– Jest duży i powolny? – powtórzyłem...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
– W krysztale wieńczącym konstrukcję? – powtórzył Bane, drżąc z podniecenia...
»
— Wasza królewska mość — powtórzyła; jej głos wzniósł się o oktawę...
»
- Idę - powtórzyła pani Warmington, usuwając się Julie z zasięgu ręki...
»
Zapadła krótka cisza, po której powtórzono sygnały dźwiękowe i wiadomość...
»
Tak więc Jake powtórzył swoją opowieść...
»
- Wynoś się! - krzyknął do niego powtórnie...
»
wszystko powtórzyć i przetłumaczyć...
»
się, że dystans był zbyt duży, a może buczenie zanadto rozpraszało Luke'a, by mógł należycie użyć Mocy...
»
- Myślałem, że podpisała duży kontrakt reklamowy z Zoomem...
»
Był to powolny, niezbyt zajmujący proces, jednak kryształowy monolit był cierpliwy...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

– Dasz wiarę, że ten trener właśnie to krzyknął?
Win wzruszył ramionami.
Ja też próbowałem to zignorować. To ogień walki. Zapomnijmy.
Przy remisowych dwudziestu czterech doszło do katastrofy. Tuż po przerwie technicznej drużyna Jacka wprowadziła piłkę pod kosz przeciwnika. Zespół Kasselton przeszedł do obrony. Jack był na wolnej pozycji. Dostał podanie, lecz naciskany przez obronę, na moment się pogubił. Zdaża się.
Szukał pomocy. Spojrzał na ławę Kasselton, która była bliżej, a wielki Szczotkogłowy Trener wrzasnął: „Strzelaj! Strzelaj!” – i wskazał mu kosz.
A Jack, który po prostu był dobrym chłopcem i ufał dorosłym, zrobił to.
Piłka wpadła do kosza. Niewłaściwego. Dwa punkty dla Kasselton.
Rodzice z Kasselton przyjęli to gromkimi owacjami, a nawet śmiechem. Rodzice z Livingston załamywali ręce i jęczeli, przygnebieni pomyłką piątoklasisty. A wtedy trener Kasselton, ten facet z nastroszonymi włosami i kozią bródka basisty, przybił piątkę swojemu zastępcy i wskazał Jacka palcem.
– Hej, dzieciaku, zrób to jeszcze raz!
Jack może i był największym chłopcem na boisku, ale teraz wyglądał tak, jakby bardzo starał się być najmniejszy. Dobroduszny uśmiech znikł. Wargi mu drżały. Mrugał nerwowo. Widać było, że cierpi, a ja cierpiałem razem z nim.
Ojciec z Kasselton nie posiadał się z radości. Ze śmiechem przyłożył dłonie do ust.
– Podawajcie do tego dużego z przeciwnej drużyny! – ryknął jak przez megafon. – To nasza tajna broń!
Win klepnął go w ramię.
Facet odwrócił się do Wina i zobaczył jego wymoczkowaty strój, blond włoski i porcelanową buźkę. Już miał uśmiechnąć się szyderczo i rzucić jakąś pogardliwą uwagę, ale coś – zapewne instynkt przetrwania, jaki mają nawet gady – kazało mu się rozmyślić. Napotkał lodowate spojrzenie oczu wina i spuścił wzrok.
– Taak, przepraszam, to było niepotrzebne.
Ledwo go słyszałem. Znieruchomiałem. Siedziałem na trybunach i patrzyłem na tego cwaniaczka trenera z nastroszonymi włosami. Czułem, jak krew uderza mi do głowy.
Dźwięk dzwonka ogłosił koniec pierwszej połowy. Trener wciąż się śmiał i rozbawiony kręcił głową. Jeden z jego pomocników podszedł i uścisnął mu dłoń. To samo zrobiło kilkoro rodziców i widzów.
– Muszę iść – rzekł Win.
Nic nie powiedziałem.
– Mam zostać w pobliżu? Na wszelki wypadek?
