Melodia ta była jeszcze jedną rzeczą, która przenosiła Devina z powrotem na łono rodziny. Opierał się jej. Jeśli podąży tą drogą w stanie, w jakim się teraz znajduje, prawdopodobnie skończy się to łzami. Devin próbował sobie wyobrazić, jak ta zapadająca w pamięć, ulotna melodia brzmiałaby dla uszu kogoś skulonego w ścianach ciemnego domu w tę Noc Żaru. Pewnie wydałoby się mu, że to wędruje grupka duchów. Zmarli błąkający się po świecie za cichą, zapomnianą melodią. Pamiętał, jak Catriana śpiewała w Lesie Sandrenich: Lecz gdziekolwiek zastaną mnie noce czy dnie, Nad wodą czy pośród wysokich pni drzew, Me serce zawsze przeniesie mnie Do marzeń o wieżach Avalle. Zastanawiał się, gdzie teraz jest Catriana. I Sandre. Baerd. Zastanawiał się, czy jeszcze kogoś z nich zobaczy. Wczesnym wieczorem, kiedy uciekał przed banitami do wąwozu, myślał, że niedługo zginie. Teraz, w dwie godziny później, dno wąwozu zaścielały ciała dwudziestu pięciu Barbadiorczyków, których zabili wspólnie z banitami, a trzech z tych banitów siedziało oto z nimi w tej nieznanej szopie, gdzie słuchali granej przez Alessana kołysanki. Devin uznał, że nie zrozumie dziwnych kolei losu, choćby dożył i stu lat. Z zewnątrz dobiegł jakiś dźwięk i otworzyły się drzwi. Devin mimowolnie zesztywniał, tak jak Ducas di Tregea, który sięgnął po miecz. Alessan spojrzał na drzwi, lecz jego palce nie zgubiły rytmu i muzyka fletni wciąż płynęła. W drzwiach stanął stary mężczyzna, oświetlony nagle od tyłu blaskiem księżyca. Był lekko zgarbiony, lecz miał lwią grzywę zaczesanych do tyłu siwych włosów. Po chwili wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi trzymaną w ręce laską. W stajni znowu zrobiło się ciemno i przez jakiś czas trudno było w niej cokolwiek dostrzec. Nikt się nie odezwał. Alessan nawet nie podniósł wzroku. Skończył grać melodię miękko, z uczuciem. Devin patrzył na grającego księcia i zastanawiał się, czy jest tu jedynym człowiekiem, który rozumie, co dla niego znaczy muzyka. Pomyślał o tym, co Alessan przeszedł tylko tego jednego dnia i dokąd jedzie, i słuchając smutnego zakończenia piosenki, doznał osobliwych odczuć. Zobaczył, że książę odkłada fletnię ruchem pełnym żalu. Odkłada to, co przynosi mu ulgę, i z powrotem bierze na ramiona swój ciężar. Wszystkie ciężary będące jego dziedzictwem, ceną jego krwi. - Dziękuję, że przyszedłeś, stary przyjacielu - powiedział cicho Alessan do mężczyzny stojącego w drzwiach. - Będziesz moim dłużnikiem, Alessanie - odparł starzec czystym, mocnym głosem. - Skazałeś mnie na skwaśniałe mleko i zepsute mięso przez miesiąc. - Tego się bałem - rzekł w ciemności Alessan. Devin usłyszał w jego głosie serdeczność i niespodziewane rozbawienie. - Menna wcale się nie zmieniła, co? Mężczyzna prychnął. - Menna i zmiana nie współistnieją - powiedział. - Są z tobą nowi ludzie i brakuje jednego przyjaciela. Czy nic mu się nie stało? - Nie. Jest o pół dnia jazdy na wschód. Mam ci dużo do powiedzenia. Przyjechałem nie bez powodu, Rinaldo. - To dla mnie jasne. Jeden mężczyzna ze zwichniętą nogą. Inny z raną od strzały. Obaj czarodzieje nie są zachwyceni, ale nic nie poradzę na ich brakujące palce i żaden z nich nie jest chory. Szósty teraz się mnie boi, ale niepotrzebnie. Devin wstrzymał ze zdumienia oddech. Siedzący obok niego Ducas zaklął głośno. - Wytłumacz to! - warknął wściekle. - Wytłumacz to wszystko! Alessan śmiał się. Śmiał się też, ale ciszej, mężczyzna, którego nazwał Rinaldem. - Jesteś zepsutym i małostkowym starcem - rzekł książę, jeszcze się śmiejąc - a zaskakujesz ludzi dla samej przyjemności. Powinieneś się wstydzić. - W moim wieku zostało mi tak mało przyjemności - odparł starzec. - Czy i tej chcesz mi odmówić? Twierdzisz, że masz mi wiele do powiedzenia? Mów zatem. Alessan spoważniał. - Dziś rano odbyłem w górach pewne spotkanie. - A, myślałem o tym! I co z niego wynikło? - Wszystko, Rinaldo. Wszystko. Tego lata. Zgodził się. Będziemy mieli te listy. Jeden do Alberico, jeden do Brandina i jeden do gubernatora Senzio. - A - powtórzył Rinaldo. - Do gubernatora Senzio. - Powiedział to cicho, lecz nie potrafił całkowicie ukryć w głosie podniecenia. Postąpił krok do przodu. - Nie marzyłem, że dożyję tego dnia. Czy zaczniemy działać, Alessanie? - Już zaczęliśmy. Ducas wraz ze swymi ludźmi przyłączył się dzisiejszego wieczoru do nas w bitwie. Zabiliśmy trochę Barbadiorczyków i Tropiciela, którzy ścigali jadącego z nami czarodzieja.
|