Czyż wszyscy w teatrze nie tworzą jednej rodziny? Potem mrugnął,
jakby chciał zachęcić Steinera. Ale bankier, zmieszany spojrzeniem Róży. poprzestał na zło-
żeniu pocałunku na ręce Nany.
Właśnie hrabia de Vandeuvres zjawił się z Blanką de Sivry. Witano się wymieniając niskie
ukłony. Nana ceremonialnie zaprowadziła Blankę do fotela. Tymczasem Vandeuvres ze
śmiechem opowiadał, że Fauchery kłócił się na dole, gdyż konsjerż nie pozwolił wprowadzić
na podwórze powozu Lucy Stewart. W przedpokoju było słychać, jak Lucy nazywa konsjerża
starym durniem. Lecz gdy lokaj otworzył drzwi, weszła uśmiechnięta i pełna wdzięku; sama
się przedstawiła, chwyciła Nanę za ręce mówiąc, że od razu ją polubiła i odkryła w niej wielki
talent. Nana, dumna ze swojej nowej roli pani domu, dziękowała i była naprawdę zmieszana.
Jednak zdawało się, że coś ją niepokoi od chwili przybycia Fauchery'ego. Skoro tylko mogła
zbliżyć się do niego, spytała zupełnie cicho:
─ Przyjdzie?
─ Nie, nie chciał ─ odrzekł brutalnie dziennikarz przyłapany znienacka, choć przygotował
sobie całą historię, by wyjaśnić odmowę hrabiego Muffata. Dopiero gdy zobaczył, że młoda
kobieta zbladła, zdał sobie sprawę ze swej niezręczności. Próbował jeszcze ratować sytuację.
─ Nie mógł, idzie dziś wieczorem z hrabiną na bal w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych.
─ Ładne rzeczy ─ szepnęła Nana, która podejrzewała go o złą wolę. ─ Zapłacisz mi za to,
kochaneczku.
Fauchery urażony pogróżką powiedział:
─ Ach! Doprawdy nie lubię tego rodzaju poleceń. Zwróć się raczej do Labordette'a.
Rozeszli się pogniewani. Właśnie Mignon popychał Steinera w kierunku Nany. Skoro tylko
znalazła się sama, powiedział do niej po cichu, z cynizmem dobrego kompana, który chce
sprawić przyjemność przyjacielowi:
─ Wiesz, on szaleje... Tylko boi się mojej żony. Ale ty go obronisz, prawda?
Z miny Nany widać było, że nie bardzo rozumie, o co chodzi. Uśmiechała się i spoglądała
na Różę, na jej męża i bankiera, do którego powiedziała:
─ Proszę pana, przy stole usiądzie pan koło mnie.
Z przedpokoju doleciały śmiechy i szepty, fala wesołych i gadatliwych głosów, jakby się
nagle spotkała gromada dziewcząt, które uciekły z klasztoru. Zjawił się Labordette prowadząc
za sobą pięć kobiet, cały pensjonat ─ jak mówiła złośliwie Lucy Stewart. Była wśród nich
Gaga; wyglądała dostojnie w opiętej sukni z niebieskiego aksamitu, Karolina Hèquet zawsze
w tej samej sukni z czarnego, błyszczącego jedwabiu, przybranej delikatną koronką, Lea de
Horn jak zwykle ubrana bez gustu, gruba Tania Nene, dobroduszna blondynka z biustem
mamki, budzącym wesołość, i wreszcie piętnastoletnia dziewczynka, chuda i łobuzerska jak
chłopak, Maria Blond, która weszła w świat debiutując na scenie „Folies”. Labordette przy-
wiózł je wszystkie w jednej karecie. Jeszcze się śmiały z ciasnoty w powozie, gdzie Maria
44
Blond musiała siedzieć na czyichś kolanach. Lecz tłumiły śmiech zaciskając wargi, by za-
chować się przyzwoicie przy powitaniu. Gaga wpadła nawet w przesadę, udawała naiwną i
sepleniła. A Tania Nene, której po drodze opowiadano, że podczas kolacji u Nany będzie
usługiwało sześciu zupełnie nagich Murzynów, podniecona, chciała koniecznie ich zobaczyć.
Labordette nazwał ją głupią gęsią i prosił, żeby milczała.
─ A gdzie jest Bordenave? ─ spytał Fauchery.
─ Och! Nie macie pojęcia, jak jestem zmartwiona ─ krzyknęła Nana. ─ Nie będzie mógł
być z nami.
─ Tak ─ rzekła Róża Mignon ─ wpadł w jakiś potrzask i strasznie sobie zwichnął nogę. Klął
straszliwie, zły, że ją ma obandażowaną i wyciągniętą na krześle.
Wszyscy zaczęli żałować Bordenave'a. Bez niego żadna kolacja nie była udana. Ale osta-
tecznie jakoś trzeba będzie się obejść. Rozmawiano już nawet o czymś innym, gdy nagle ode-
zwał się gruby głos:
─ A to ładnie, to ładnie! Szybko chcielibyście mnie pogrzebać! Podniósł się krzyk, wszyscy
odwrócili głowy. Wsparty o ramię Simony Cabiroche stał w progu Bordenave ze sztywną
nogą, ogromny i bardzo czerwony. Ostatnio sypiał z Simoną. Ta dziewczyna otrzymała sta-
ranne wychowanie, gdyż grała na fortepianie i mówiła po angielsku. Milutka, delikatna blon-
dynka uginała się pod ciężarem tęgiego Bordenave'a, a mimo wszystko była uśmiechnięta i
uległa. Przekonany, że we dwoje tworzą piękny obraz, Bordenave przez kilka sekund nie
zmieniał przybranej pozy.
─ Doprawdy zrobiłem to z miłości do pani ─ ciągnął dalej. ─ Słowo daję. bałem się, że
|