– Nie.
Win kiwnął głową i odszedł. Wciąż nie odrywałem oczu od trenera Kasselton. Wstałem i zacząłem schodzić z rozklekotanej trybuny. Drewniane stopnie dudniły pod moimi nogami. Trener ruszył do drzwi. Poszedłem za nim. Zmierzał do łazienki, uśmiechając się jak idiota, którym niewątpliwie był. Czekałem na niego przy drzwiach.
– Świetnie – powiedziałem, gdy wyszedł.
Na koszulce miał wyhaftowany napis „trener Bobby”. Przystanął i wytrzeszczył oczy.
– Słucham?
– Zachecanie dziesięciolatka, żeby rzucił do niewłaściwego kosza – wyjaśniłem. – I ten zabawny okrzyk: „Hej, dzieciaku, zrób to jeszcze raz!”, kiedy go upokorzyłeś. Świetna robota, Trenerze Bobby.
Zmruzył oczy. Był rosły, opasły, miał grube przedramiona, szerokie łapska i czółko neandertalczyka. Znałem ten typ. Wszyscy takich znamy.
– To część gry.
– Wyśmiewanie dziesięciolatka to część gry?
– Mącenie w głowie. Zmuszanie przeciwnika, by popełnił błąd.
Nic nie powiedziałem. Zmierzył mnie wzrokiem i doszedł do wniosku, że owszem, mógłby mnie załatwić. Duzi faceci, tacy jak Trener Bobby, są pewni, że mogą załatwić właściwie każdego. A ja tylko na niego patrzyłem.
– Ma pan jakis problem?
– To są dziesięcioletnie dzieci.
– Racja, pewnie, dzieciaki. A pan co, jest pan jednym z tych upierdliwych przeczulonych tatusiów, którzy uważają, że na boisku wszyscy powinni być równi? Niczyje uczucia nie powinny być zranione, nikt nie powinien wygrać ani przegrać… Hej może nie powinniśmy w ogóle liczyć punktów, co?
Podszedł do nas asystent trenera. Miał taką samą koszulkę, tylko z napisem „Asystent Trenera Pat”.
– Bobby? Zaraz zacznie się druga połowa.
Podszedłem krok bliżej.
– Po prostu niech pan da mu spokój.
Zgodnie z moimi przewidywaniami, Trener Bobby odpalił z drwiącym uśmiechem:
– Bo co?
– To wrażliwy chłopiec.
– Ojejku. Jeśli jest taki wrażliwy, to może nie powinien grać?
– A pan nie może nie powinien być trenerem?
Wtedy Asystent Trenera Pat zrobił krok naprzód. Popatrzył na mnie i na jego twarzy pojawił się wszystkowiedzący uśmieszek, który znałem aż za dobrze.
– No, no, no…
– Co? – spytał Trener Bobby.
– Czy wiesz, kim jest ten facet?
– Kim?
– To Myron Bolitar.
Było widać, jak Trener Bobby obraca moje nazwisko w głowie, jakby miał szybkę w czole, za którą wiewiórka biega coraz szybciej w swojej klatce. Kiedy synapsy przestały iskrzyć, jego uśmiech rozciągnął kozią bródkę wraz z kącikami ust.
– Ten wielki „supergwiazdor” – palcami nakreslił w powietrzu cudzysłów – który nie poradził sobie w zawodowej? Światowej sławy zawodnik, który odpadł w pierwszej rundzie?
– Ten sam – potwierdził Asystent Trenera Pat.
– Teraz rozumiem.
– Hej, Trenerze Bobby? – powiedziałem.
– Co?
– Po prostu zostaw dzieciaka w spokoju.
Zmarszczył czoło.
– Nie chcesz ze mną zadzierać – uznał.
– Masz rację. Nie chcę. Po prostu zostaw dzieciaka w spokoju.
– Nie ma mowy koleś. – Uśmiechnął się i podszedł bliżej. – Masz z tym jakiś problem?
– Mam i to duży.

Powered by MyScript