Odbiło mu się. Wstał, stęknął i ruszył w stronę marynarki. Ram Lal obrócił głowę i patrzał na niego. Nikt nie zwrócił na to uwagi. Billie Cameron podszedł do marynarki i wsunął rękę w jej prawą kieszeń. Hindus wstrzymał oddech. Ręka Camerona grzebała przez kilka sekund w kieszeni, po czym wydobyła z niej fajkę i woreczek. Zaczął nabijać fajkę świeżym tytoniem. Zauważył, że Ram Lal wpatruje się w niego. - Co się tak gapisz? - zapytał wojowniczym tonem. - Nic - odpowiedział Ram Lal, odwrócił twarz do ogniska, ale nie mógł spokojnie usiedzieć. Wstał i przeciągnął się, wykonując przy tym pół obrotu. Kątem oka widział, jak Cameron kładzie woreczek z tytoniem z powrotem do kieszeni marynarki i wyciąga z niej pudełko zapałek, jak zapala fajkę, popykuje z prawdziwym zadowoleniem i powraca na swoje miejsce. Ram Lal także powrócił na swoje miejsce. Pełen grozy wpatrywał się w ognisko. Dlaczego - pytał sam siebie - dlaczego wielka Shakti tak z nim postąpiła? Żmija była przecież jej narzędziem, instrumentem zemsty przywiezionym z Indii na jej rozkaz. Dlaczego zmieniła zamiar, dlaczego zrezygnowała ze swojego zamiaru? Obrócił się znowu i raz jeszcze spojrzał na marynarkę Camerona. Na samym jej skraju, pod szwem podszewki coś poruszyło się. Ram Lal zamknął oczy. Był w szoku. Dziura, mała dziurka w podszewce pokrzyżowała mu plany. Resztę dnia przepracował w stanie przytłumionej świadomości. W czasie powrotu ciężarówką do Bangoru Wielki Billie Cameron siedział jak zwykle przy kierowcy. Było bardzo gorąco, więc złożył marynarkę wpół i położył ją sobie na kolanach. Później Ram Lal 40 widział, jak Billie rzuca marynarkę na tylne siedzenie swego samochodu i odjeżdża. Przyłączył się do Tommy'ego Burnsa, stojącego na przystanku autobusowym. - Powiedz mi - zwrócił się do niego - czy pan Cameron ma rodzinę? - Oczywiście - odpowiedział Burns - ma żonę i dwoje dzieci. - Czy mieszka daleko stąd? -- Nie, niedaleko. W osiedlu Kilcooley. To w Ganaway Gardens, jeżeli się nie mylę. Chcesz mu złożyć wizytę? - Nie, nie - zaprzeczył Ram Lal. - No to do poniedziałku. Po powrocie do swojego pokoju Ram Lal usiadł i zaczął się wpatrywać w nieruchomy wizerunek bogini sprawiedliwości. - Nie chciałem śmierci jego żony i dzieci - powiedział do bogini. - To nie one mnie skrzywdziły. Ale bogini patrzyła daleko przed siebie i milczała. Resztę weekendu Harkishan Ram Lal spędził trapiony lękiem i niepokojem. Wieczorem poszedł do Kilcooley i znalazł blok o nazwie Ganaway Gardens, położony tuż przy Owenroe Gardens i naprzeciwko uliczki Woburn Walk. Na rogu Woburn Walk stała budka telefoniczna. Pod nią Ram Lal spędził godzinę, udając, że czeka na połączenia. Jednocześnie obserwował ten krótki zaułek. Zdawało mu się, że zauważył w jednym z okien Billie Camerona i zanotował sobie numer tego domu. W pewnym momencie kilkunastoletnia dziewczynka wyszła z tego właśnie domu i przyłączyła się do grupy młodzieży. Przez chwilę korciło go, żeby ją zaczepić i powiedzieć, że w marynarce jej ojca kryje się niebezpieczeństwo. Ale nie starczyło mu odwagi. Tuż przed zapadnięciem zmroku wyszła z domu kobieta z torbą na zakupy. Poszedł za nią do centrum handlowego Clandeboye, które w sobotę zamykają bardzo późno ze względu na robotników otrzymu- jących tego dnia wypłatę. Kobieta - którą uznał za panią Cameron - weszła do supersamu Stewarta. Ram poszedł za nią, obserwował ją zza półek z towarami, próbował zdobyć się na odwagę, przemówić do niej i uświadomić jej czyhające w domu niebezpieczeństwo. Ale i tym razem zawiodły go nerwy. Może to zupełnie inna kobieta, może pomylił się co do numeru domu. Uznano by go za wariata. Źle spał tej nocy, widział pokrytą ostrymi łuskami, pełną jadu żmiję, wyłaniającą się ze swojej kryjówki w podszewce marynarki i ślizgającą się bezszelestnie po domu, w którym spała nie pode- jrzewająca niczego rodzina Cameronów. W niedzielę znów wałęsał się po osiedlu Kilcooley. Zlokalizował ponad wszelką wątpliwość dom, w którym mieszkała rodzina Wielkiego Billie. Zobaczył go pracującego w ogródku za domem. Po południu 41 zorientował się, że jego obecność zwraca uwagę i zrozumiał, że musi albo podejść śmiało do frontowych drzwi Cameronów i przyznać się do wszystkiego, albo odejść i pozostawić ich los w rękach bogini. Ale sama myśl o tym, że mógłby stanąć twarzą w twarz z groźnym Ulsterczykiem i wyznać, na jak straszne niebezpieczeństwo wystawił jego dzieci, po prostu go sparaliżowała. Powrócił więc na Railway View Street. W poniedziałek rano rodzina Cameronów zbudziła się kwadrans przed szóstą. Był piękny, słoneczny, sierpniowy dzień. O szóstej cała czwórka siedziała w małej kuchni na tyłach domku przy śniadaniu: syn, córka i żona, wszyscy w szlafrokach, tylko Wielki Billie w robo-
|