Pamiętam, że kiedyś mojemu mężowi ubranie dał, co już w nim
nie chodził, i dzięki niemu mój chłop miał w czym do kościoła chodzić. Ubranie ładne było,
paradne, jak się wtenczas mówiło.
Pan Gustaw to się chyba urodził w roku, więc jak wojna wybuchła, to był już po
sześćdziesiątce. Niby syn już wszystkim rządził, Ignaz, ale i tak się we wsi mówiło, że idzie
się do dworu, do Gustawa. Tak żeśmy się już przyzwyczaili. Ten syn jego, Ignaz, ożenił się z
piękną kobietą z Królewca, Irene. Przyjechała tu do niego, miastowa pani, nienawykła do wsi.
Zmarła zaraz po porodzie, bo kobiety często wtedy umierały. Syna mieli Ericha, to jeszcze go
pamiętam, choć dużo młodszy był ode mnie. Erich to było popularne imię, zwłaszcza u nas, w
Pustnicku. Był też jeszcze jeden Erich, starszy ode mnie chłopak, ładny i zdatny. Pamiętam,
że jak był już dorosły, to ja mała byłam, po wsi biegałam na bosaka. Małe dzieci to wtedy na
bosaka albo na golasa prawie biegały. Ten Erich to wąs miał jasny i oczy niebieskie, jak
niebo. Za niego potem wyszła ta kucharka Hilda, co już wcześniej o niej mówiłam. Też
zdatna kobieta z niej była, wysoka, postawna. Do roboty nawykła, jak pszczoła się w kuchni
uwijała.
No i razu pewnego poszedł na wojnę ten Erich, wszyscyśmy go żegnali i życzyli, by
wrócił cały i zdrów. Poszedł, jakieś odznaczenie podobno nawet tam dostał. Czasem
przyjeżdżał, a potem z Hildą zakochali w sobie. No i przyszedł czterdziesty pierwszy,
pamiętam, bo u mnie wtedy dziecko na świecie się pojawiło. Wiosna była, ale jakby nie
wiosna, a jesień. Szaro, nijako, słońca na lekarstwo. Śnieg leżał po polach, na Gielądzkim
jeszcze płaty lodu. Wszyscyśmy się bali, że to zły znak. Patrzyliśmy za okna i czekali na
bociany. Niebo szare jak w burzę, modliliśmy się więcej, bośmy myśleli, że już koniec świata
przychodzi. No i w taki dziwny czas urodziłam dzieciaka, syna, chojkę nawet wtedy zasadził
mój mąż za domem, żeby na pamiątkę rosła. A potem lato przyszło, też dziwne, bo gorąc
straszny i burze, no i któregoś dnia przywieźli w trumnie Ericha. Wszyscyśmy nad nim
płakali, najbardziej to Hilda, bo w ciąży z nim już wtedy była. Nie zdążyła mu nawet
powiedzieć. Jakiś nauczyciel ze wsi ślubu im udzielił, w głowie mnie się to nie mieściło, że ze
zmarłym ślub wzięła. Potem
Tak przed wojną na Mazurach mówiło się na sosnę rentę wojskową po nim dostała,
niby pieniądze jakieś były na nią i na dziecko, ale co z nich, jak jej szeptucha ze wsi urok
rzuciła. Mówili, że to obsypka, czyli złe spojrzenie. Na pewno coś było, bo nie ułożyło się jej
życie, jak to bywa z uczynkiem. Ciekawa jestem bardzo, co tam teraz u nich, w rodzinie tego
Ericha, czy ta córka Rosemarie żyje jeszcze i gdzie się podziewa?
Rosemarie uśmiechnęła się. Helena Kres, która nastraszyła ją zmorą, myśli czasem o
niej... Jakaś kobieta na dalekich Mazurach wciąż przechowuje w pamięci jej imię...
Oto co zostało po dawnym dworze właścicieli Tustnicka, bfeitmannów.
Mazurskie obrzucenie czarami
Inna nazwa na rzucenie uroku
Potem, po wojnie, to się już wszystko zmieniło. Heimannowie wyjechali. Inni ze wsi,
z mazurskich domów, to przed Rosjanami się pochowali, a jakże. Oj, mieli wtedy trudne
życie! Aż żal było patrzeć. Kobiety z dziećmi na wozach czy czym się dało, a mężczyźni
końmi. Ta Hilda to zamiast pojechać do ciotki do Tolkmicka, gdzie pewnie by miała lepiej, to
poszła z innymi, do ziemianki koło Gązwy, w lesie głębokim. Niektórzy co stąd, z tych ziem,
szli, przez Mierzeję Wiślaną się przeprawiali do Niemiec, zostawili domy i wszystko na
pastwę losu. Jednych to Rosjanie dogonili, musieli dla nich pracować, nawet jeszcze tu, w
|