż i wy­siedliśmy.
- Cierpliwości? Księżyc i Dougie zaginęli, a ja mam Joyce Barnhardt na karku. Jeździmy w kółko i gadamy z ludźmi, ale niczego się nie dowiadujemy i nic się nie dzieje. Nikt nawet nie wygląda na specjalnie zmar­twionego.
- Informujemy ludzi. Stosujemy nacisk. Stosujesz na­cisk we właściwym miejscu i osiągasz pożądany efekt.
- Hm - mruknęłam tylko, wciąż przekonana, że nie­wiele osiągnęliśmy.
Komandos otworzył wóz, który miał centralny zamek.
- Nie podoba mi się to twoje “hm".
- To gadanie o nacisku wydaje mi siÄ™ trochÄ™... niejasne.
Byliśmy sami w kiepsko oświetlonym garażu. Tylko Komandos, ja, dwa poziomy i beton. Idealna sceneria dla morderstwa na zlecenie albo ataku oszalałego gwałciciela.
- Niejasne - powtórzył Komandos.
Chwycił mnie za klapy kurtki, przyciągnął do siebie i pocałował. Jego język dotknął mojego i poczułam przypływ podniecenia zaledwie milimetr poniżej orgazmu. Komandos wsunął mi dłonie pod marynarkę i objął mnie w pasie. Przylegał do mnie mocno. Nagle wszystko straciło znaczenie z wyjątkiem rozkoszy, do jakiej miał mnie doprowadzić. Pragnęłam go. Teraz. Do diabła z Eddiem DeChoochem. Któregoś dnia wjedzie w filar mostu i będzie po wszystkim.
Dobrze, ale co ze ślubem? - odezwał się z głębi mego mózgu jakiś cichy głos.
Zamknij się, nakazałam mu. Później będę się tym martwić.
A co z nogami? - spytał głos. - Ogoliłaś nogi dziś rano?
Szlag by trafił, ledwie oddychałam z dzikiego pragnie­nia, a miałam się martwić o włosy na nogach? Gdzie sprawiedliwość na tym świecie? Dlaczego to zawsze kobie­ta ma się martwić o cholerne włosy?
- Obudź się - powiedział Komandos.
- Jeśli zrobimy to teraz, to czy potraktujesz to jako zaliczkę za złapanie DeChoocha?
- Nie zrobimy tego teraz.
- Dlaczego nie?
- Jesteśmy w podziemnym garażu. A zanim cię stąd wyprowadzę, zmienisz zdanie.
Zmrużyłam oczy.
- Więc o co tu chodzi?
- Chodzi o to, że można złamać system obronny danej osoby, jeśli zastosuje się odpowiedni nacisk.
- Chcesz mi powiedzieć, że to był tylko taki pokaz? Doprowadziłeś mnie do tego... tego stanu, żeby udowod­nić swoją teorię?
Wciąż trzymał dłonie na mojej talii, tuląc mnie do siebie.
- Jak poważny jest ten stan? - spytał.
Gdyby był choć odrobinę poważniejszy, uległabym sa­moistnemu zapłonowi.
- Nie aż tak poważny - zapewniłam go.
- KÅ‚amczucha.
- A jak poważny jest twój stan?
- Zastraszająco poważny.
- Komplikujesz mi życie.
Otworzył drzwi samochodu.
- Wsiadaj. Następny na liście jest Ronald DeChooch.

Powered by MyScript