^' 94 ^- ^' 95 ^'i sposoby, im normalniej umiał się posługiwać konwen­cjonalnym językiem perfumerii, tym mniej bał się go mistrz i tym mniejszą żywił wobec...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da siÄ™ wypeÅ‚nić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
— Jeżeli zawsze żebrzesz w taki sposób — rzekÅ‚ pan Ralf — dobrze wystudiowaÅ‚eÅ› rolÄ™...
»
W zaproponowanych w Planie dziaÅ‚ania na koÅ„cu rozdziaÅ‚u ćwicze­niach przedstawiÄ™ ci kilka praktycznych, ciekawych sposobów utrwale­nia nowych technik...
»
Stwierdza on dalej: „Istnieje wiele sposobów na włączenie soi do naszego pożywienia, od sproszkowanego białka soi do mleka sojowego, zup i kremów...
»
 Z tego wszystkiego wyÅ‚ania siÄ™ inny interesujÄ…cy problem: w jaki sposób wyzwania - takie jak rozlew krwi, rewolucja czy inny wstrzÄ…s - pomagajÄ… nam...
»
sposób oznakowania urz¹dzeñ, którym udzielono œwiadectwa homologacji, maj¹cna uwadze, aby oznakowanie by³o jednoznaczne i czytelne dla nabywcyurz¹dzenia...
»
– ChÄ™tnie sam bym siÄ™ do was przyÅ‚Ä…czyÅ‚ – zachichotaÅ‚ Wittgenbacher, kiwajÄ…c gÅ‚owÄ… w sposób jeszcze bardziej mechaniczny...
»
W drodze do Dachau Po aresztowaniu, gdy mnie ciupasem transportowana do obozu koncentracyjnego w Dachau, podróż przedstawiaÅ‚a siÄ™ w ten sposób, że w...
»
W œrodowisku seminaryjnym, którego coraz bardziej nie móg³ znieœæ, otrzyma³ on ponadto praktyczn¹ lekcjê pogl¹dow¹, w jaki sposób mo¿na siê najskuteczniej - za pomoc¹...
»
nostka jest przekonana, ¿e cz³onkowie rodziny spi-skuj¹ miêdzy sob¹, w jaki sposób ograniczyæ jej ak-tywnoœæ fizyczn¹ tak, by podupad³a na zdrowiui musia³a...
»
W moich rozmowach ze StanisÅ‚awom Beresiem znajduje siÄ™ kilka miejsc wykropkowanych — wtedy już pozwalano znaczyć w taki sposób ingerencje cenzury...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Niebawem Grenouille wydawał mu się wprawdzie nadal człowiekiem niezwykle uzdolnionym węchowo, ale już nie drugim Frangipanim albo zgoła czarnoksiężnikiem, a Grenouille'owi było to na rękę. Fachowe maniery słu­żyły mu w charakterze maski. Usypiał niejako Baldinie­go wzorową skrupulatnością przy ważeniu składników, przy potrząsaniu kolbą, przy skrapianiu białej chustecz­ki probierczej. Umiał nią strzepywać i przesuwać pod nosem już niemal równie zręcznie i elegancko jak sam mistrz. I sporadycznie, w dobrze odmierzonych odstę­pach czasu popełniał błędy tego rodzaju, by Baldini mu­siał je dostrzec: zapominał o przecedzeniu, źle ustawiał wagę, wypisywał w jakiejś formule bezsensownie wyso­ki procent tynktury ambrowej... i pozwalał, by mu wy­tknięto błąd, aby go zaraz sumiennie skorygować. Dzięki temu udawało mu się ukołysać Baldiniego ziudzeniem, że koniec końców wszystko jest w porządku. Nie chciał zresztą starego wcale oszukiwać. Chciał się od niego naprawdę czegoś nauczyć. Nie mieszania pachnideł, nie samego komponowania zapachów - jasne, że nie! W tej dziedzinie nie było nikogo, kto mógłby go czegoś na­uczyć, a dostępne w składzie Baldiniego ingrediencje nie wystarczyłyby, aby zrealizować jego wyobrażenia o naprawdę wybitnych perfumach. To, co mógł zrobić u Baldiniego, było igraszką w porównaniu z aromata­mi, jakie nosił w sobie i jakie zamierzał kiedyś urzeczy­wistnić. Do tego jednak - tyle już wiedział - musiały być spełnione dwa warunki: po pierwsze, pozory mie­szczańskiej egzystencji; przynajmniej stopień czeladni­czy, co pozwoli mu bezpiecznie oddawać się własnym namiętnościom i spokojnie dążyć do własnych celów. Po drugie - znajomość fachowych reguł sporządzania, wy­odrębniania, koncentrowania i przechowywania sub­
stancji zapachowych, dzięki czemu dopiero substancje te stawały się zdatne do wyższego użytku. Albowiem Grenouille posiadał wprawdzie najlepszy nos na świecie, zarówno w sensie analitycznym jak wizjonerskim, ale nie posiadał jeszcze umiejętności technicznego panowa­nia nad zapachami.
