kunsztu

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Zazdroszczę ci tej wesołości...
»
I sam zjadł je z apetytem,Pomlaskując sobie przy tym...
»
funkcjonowania c...
»
Mogliśmy byli zaoszczędzić sobie tej nieszkodliwej szermierki słów...
»
ryzykujemy
»
— Ale dlaczego? Czyż ludzie tutaj nie rozmawiają o wschodzie? Trudno mi w to uwierzyć!— Ostatnio przybył do Lormtu spragniony wiedzy młody...
»
li, że wystarczającym oparciem dla państwa może być cnota...
»
Major nie marnował czasu; utrzymując minimalną prędkość, przez piętnaście minut leciał kursem na zachód...
»
Nie jesteś indywidualnym mężczyzną ani kobietą w powszednim znaczeniu tego słowa: jesteś nieprzerwanym prądem wydarzeń, doświadczeń, wizerunków tego, czym byłeś i coś...
»
2

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Chodzi mi, jednym słowem, o odmitologizowanie hipnozy.
Tendencja ta odpowiada też dążeniom zapoczątkowanym przez
profesora Ernesta Kretschmera i zmierzającym do tego, aby
wyłączyć, mówiąc jego słowami, czarodziejskie akcesoria i pozbawić metody sugestii ich magicznej atmosfery. Albowiem, jak stwierdza profesor Kretschmer, nimb cudotwórcy nie daje się pogodzić z
postawą lekarza wykształconego w naukach przyrodniczych. Dodałbym jeszcze, że lekarz ten nie powinien dać sobie narzucić tej
niegodnej siebie roli nawet przez pacjentów, tych mianowicie,
którzy wolą taką, psychoterapeutyczną kurację i leczenie swych
dolegliwości, byle jednego tylko przy tym od nich nie żądano,
mianowicie decyzji własnej. A przecież my, odwrotnie, wiemy, jak bardzo w każdym efekcie psychoterapii chodzi ostatecznie właśnie o osobistą decyzję pacjenta.
Pozostaje jeszcze poruszyć parę zagadnień adresowanych tak
często do psychiatry ze strony laików. Oto one. Kto potrafi
hipnotyzować? Kogo można hipnotyzować? Wreszcie, czy zdarzają się przestępstwa w hipnozie? Co do pierwszego pytania: hipnotyzować
może w zasadzie każdy, kto rozporządza potrzebną wiedzą
techniczną, a poza tym posiada to, co określiłbym jako rodzaj
jakiegoś subtelnego wyczucia. Nauka w zakresie rozmaitych metod
technicznych należy oczywiście do wykształcenia lekarza. Nie
wpadłoby mi zresztą do głowy, aby z pozycji wykładowcy dawać
odpowiednie pouczenia. Nikt z moich słuchaczy nie wykształciłby
się tą drogą na hipnotyzera, natomiast mogłoby się nader łatwo
zdarzyć, że jeden czy drugi zasnąłby i może nie tylko z nudy.
Ostatecznie i takie zaśnięcie nie byłoby nieszczęściem: bądź co
bądź pracuje się nawet do 11 w nocy, a zresztą gwarantuję, że
słuchacz rano obudzi się na czas, choć wcale nie będę musiał
udzielać mu żadnych specjalnych pohipnotycznych poleceń. Jedna z niemieckich klinik przeszła notabene ostatnio na wprowadzanie
swych pacjentów w stan hipnozy za pomocą telefonu, gramofonu i
magnetofonu i na uwalnianie ich w ten sposób od różnych dręczących bólów. Powiedziałbym, że jest to typowe dla naszych czasów,
przedstawia typową dla naszej epoki próbę kombinacji mitu i
techniki. Ale wspomniana klinika przynajmniej nie stosuje masowo swej utechnicznionej, zmechanizowanej hipnozy, lecz ogranicza się do poszczególnych pacjentów.
I to jest ważne, ponieważ rzecz nie zawsze i nie od razu się
udaje. Na przykład, przypominam sobie, jak to jako młody lekarz
byłem zatrudniony na oddziale chirurgicznym jednego z wiedeńskich szpitali i mój ówczesny szef dał mi zaszczytne wprawdzie, lecz
wcale nie rokujące sukcesu polecenie, aby poddać hipnozie jakąś
staruszkę. Chciał ją operować, ona jednak nie zniosłaby zwykłej
narkozy, a miejscowe znieczulenie z jakiegoś powodu również nie
wchodziło w rachubę. Rzeczywiście spróbowałem drogą hipnozy wziąć bezboleśnie w karby biedną kobietę, i próba ta całkowicie mi się powiodła. Tylko że zrobiłem rachunek bez gospodarza, gdyż wkrótce między hymny pochwalne lekarzy i dziękczynienia pacjentki
wmieszały się gorzkie wyrzuty pielęgniarki, która musiała
obsługiwać instrumenty przy operacji, a nadto, co mi później
wypomniała, walczyć, cały czas mobilizując resztę siły woli, z
sennością wywołaną moimi monotonnymi sugestiami, działającymi nie tylko na chorą, lecz i na siostrę.
Albo też, innym razem, na oddziale neurologicznym, przytrafiła
mi się jako młodemu lekarzowi rzecz następująca. Szef poprosił
mnie, abym przy pomocy hipnozy sprowadził upragniony sen u jednego z pacjentów drugiej klasy, czyli umieszczonego w pokoju
dwułóżkowym. Późno wieczorem wkradłem się do pokoju, usiadłem przy moim chorym i co najmniej przez pół godziny powtarzałem sugestywne zaklęcia: - Jest pan całkowicie spokojny, jest pan przyjemnie
znużony, jest pan coraz senniejszy, oddycha pan zupełnie
spokojnie, powieki panu ciążą, wszystkie troski jakby odleciały.

Powered by MyScript