Musiał nią być. Paranoja potwierdzona. Ekipa wsparcia Merrina, przyszli się zemścić. Nie było po wszystkim. Bilardzista obok Carla przemówił z naciskiem do Elviry, w końcu zdołał zmusić ją do wstania i poprowadził obok Carla z ręką na jej trzęsących się ramionach. Na jego twarzy wciąż rysowała się ta sama mieszanina szoku i niezrozumienia, co wcześniej. Carl kiwnął mu głową na pożegnanie, po czym powoli obrócił się, obserwując, jak prawie wynosi Elvirę przez drzwi. Nowo przybyli odsunęli się i pozwolili parze wyjść, zamykając za nimi drzwi. Srebrny pistolet przez cały czas nie poruszył się nawet na milimetr. Carl posłał jego właścicielowi sardoniczny uśmiech i zrobił kilka niedbałych kroków do przodu. Mężczyzna przyglądał się, jak podchodzi, ale nie ruszył się ani nie zaprotestował. Carl odetchnął. Wyglądało na to, że jeszcze nie zostanie zastrzelony. Ale to kwestia czasu. Przechwycił jasną iskrę strachu, zgasił ją i odłożył. Siatka i ciągła chęć niszczenia zapulsowały jaśniejszym blaskiem. Napieraj, zobaczymy, jak daleko dojdziesz. Doszedł prawie na wyciągnięcie ręki. Wysoki mężczyzna pozwolił mu podejść tak blisko, nawet posłał mu łagodny, zachęcający uśmiech niczym pobłażliwy rodzic obserwujący, jak dziecko pod jego opieką robi coś śmiałego. Dostatecznie blisko, by Carlowi ocena sytuacji zaczęła się sypać, zostawiając go nagle w niepewności, jak to rozegrać. Jednak o parę metrów od lufy rewolweru uśmiech faceta poruszył się i choć nie zniknął całkowicie, zmienił się w coś czujnego i twardego. - To wystarczy - powiedział cicho. - Nie jestem aż tak nieostrożny. Carl kiwnął głową. - Nie wyglądasz na to. Czy ja cię skądś znam? - Nie wiem. Znasz? - Jak się nazywasz? - Możesz mnie nazywać Onbekend. - Marsalis. - Tak, wiem. - Wysoki mężczyzna kiwnął głową w stronę pobliskiego stołu. - Usiądź. Mamy chwilę czasu. Czyli. Chłodny powiew potwierdzenia wzdłuż kręgosłupa, do mięśni przedramion. - Sam siadaj. Mnie tu dobrze. Trzask kurka rewolweru. - Usiądź albo cię zabiję. Carl spojrzał mu w oczy, nie znalazł w nich ani śladu ustępstwa, nawet na pyskatą odpowiedź: Wygląda na to, że i tak to zrobisz. Ten człowiek zastrzeliłby go tu i teraz. Wzruszył ramionami i podszedł do stołu, usiadł na jednym z porzuconych krzeseł. Wciąż było ciepłe po poprzednim gościu. Odchylił się do tyłu i szeroko rozstawił stopy, na tyle, na ile się odważył. Onbekend zerknął na jednego ze swoich pomocników, kiwnął w stronę drzwi. Mężczyzna cicho wyszedł na zewnątrz. Pozostały pomocnik stał nieruchomo, wbijając w Carla zimne spojrzenie i składając ręce na piersiach. Onbekend sprawdził go jeszcze jednym spojrzeniem, po czym podszedł i usiadł po drugiej stronie stołu. - Ty jesteś tym gościem z loterii, co? Carl westchnął. Nie do końca musiał to udawać. - Tak, to ja. - Tym, który obudził się w pół drogi do domu? - Właśnie. Chcesz dostać autograf? Krzywy uśmiech. - Jestem ciekaw. Jak to jest, być tam uwięzionym tak długo i czekać? - Świetna zabawa. Powinieneś kiedyś spróbować. Onbekend nie zareagował bardziej niż kamień. Wrażenie znajomości nasilało się - Carl był pewien, że miało jakieś podłoże. Znał tę twarz albo jakąś bardzo do niej podobną. - Czułeś się opuszczony? Jakbyś znów miał czternaście lat? Czternaście? Carl uśmiechnął się szeroko. Strzęp przewagi podbił poziom adrenaliny w żyłach. Przechylił głowę, świadomie niedbale. - Czyli byłeś Stróżem Prawa, co? Ostatni zestaw siewców wiatru z Południa zbiera burzę w Twierdzy Ameryka. Dostrzegł to, maleńki, ledwie widoczny, ale realny błysk w kąciku oczu Onbekenda. Utrata spokoju, fala złości. Na moment Carl zmusił go do cofnięcia się. - Myślisz, że mnie znasz? Nie próbuj mnie wkurzać, przyjacielu. - Nie jestem też twoim pieprzonym kumplem - spokojnie stwierdził Carl. - No i proszę. Wszyscy popełniamy błędy. Czego tak dokładnie ode mnie chcesz? Przez chwilę tak krótką, że minęła, jeszcze zanim ją zarejestrował, Carl sądził, że zginął. Lufa rewolweru nie drgnęła, ale zdawała się zajarzyć zamiarem w dolnej części jego pola widzenia. Onbekend trochę mocniej zacisnął usta, z oczu błysnęła silniejsza dawka nienawiści.
|