18
-1 ak więc skwapliwie pozwalał się wprowadzać w sztu­kę gotowania mydła ze świńskiego smalcu, szycia ircho­wych rękawiczek, sporządzania pudru z pszennej mąki, kleiku migdałowego i sproszkowanego korzenia fiołko­wego. Toczył aromatyczne świece z węgla drzewnego, saletry i wiórków drzewa sandałowego. Kręcił wschod­nie pastylki z mirry, benzoesu i proszku bursztynowego. Ugniatał kadzidło, szelak, wetiwer i cynamon w pach­nące przy spalaniu kuleczki. Przesiewał i ucierał poudre imperiale z mielónych płatków róży, kwiatu lawendy i kory kaskarilli. Wyrabiał bielidło oraz błękitną barwi­czkę do malowania żyłek i formował tłuste sztyfty do karminowania warg. Przygotowywał najdelikatniejsze proszki do polerowania paznokci i kredę do zębów o smaku miętowym. Fabrykowałpłyn do karbowania peruk, maść na odciski, płyn wybielający piegi, wyciąg z belladonny na oczy, balsam z muchy hiszpańskiej dla panów i ocet higieniczny dla pań... Uczył się sporządzać wszelkie wody, wódki, proszki, proszeczki, środki toale­towe i upiększające, a także mieszanki herbaciane i ko­rzenne, likiery, marynaty i ty;n podobne, jednym sło­wem - bez większego zainteresowania, ale posłusznie i z dobrym skutkiem uczył się wszystkiego, czego tylko Baldini ze swoją tradycyjną wiedzą mógł go nauczyć.
Szczególny zapał wykazywał natomiast wówczas, gdy
^. 96 ^' ^' 97 ^,
Baldini szkolił go w sporządzańiu tynktur, wyciągów i esencji. Mógł niestrudzenie wyciskać gorzkie migdały w prasie śrubowej albo rozgniatać ziarna piżma, albo siekać tasakiem bryłki ambry, albo trzeć korzeń fiołkowy, aby potem wytrawić wiórki w najstaranniej oczyszczo­nym alkoholu. Uczył się używać lejka rozdzielczego, którym wyodrębniało się czysty olejek, tłoczony ze skó­rek limonów, od mętnego osadu. Uczył się suszyć zioła i kwiaty na ruszcie w zacienionym, ogrzanym miejscu, i konserwować szeleszczące płatki w zapieczętowanych woskiem słojach i puzderkach. Przyswajał sobie umie­jętność płukania pomad, nastawiania, cedzenia, koncen­trowania, klarowania i rektyfikowania infuzji.
Oczywiście warsztat Baldiniego nie nadawał się do fabrykowania olejków kwiatowych albo roślinnych na wielką skalę. W Paryżu nie znalazłoby się zresztą nie­zbędnych ilości świeżych kwiatów. Niekiedy jednak, gdy na targu można było niedrogo dostać świeży rozmaryn, szałwię, miętę czy anyżek, albo jeśli nadeszły większe transporty kłączy irysa, korzenia waleriany, kminku, gał­ki muszkatołowej czy suszonych goździków, w Baldi­nim odzywała się żyłka alchemika, wydobywał swój po­tężny alembik, miedziany kociołek do destylacji z nasa­dzonym na górze naczyniem kondensującym - tak zwa­ną “głowę Maura", która, jak Baldini z dumą obwiesz­czał, służyła mu już czterdzieści lat temu na południo­wych zboczach Ligurii albo na wyżynach Luberonu, gdy pod gołym niebem, wprost na polu, destylował lawendę. I podczas gdy Grenouille rozdrabniał materiał do desty­lacji, Baldini z gorączkowym pośpiechem - ponieważ szybkość była alfą i omegą całego przedsięwzięcia - roz­palał ogień pod ceglanym paleniskiem i stawiał na nim kociołek, nalawszy doń wody. Wrzucał do środka cząstki roślin, prędziutko nakładał głowę Maura o podwójnych ściankach i przyłączał dwa węże, jeden odprowadzający, drugi doprowadzający wodę. Ten wyrafinowany system
chłodzenia wodą - objaśniał - wbudował dopiero póź­niej, gdyż swego czasu na polu chłodziło się kociołek po prostu wprawiając w ruch powietrze. Potem dmu­chał w ogień.

Powered by MyScript