Próbując je wskrzesić, Anetka do reszty spalała je swymi rozgorączkowanymi rękami. Rzucała się na łóżku, przekładając i obracając poduszkę. A jed- nak trzeba było spać ze względu na jutrzejszą pracę. Zażyła proszek nasenny i pogrążyła się w niepamięć. Lecz gdy po trzech czy czterech godzinach ocknęła się, troska wciąż była przy niej i Anetce wydało się, że nie odstępowała jej nawet w czasie snu. 201 Nazajutrz i w ciągu następnych dni ów zamęt myśli trwał nadal. Szła, gdzie było trzeba, dawała lekcje, śmiała się, rozmawiała jak zazwyczaj. Dobrze nastawiona maszyna szła dalej siłą rozpędu. Ale dusza była niespokojna. Gdy tak szła raz poprzez Paryż, w pochmurny, szary dzień, nagle wszystko rozjaśniło się dokoła... Drugą stroną ulicy przechodził Filip Villard... Wróciła do domu, skąpana w radości. Kiedy zdecydowała się zrozumieć powody owej radości – ogarnęło ją przerażenie. Tak jak gdyby przekonała się o istnieniu raka w swym ciele... A zatem raz jeszcze została schwycona w pułapkę! Miłość? Miłość do człowieka, który znów mógł stać się dla niej powodem niepo- trzebnych cierpień, człowieka, którego nie znała, ale wiedziała, że jest niebezpieczny i po- zbawiony dobroci, człowieka, który nie należał do niej, który należał do innej, człowieka, którego nie kochała, bo przecież kochała innego! Innego? Tak, wciąż jeszcze kochała Juliana. Więc jakże? Jeżeli go kochała, to czyż mogła kochać kogoś innego? Kochała go... Ale w jaki sposób, w jakiż to sposób serce oddać się może na raz dwu istotom? Oddać się każdej z nich całkowicie i niepodzielnie! Bo serce Anetki, gdy się oddawało, oddawało się całe... Miała uczucie, że się prostytuuje. Zaiste, mniej haniebnym wydawałoby się jej oddanie ciała niż oddanie serca dwu miłościom równocześnie. Czy może nie była szczera, uczciwa względem samej siebie? Otóż to właśnie. Nie zdawała sobie sprawy, że ma nie tylko jedno serce i że nie tylko jedną jest istotą. W lesie duszy współistnieją kępy wysokopiennych drzew myśli i gąsz- cze żądz, w kilkunastu odmiennych gatunkach. Zazwyczaj nie rozróżnia się ich: pogrążone są we śnie. Lecz gdy powieje wiatr, gałęzie ich trącają o siebie... Konflikt pożądań od dawna już budził w Anetce świadomość własnej wielorakości. Była równocześnie kobietą obowiązku i namiętnej dumy, namiętną matką, namiętną kochanką. Kochanką? Kochankami... Lasem pod falami wichru i ramionami lasu wyzyskującymi ku szerokiej płaszczyźnie nieba... Lecz Anet- ka, upokorzona, przygnębiona prawie mocą, która władała nią bez jej zgody, myślała: „Po cóż chcieć i walczyć latami całymi, jeśli do zburzenia wszystkiego wystarczy jedna chwila? Skąd bierze się ta moc?” Odrzucała ją z wściekłością, jak coś obcego. Czyż nie poznawała własnej swojej substan- cji? Ach! To właśnie było najbardziej przygnębiające. Jak wymknąć się samej sobie? Nie była typem kobiety uginającej się pod naciskiem wewnętrznej fatalności, którą pogar- dzała. Postanowiła stłumić upokarzające ją uczucie. I przy pomocy codziennego trudu byłaby tego dokonała, gdyby nie Noemi. Otrzymała list Skreślony dużym pismem tej małej osóbki, która wystudiowała światową elegancję tonu, nie umiejąc zamaskować jego oschłości. Kilka uprzejmych słów zaproszenia na obiad. Anetka wymówiła się swymi zajęciami, Noemi napisała powtórnie, tym razem wy- rażając gorące pragnienie zobaczenia się z nią i zostawiając jej wybór wieczoru. Anetka, zde- cydowana nie stawiać czoła niebezpieczeństwu, które już wyczuła, znów nie przyjęła zapro- szenia pod pretekstem, że pod koniec dnia zanadto bywa zmęczona. Uważała sprawę za za- łatwioną, ale mały Pandarus, który w jego godzinach nudy i przekory jest jedną z tysiącznych postaci Amora, nie dał Noemi spokoju, dopóki nie wprowadziła Anetki do jego owczarni. I gdy Anetka pewnego wieczora wróciwszy z lekcji zajęta była przygotowywaniem obiadu (zawsze tę godzinę wybierają sobie na wizyty ludzie nie pracujący) – ujrzała wchodzącą No- emi, która rozkosznie szczebiocąc zapewniła ją o swej dozgonnej przyjaźni. Anetka, zażeno- wana, że zastano ją W chwili, gdy tak niekorzystnie wygląda, a zarazem wbrew swej woli ujęta czułościami tej, w której nieświadomie a z przyjemnością widziała jakiś odbłysk „tam- tego” – mimo wszelkich nalegań wytrwała przy swoim i oświadczyła, że na obiad w ogóle przyjść nie może. Nie mogła jednak nie obiecać przynajmniej wizyty, upewniwszy się prze- zornie co do godzin, w których z całą pewnością mogłaby Noemi zastać samą. Noemi zauwa- żyła, że Anetka stara się uniknąć spotkania z Filipem; złożyła to na karb nieśmiałości i braku sympatii. Jej własna sympatia jeszcze przez to wzrosła. Wróciwszy do domu okazała się na tyle nieostrożna i gadatliwa, że opowiedziała mężowi o swej wizycie, kładąc nacisk – z uro- 202 czą perfidią właściwą najlepszym. przyjaciółkom – na wszystko, co w jej rozumieniu mogło do reszty poniżyć kobietę w oczach Filipa: na ubóstwo, nieporządek, zapach atramentu i kuchni, jednym słowem, na Anetkę przy blasze. Filip, znający bohaterskie dzieje Anetki, a lepiej jeszcze znający zapach ubóstwa, poczynił inne refleksje niż te, na które liczyła Noemi;
|