Lecz ja go odszukam! Zanim trzy dni miną, odnajdę tego psa
angielskiego!
– Ojciec mój szczodrze wynagrodzi twoje zasługi – rzekła piękna Sita.
– Och – westchnął Hindus – mojej zemsty nie zamienię na wszystkie skarby księcia
Holkara... A zemsta jest bliska, ja to wiem...
Widząc zaś powątpiewanie w oczach Korkorana dodał:
– Ciebie, dostojny kapitanie, łączą z Holkarem więzy przyjaźni. Jesteś po naszej strome.
Otóż wiedz, że nim trzy miesiące miną, nie będzie w Indiach jednego Anglika.
– Wiele już proroctw słyszałem – odparł Korkoran – a to nie większe budzi zaufanie niż
wszystkie inne.
– Powiem ci zatem, kapitanie – rzekł Sugriwa – że wszyscy sipaje Indii poprzysięgli
zagładę Anglikom. Pięć dni wstecz winna się była rozpocząć rzeź w Merath, Lahorze i
Benaresie.
– Kto ci to powiedział?
– Wiem o tym. Jestem zaufanym posłańcem Nany Sahiba, radży Bithoru.
– I nie lękasz się, że przestrzegę Anglików?
– Już jest za późno – odparł Hindus.
– Tu zaś po co przybyłeś? – pytał dalej Korkoran.
– Dostojny kapitanie – odparł Sugriwa – jestem wszędzie tam, gdzie mogę nieść szkodę
Anglikom. I chcę, ażeby John Robarts otrzymał śmierć z mojej ręki...
Tu przerwał nagle.
– Słyszę tętent koni na ścieżce – powiedział. – To nadjeżdża konnica angielska. Trzymaj
się dzielnie, kapitanie, bowiem szturm będzie potężny.
– W porządku – odrzekł Korkoran. – To mi nie pierwszyzna. Nabij broń, Sugriwo, pani
zaś, Sito, błagaj Brahmę, ażeby nas miał w swojej opiece.
W parę chwil później pagodę otoczyło przynajmniej pięćdziesięciu angielskich
kawalerzystów. W milczeniu gotowali broń. Reszta Anglików wróciła do obozu.
Oddziałem dowodził John Robarts, który zbliżył się i tak przemówił:
– Poddaj się, kapitanie, albo stracisz życie.
– A skoro się poddam – odparł Korkoran :– czy ja i córka Holkara będziemy wolni?
—Do kroćset! – zawołał Robarts – mamy cię w ręku, kapitanie, a pan zamierzasz
dyktować warunki? Poddaj się, a ocalisz– głowę. To wszystko, co mogę przyobiecać.
– Rób pan zatem, jak chcesz – odparł Korkoran. – Lecz i ja dołożę starań. Zaczynajcie,
proszę, panowie.
Na to hasło Anglicy zeskoczyli z koni i przywiązawszy wierzchowce do drzew, gotowali
50
się wyważyć drzwi pagody kolbami karabinków.
Pod pierwszymi ciosami kolb drzwi drgnęły i zachwiały się w zawiasach.
– Tegoście chcieli – rzekł Korkoran. – Według życzenia, proszę panów.
To mówiąc oddał przez uchylone okno pierwszy strzał. Jeden z Anglików padł, śmiertelnie
trafiony.
Szczęściem dla siebie Korkoran w sekundzie cofnął się pod ścianę, gdy tylko bowiem
Anglicy go spostrzegli, w kierunku okna sypnęły się ze dwie dziesiątki kuł. Żadna nie
dosięgła kapitana.
– Daremny trud, moi mili – odezwał się Korkoran. – Tak się celuje.
I ponownie wypalił. Drugi napastnik został raniony. Na ten strzał Anglicy po raz wtóry
otworzyli ogień, lecz i tym razem kapitan nie odniósł szwanku.
– Tylko szyby tu tłuczecie, panowie dżentelmeni – powiedział Korkoran. – Radzę
poważniej zabrać się do sprawy.
To właśnie było zamiarem Anglików. Podczas gdy większa część oddziału trzymała pod
obstrzałem drzwi i okno, pięciu kawalerzystów odeszło w las, skąd triumfalnie taszczyli pień
drzewa.
,,Tam do kata, to nie żarty!" – pomyślał Korkoran, po czym odwrócił się do Sugriwy i
rzekł:
– Bez wątpienia wyważą drzwi i przypuszczą szturm, a wówczas trzeba być gotowym na
wszystko. Znajdź zatem schronienie dla księżniczki gdzieś w kącie pagody, ażeby nie
dosięgły jej kule.
Sita, pełna podziwu dla odwagi kapitana, chciała zostać przy nim, lecz Sugriwa wbrew jej
woli ukrył ją w zakątku.
Co się tyczy Luizy, to przez cały czas siedziała cicho jak myszka. Pojętne zwierzę
odgadywało wszystkie życzenia i myśli kapitana. Wiedziała, że Korkoran powierzył okno jej
pieczy, i żadna siła nie byłaby zdolna jej przeszkodzić w pełnieniu tego obowiązku. Nadto,
posłuszna rozkazowi swego pana, nie zabierała głosu, tylko leżąc na brzuchu, z łapami
wyciągniętymi przed siebie, czekała zamyślona.
Tymczasem pień, pchnięty siłą ramion, , uderzył w drzwi pagody. Bez mała ustąpiły już
przy pierwszym ciosie. Drugi cios – i jedno skrzydło zostało wyważone; utworzyła się szpara,
przez którą człowiek zdołałby się przecisnąć.
Wobec naglącego niebezpieczeństwa Korkoran pozostawił okno na opiece Luizy, sam zaś
pośpieszył do drzwi. Był wielki czas, bo już jeden z Anglików wcisnął do otworu swoją ryżą
głowę i ramiona Szczęściem przejście było jeszcze zbyt wąskie.
Na widok zbliżającego się Korkorana Anglik próbował oddać do niego strzał, lecz
skrzydła drzwi tak dalece krępowały jego ruchy, że nie zdążył ani wziąć na ceł, ani wypalić.
Korkoran zaś, który mógł się poruszać swobodnie, przyłożył lufę rewolweru do czoła Anglika
i nacisnął spust. A że nie miał zapasu amunicji, przyciągnął trupa ku sobie i zabrał mu
ładownicę, naboje, karabinek i rzecz najcenniejszą – manierkę . gorzałki. Jakże mu była
potrzebna!
|