Chodzi mi, jednym słowem, o odmitologizowanie hipnozy. Tendencja ta odpowiada też dążeniom zapoczątkowanym przez profesora Ernesta Kretschmera i zmierzającym do tego, aby wyłączyć, mówiąc jego słowami, czarodziejskie akcesoria i pozbawić metody sugestii ich magicznej atmosfery. Albowiem, jak stwierdza profesor Kretschmer, nimb cudotwórcy nie daje się pogodzić z postawą lekarza wykształconego w naukach przyrodniczych. Dodałbym jeszcze, że lekarz ten nie powinien dać sobie narzucić tej niegodnej siebie roli nawet przez pacjentów, tych mianowicie, którzy wolą taką, psychoterapeutyczną kurację i leczenie swych dolegliwości, byle jednego tylko przy tym od nich nie żądano, mianowicie decyzji własnej. A przecież my, odwrotnie, wiemy, jak bardzo w każdym efekcie psychoterapii chodzi ostatecznie właśnie o osobistą decyzję pacjenta. Pozostaje jeszcze poruszyć parę zagadnień adresowanych tak często do psychiatry ze strony laików. Oto one. Kto potrafi hipnotyzować? Kogo można hipnotyzować? Wreszcie, czy zdarzają się przestępstwa w hipnozie? Co do pierwszego pytania: hipnotyzować może w zasadzie każdy, kto rozporządza potrzebną wiedzą techniczną, a poza tym posiada to, co określiłbym jako rodzaj jakiegoś subtelnego wyczucia. Nauka w zakresie rozmaitych metod technicznych należy oczywiście do wykształcenia lekarza. Nie wpadłoby mi zresztą do głowy, aby z pozycji wykładowcy dawać odpowiednie pouczenia. Nikt z moich słuchaczy nie wykształciłby się tą drogą na hipnotyzera, natomiast mogłoby się nader łatwo zdarzyć, że jeden czy drugi zasnąłby i może nie tylko z nudy. Ostatecznie i takie zaśnięcie nie byłoby nieszczęściem: bądź co bądź pracuje się nawet do 11 w nocy, a zresztą gwarantuję, że słuchacz rano obudzi się na czas, choć wcale nie będę musiał udzielać mu żadnych specjalnych pohipnotycznych poleceń. Jedna z niemieckich klinik przeszła notabene ostatnio na wprowadzanie swych pacjentów w stan hipnozy za pomocą telefonu, gramofonu i magnetofonu i na uwalnianie ich w ten sposób od różnych dręczących bólów. Powiedziałbym, że jest to typowe dla naszych czasów, przedstawia typową dla naszej epoki próbę kombinacji mitu i techniki. Ale wspomniana klinika przynajmniej nie stosuje masowo swej utechnicznionej, zmechanizowanej hipnozy, lecz ogranicza się do poszczególnych pacjentów. I to jest ważne, ponieważ rzecz nie zawsze i nie od razu się udaje. Na przykład, przypominam sobie, jak to jako młody lekarz byłem zatrudniony na oddziale chirurgicznym jednego z wiedeńskich szpitali i mój ówczesny szef dał mi zaszczytne wprawdzie, lecz wcale nie rokujące sukcesu polecenie, aby poddać hipnozie jakąś staruszkę. Chciał ją operować, ona jednak nie zniosłaby zwykłej narkozy, a miejscowe znieczulenie z jakiegoś powodu również nie wchodziło w rachubę. Rzeczywiście spróbowałem drogą hipnozy wziąć bezboleśnie w karby biedną kobietę, i próba ta całkowicie mi się powiodła. Tylko że zrobiłem rachunek bez gospodarza, gdyż wkrótce między hymny pochwalne lekarzy i dziękczynienia pacjentki wmieszały się gorzkie wyrzuty pielęgniarki, która musiała obsługiwać instrumenty przy operacji, a nadto, co mi później wypomniała, walczyć, cały czas mobilizując resztę siły woli, z sennością wywołaną moimi monotonnymi sugestiami, działającymi nie tylko na chorą, lecz i na siostrę. Albo też, innym razem, na oddziale neurologicznym, przytrafiła mi się jako młodemu lekarzowi rzecz następująca. Szef poprosił mnie, abym przy pomocy hipnozy sprowadził upragniony sen u jednego z pacjentów drugiej klasy, czyli umieszczonego w pokoju dwułóżkowym. Późno wieczorem wkradłem się do pokoju, usiadłem przy moim chorym i co najmniej przez pół godziny powtarzałem sugestywne zaklęcia: - Jest pan całkowicie spokojny, jest pan przyjemnie znużony, jest pan coraz senniejszy, oddycha pan zupełnie spokojnie, powieki panu ciążą, wszystkie troski jakby odleciały.
|