- Anne-Marie pyta, czy chcesz herbaty - wyrecytował jednym tchem. Rozmowa z tą kobietą należała już do przeszłości, ale Helen była jej wdzięczna za zaproszenie. Zdążyła już zmarznąć. - Tak... - powiedziała do chłopca. - Chętnie. Dziecko nie poruszyło się, wciąż w nią wpatrzone. - Pokażesz mi drogę? - zapytała. - Jeśli chcesz - odpowiedział bez entuzjazmu. - Tak, chcę. - Fotografujesz? - zapytał. - Tak, ale nie tutaj. - Dlaczego? - Jest za ciemno - wyjaśniła. - A nie można po ciemku? - chciał wiedzieć. - Nie. Chłopiec ze zrozumieniem pokiwał głową, jakby odpowiedź zgadzała się z jego wiedzą na ten temat, odwrócił się bez słowa i Helen sama musiała domyślić się, że ma iść za nim. Kiedy weszli, Anne-Marie była w kuchni. Wykonywała kilka czynności naraz, jak żongler. Helen patrzyła na nią z podziwem. Jej umiejętności, jeśli chodzi o prace domowe, były wprost żałosne. W końcu rozmowa zeszła na interesujący ją temat. - Po co fotografujesz te ściany? - zapytała Anne-Marie. - Piszę pracę o graffiti i muszę mieć trochę ilustracji. - Ale one nie są ładne. - Nie, masz rację. Ale myślę, że są interesujące. Anne-Marie potrząsnęła głową. - Nienawidzę całej tej dzielnicy - powiedziała. - Tutaj nie ma bezpiecznego schronienia. Ludzie są okradani na własnych klatkach schodowych. Dzieciaki co chwilę podpalają śmieci. Zeszłego lata straż pożarna musiała przyjeżdżać dwa albo trzy razy dziennie. Śmieci walają się wszędzie i pełno tu szczurów. To nie do zniesienia. - Mieszkasz sama? - Tak, odkąd Davey odszedł. - To twój mąż? - Ojciec Kerry'ego, ale nigdy nie byliśmy małżeństwem. Mieszkaliśmy razem przez dwa lata, wiesz. Dobrze nam było ze sobą. Ale kiedy byłam z Kerrym w ciąży, jednego dnia spakował się i odszedł. Może nawet lepiej, że tak się stało - powiedziała. - Ale czasami boję się mieszkać tu sama. Chcesz jeszcze herbaty? - Nie mam zbyt wiele czasu. - Tylko jeszcze jedną filiżankę - nalegała Anne-Marie. Kiedy odwracała się, by sięgnąć po czajnik, zauważyła coś przy zlewozmywaku i rozdusiła kciukiem. - A masz, ty pluskwo - mruknęła. - Mamy tu też czerwone mrówki - wyjaśniła głośno. - Mrówki? - Cała dzielnica jest skażona. To insekty z Egiptu - nazywają je mrówkami faraona. Małe, brunatne robale. Dostają się do mieszkań przez otwory wentylacyjne. Istna plaga. Mrówki z Egiptu? Chciało jej się śmiać, ale nie odezwała się. Anne-Marie wyjrzała przez okno na tylne podwórze. - Powinnaś im powiedzieć... - powiedziała, choć Helen nie bardzo wiedziała komu - powiedz im, że zwykli ludzie nie mogą nawet przejść ulicą... - Naprawdę jest aż tak źle? - zapytała z niedowierzaniem. Kobieta spojrzała jej w oczy. - Tutaj wielu ludzi pada ofiarą morderstwa - powiedziała poważnie. - Naprawdę? - Tego lata było jedno - starszy człowiek z Ruskin. To niedaleko stąd. Nie znałam go, ale był przyjacielem siostry mojej sąsiadki. Nie pamiętam, jak się nazywał. - I został zamordowany? - Poćwiartowali go w jego własnym pokoju. Leżał tam prawie tydzień. - A co z jego sąsiadami? Nie zauważyli, że zniknął? Anne-Marie wzruszyła ramionami, jakby obecność sąsiadów nie miała najmniejszego znaczenia. - To straszne - powiedziała Helen. - Ale stało się. - Kobieta mówiła, siedząc bez ruchu. - Miał wydłubane oczy. Helen drgnęła. - Nie - szepnęła wstrzymując oddech. - To prawda. Ale to jeszcze nie wszystko, co mu zrobili. - Przerwała na moment, by dalszy ciąg zabrzmiał efektownie. - Domyślasz się, jakiego rodzaju człowiek jest w stanie zrobić coś takiego? Helen skinęła głową. - Czy pociągnięto go do odpowiedzialności? - zapytała. Anne-Marie parsknęła kpiącym śmiechem. - Policji nie obchodzi, co się tu dzieje. O ile to możliwe, omijają tę dzielnicę. Kiedy już przyjadą na patrol, ograniczają się do wyłapywania pijanych dzieciaków. Po prostu boją się. Wolą mieć czyste ręce. - Nie ścigają mordercy? - Wątpię. A po chwili dodała: - On miał hak. - Hak? - Mężczyzna, który to zrobił, miał hak, jak Jednoręki Jack.
|