Rozsunąłem drzwi do dyspozytorni i zamarłem...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Mój polistyrenowy kubek do kawy spoczywał zamknięty na małym stoliku obok drzwi, jego zawartość dawno już stała się chłodna i niesmaczna, chyba że ktoś byłby...
»
W praktyce, przy wycieczce tak niewinnej i krótkiej, jaką była wymiana klisz w studzience, ten, który zostawał, mógł, otwarłszy dwoje drzwi - kuchenki i...
»
ROZDZIAŁ SZÓSTYKŁOPOTY W PRALNIZielone frontowe drzwi domu pod numerem trzydziestym drugim przy ulicy Windsor Gardens wolno się uchyliły i w szparze...
»
Nie podejrzewająca niczego Gunnlod otworzyła drzwi na szczycie wielkiego tunelu w skale, który prowadził do komnaty skarbca, gdzie się znajdowali...
»
Skrzynkę z dokumentami wsunąłem pod łóżko, starannie zamknąłem okna i drzwi, i pomaszerowałem do małej restauracyjki, która mieściła się na...
»
Gdy zapukała do drzwi, otworzyło się małe okienko i młoda dziewczyna, blondynka, wysunęła okrągłą wesołą twarzyczkę...
»
Agent, który miał go zawieźć na lotnisko, otworzył drzwi i wszedł do celi...
»
Oczywiście drzwi mojego pokoju tylko na ten moment czekały, żeby się otworzyć...
»
-Tam są jakieś drzwi, ludzie! Z dużym, czerwonym napisem...
»
Ostrożnie odsłoniła firankę z oszklonej części drzwi...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


Podłoga była zasłana papierem toaletowym, całymi rolkami, porozwijanymi i zwisającymi ze wszystkiego. Jakby odbywał się tu jakiś nieudany striptiz mumii. Na podłodze walało się chyba ze sto rozwiniętych rolek.
– Jasna cholera, co to jest?
– To? – Rozejrzał się wokół, drapiąc się po głowie.
– No, ten papier.
– A. No tak. Wczoraj była bitwa na papier. Coś się stało i przywieźli trzy razy za dużo. Nie zmieścił się w szafie. No, rozumiesz, przez dwa miesiące nie było czym tyłka podetrzeć, a teraz jest tego cała góra...
– Urządzaliście sobie bitwę na papier, a pompa numer sześć sobie stała?
Coś w moim głosie wreszcie do niego dotarło. Skulił się.
– Ej, nie patrz tak na mnie. Się naprawi. Nie przejmuj się. Jezus. Jesteś gorszy niż Mercati. To nie moja wina. Ja właśnie zabierałem się za pakowanie go do pojemników i wtedy przyszła Suze z Zoo i zaczęli się tym rzucać. – Wzruszył ramionami. – To tylko taka zabawa. Nic takiego. Zresztą, to Suze zaczęła.
Rzuciłem mu jeszcze jedno mordercze spojrzenie i przedarłem się przez plątaninę srajtaśmy do pulpitów sterowniczych. Chee zawołał za mną:
– Ej, no, jak będziesz go tak kopać, to w życiu go nie pozwijam z powrotem!
Zacząłem przestawiać przełączniki, uruchamiać programy diagnostyczne. Spróbowałem odpalić diagnostyczną bazę danych, ale dostałem błąd połączenia. Co za niespodzianka. Zerknąłem na półki, gdzie stały papierowe instrukcje obsługi i konserwacji, ale nie było ich tam. Odwróciłem się do Chee.
– Masz pojęcie, gdzie są te instrukcje?
– Te co?
Wskazałem puste półki.
– A, te. Są w kiblu.
Spojrzałem na niego. On na mnie. Nie mogłem się zmusić do zadania tego pytania. Po prostu odwróciłem się z powrotem do pulpitów.
– Przynieś. Muszę dojść, co znaczą te lampki. – Mrugał do mnie cały panel tych światełek. Wszystkie dotyczyły pompy nr 6.
Chee wybiegł truchcikiem z pokoju, wlokąc za sobą papier. Z góry dobiegł odgłos otwieranych drzwi Sali Obserwacyjnej: Suze zeszła schodkami. Kolejne problemy. Zaszeleściła serpentynami papieru i podeszła blisko do mnie, za blisko. Poczułem na karku jej oddech.
– Pompa stoi od prawie dwunastu godzin – powiedziała. – Mogę napisać na ciebie raport. – Walnęła mnie w plecy, mocno. – Mogłabym napisać raport, koleś. – Powtórzyła mocniej. Barn.
Przyszło mi do głowy, żeby jej oddać, ale nie dam jej kolejnego pretekstu do zawieszenia mi pensji. Zresztą jest większa ode mnie. I ma więcej mięśni niż orangutan. I jest równie włochata. Zamiast tego powiedziałem:
– Gdyby ktoś zadzwonił, może bym coś zrobił.
– Pyskujesz mi? – Szturchnęła mnie jeszcze raz i przybliżyła twarz do mojej, patrząc zwężonymi w szparki oczyma. – Dwanaście godzin przestoju – powiedziała jeszcze raz. – To podstawa do raportu. Tak jest w instrukcji. Mogę to zrobić.
– Serio? Przeczytałaś to? Sama-sama?
– Nie tylko ty umiesz czytać, Alvarez. – Odwróciła się i, tupiąc, pobiegła schodkami na górę, do swojego gabinetu.
Chee wrócił, taszcząc instrukcje.
– Nie wiem, jak ty to robisz – wysapał, podając mi je. – One są kompletnie bez sensu.
– Trzeba się z tym urodzić.
Chwyciłem plastirenowe tomiszcza i zerknąłem na gabinet Suze. Stała tam i patrzyła przez szybę; wyglądała, jakby miała zejść i rozwalić mi łeb. Tępa awansiara, której się poszczęściło, kiedy poprzedni szef poszedł na emeryturę.
Nie ma pojęcia, co powinien robić kierownik, więc tylko drze się na nas, tworzy jakieś papiery, a potem nie wie, gdzie je wysłać, i molestuje swoją sekretarkę. Gwarancja zatrudnienia to świetna sprawa dla takich ludzi jak ja, ale rozumiem, że czasem trzeba kogoś zwolnić – jedyny sposób, by usunąć stąd Suze, to czekać, aż pośliźnie się na tych schodkach i skręci kark.
Łypnęła na mnie jeszcze groźniej, chcąc, żebym odwrócił wzrok. Dałem jej wygrać. Albo napisze ten raport, albo nie. A nawet jeśli napisze, to zapomni go wysłać. Zresztą i tak nie może mnie wyrzucić. Siedzimy w tym razem jak koty w jednym worku.

Powered by MyScript