Podłoga była zasłana papierem toaletowym, całymi rolkami, porozwijanymi i zwisającymi ze wszystkiego. Jakby odbywał się tu jakiś nieudany striptiz mumii. Na podłodze walało się chyba ze sto rozwiniętych rolek. – Jasna cholera, co to jest? – To? – Rozejrzał się wokół, drapiąc się po głowie. – No, ten papier. – A. No tak. Wczoraj była bitwa na papier. Coś się stało i przywieźli trzy razy za dużo. Nie zmieścił się w szafie. No, rozumiesz, przez dwa miesiące nie było czym tyłka podetrzeć, a teraz jest tego cała góra... – Urządzaliście sobie bitwę na papier, a pompa numer sześć sobie stała? Coś w moim głosie wreszcie do niego dotarło. Skulił się. – Ej, nie patrz tak na mnie. Się naprawi. Nie przejmuj się. Jezus. Jesteś gorszy niż Mercati. To nie moja wina. Ja właśnie zabierałem się za pakowanie go do pojemników i wtedy przyszła Suze z Zoo i zaczęli się tym rzucać. – Wzruszył ramionami. – To tylko taka zabawa. Nic takiego. Zresztą, to Suze zaczęła. Rzuciłem mu jeszcze jedno mordercze spojrzenie i przedarłem się przez plątaninę srajtaśmy do pulpitów sterowniczych. Chee zawołał za mną: – Ej, no, jak będziesz go tak kopać, to w życiu go nie pozwijam z powrotem! Zacząłem przestawiać przełączniki, uruchamiać programy diagnostyczne. Spróbowałem odpalić diagnostyczną bazę danych, ale dostałem błąd połączenia. Co za niespodzianka. Zerknąłem na półki, gdzie stały papierowe instrukcje obsługi i konserwacji, ale nie było ich tam. Odwróciłem się do Chee. – Masz pojęcie, gdzie są te instrukcje? – Te co? Wskazałem puste półki. – A, te. Są w kiblu. Spojrzałem na niego. On na mnie. Nie mogłem się zmusić do zadania tego pytania. Po prostu odwróciłem się z powrotem do pulpitów. – Przynieś. Muszę dojść, co znaczą te lampki. – Mrugał do mnie cały panel tych światełek. Wszystkie dotyczyły pompy nr 6. Chee wybiegł truchcikiem z pokoju, wlokąc za sobą papier. Z góry dobiegł odgłos otwieranych drzwi Sali Obserwacyjnej: Suze zeszła schodkami. Kolejne problemy. Zaszeleściła serpentynami papieru i podeszła blisko do mnie, za blisko. Poczułem na karku jej oddech. – Pompa stoi od prawie dwunastu godzin – powiedziała. – Mogę napisać na ciebie raport. – Walnęła mnie w plecy, mocno. – Mogłabym napisać raport, koleś. – Powtórzyła mocniej. Barn. Przyszło mi do głowy, żeby jej oddać, ale nie dam jej kolejnego pretekstu do zawieszenia mi pensji. Zresztą jest większa ode mnie. I ma więcej mięśni niż orangutan. I jest równie włochata. Zamiast tego powiedziałem: – Gdyby ktoś zadzwonił, może bym coś zrobił. – Pyskujesz mi? – Szturchnęła mnie jeszcze raz i przybliżyła twarz do mojej, patrząc zwężonymi w szparki oczyma. – Dwanaście godzin przestoju – powiedziała jeszcze raz. – To podstawa do raportu. Tak jest w instrukcji. Mogę to zrobić. – Serio? Przeczytałaś to? Sama-sama? – Nie tylko ty umiesz czytać, Alvarez. – Odwróciła się i, tupiąc, pobiegła schodkami na górę, do swojego gabinetu. Chee wrócił, taszcząc instrukcje. – Nie wiem, jak ty to robisz – wysapał, podając mi je. – One są kompletnie bez sensu. – Trzeba się z tym urodzić. Chwyciłem plastirenowe tomiszcza i zerknąłem na gabinet Suze. Stała tam i patrzyła przez szybę; wyglądała, jakby miała zejść i rozwalić mi łeb. Tępa awansiara, której się poszczęściło, kiedy poprzedni szef poszedł na emeryturę. Nie ma pojęcia, co powinien robić kierownik, więc tylko drze się na nas, tworzy jakieś papiery, a potem nie wie, gdzie je wysłać, i molestuje swoją sekretarkę. Gwarancja zatrudnienia to świetna sprawa dla takich ludzi jak ja, ale rozumiem, że czasem trzeba kogoś zwolnić – jedyny sposób, by usunąć stąd Suze, to czekać, aż pośliźnie się na tych schodkach i skręci kark. Łypnęła na mnie jeszcze groźniej, chcąc, żebym odwrócił wzrok. Dałem jej wygrać. Albo napisze ten raport, albo nie. A nawet jeśli napisze, to zapomni go wysłać. Zresztą i tak nie może mnie wyrzucić. Siedzimy w tym razem jak koty w jednym worku.
|