Matka zajęła się podłogą w łazience, za co Bev była jej w głębi duszy wdzięczna. Elfrida Marsh była małą kobietą o siwiejących włosach i srogim spojrzeniu. Jej pomarszczona twarz zdawała się mówić, że przeżyła już niejedno i że miała jeszcze przed sobą parę latek... Mówiła również, że świat, na którym przyszło jej żyć, wcale nie był taki idealny i że pani Marsh w najbliższym czasie nie spodziewała się radykalnych zmian obecnego status quo. - Zajmiesz się oknami w pokoju, Bev? - zapytała, wracając do kuchni. Przebrała się w swój uniform kelnerki. - Muszę pojechać do Saint’ Joe’s w Bangor, aby się spotkać z Cheryl Tarrent. Złamała nogę wczoraj wieczorem. - Tak. Zajmę się nimi - powiedziała Beverly. - Co się przytrafiło pani Tarrent? Upadła czy jak? - Cheryl Tarrent pracowała razem z Elfrida w restauracji. - Ona i ten nicpoń, jej mąż, mieli wypadek samochodowy - stwierdziła ponuro matka Beverly. - On był pijany. Módl się i co wieczór dziękuj Bogu, że twój ojciec nie pije, Bev. - Pomodlę się - obiecała Beverly i zrobiła to. - Na pewno ją wyleją. Jego, jak sądzę, też. - Teraz w głosie Elfridy pojawił się ton posępnej grozy. - Sądzę, że będą musieli przejść na zasiłek. To była najgorsza rzecz w mniemaniu Elfridy Marsh. Utrata dziecka czy wiadomość o tym, że masz raka, były niczym w porównaniu z tą tragedią. Mogłeś być biedny, mogłeś przez całe życie „gonić w piętkę”. Ale kiedy spadłeś już poniżej poziomu rynsztoka, lądowałeś na samym dnie i nadchodził taki czas, że musiałeś zacząć żyć z zasiłku, a co za tym idzie, spijać pot przelany przez innych ludzi w formie daru. Przed taką właśnie perspektywą stanęła obecnie Cheryl Tarrent. - Kiedy umyjesz okna i wyniesiesz śmieci, możesz się pójść bawić, jeżeli będziesz chciała. Ojciec idzie dziś wieczorem na kręgle, więc nie musisz mu szykować kolacji, ale chcę, żebyś wróciła do domu przed zmierzchem. Wiesz dlaczego. - W porządku, mamo. - Mój Boże, ale ty szybko rośniesz - powiedziała Elfrida. Patrzyła przez chwilę na wypukłości rysujące się pod koszulką Bev. Jej spojrzenie było kochające, ale surowe. - Nie wiem, co ja tu zrobię, kiedy już wyjdziesz za mąż i założysz własny dom. - Nigdy cię nie opuszczę - rzekła z uśmiechem Beverly. Matka uścisnęła ją błyskawicznie i pocałowała w kącik ust suchymi, ciepłymi wargami. - Ja wiem lepiej - powiedziała. - Ale kocham cię, Bevie. - Ja też cię kocham, mamo. - Kiedy skończysz, upewnij się, że na oknach nie ma żadnych zacieków - powiedziała, biorąc swoją torebkę i idąc w stronę drzwi. - Jeżeli zostaną, ojciec cię zleje. - Będę uważać. Kiedy matka otworzyła drzwi, Beverly zapytała ją tonem, w którym, taką miała nadzieję, pobrzmiewało zaciekawienie. - Zauważyłaś coś zabawnego w łazience, mamo? Elfrida spojrzała na nią i jakby trochę się zasępiła. - Zabawnego? - No... zeszłego wieczora widziałam tam pająka. Wyszedł z otworu umywalki. Tata ci nie mówił? - Czy twój tata zdenerwował się na ciebie wczoraj wieczorem, Bevvie? - Nie! Skąd! Powiedziałam mu, że pająk wyszedł z otworu odpływowego i mnie przestraszył, a on stwierdził, że w starym liceum on i jego koledzy znajdowali czasami w toaletach utopione szczury. Z powodu tych kanałów. Nie mówił ci, że widziałam pająka? - Nie. - No cóż. To nieważne. Właśnie się zastanawiałam, czy ty też go widziałaś. - Nie widziałam żadnych pająków. Chciałabym, żebyśmy mogli kupić nowe linoleum na podłogę do łazienki. Spojrzała na niebo, które było niebieskie i bezchmurne. - Mówią, że jeżeli zabijesz pająka, to sprowadzisz deszcz. Nie zabiłaś go, prawda? - Nie - odparła Beverly. - Nie zabiłam. Matka patrzyła na nią, a jej usta były ściśnięte tak mocno, że prawie niewidoczne. - Jesteś pewna, że tata nie rozgniewał się na ciebie wczorajszego wieczoru? - Nie! - Czy on cię dotknął, Bevvie? Kiedykolwiek? - Co? - Beverly kompletnie zbita z tropu spojrzała na matkę. Boże, ojciec dotykał jej codziennie. - Nie rozumiem, o co... - Nieważne - ucięła Elfrida. - Nie zapomnij o śmieciach. I jeżeli okna będą pokryte zaciekami, to sama cię zleję, nie czekając na ojca. - Nie... (czy on cię dotknął, Bevvie? Kiedykolwiek?) ...zapomnę. - I wróć przed zmierzchem. - Wrócę. (czy on) (martwię się bardzo) Elfrida wyszła. Beverly znów wróciła do swego pokoju i patrzyła, jak jej matka przechodzi przez ulicę, by w chwilę potem zniknąć za rogiem, tak jak wcześniej ojciec. Później, kiedy doszła do wniosku, że jej matka miała już za sobą spory odcinek trasy na przystanek autobusowy, Beverly wzięła wiaderko, Windex i parę szmat spod zlewu. Najpierw poszła do pokoju i zabrała się za okna. W mieszkaniu było jakby trochę za cicho. Za każdym razem, kiedy zaskrzypiała podłoga albo trzasnęły drzwi, podrywała się nieznacznie. Gdy nad jej głową rozległ się szum toalety Boltonów, jęknęła, a jej jęk zabrzmiał prawie jak krzyk. Przez cały czas spoglądała w stronę zamkniętych drzwi łazienki. W końcu podeszła do nich, otworzyła je ponownie i zajrzała do środka. Matka sprzątała tam dziś rano i zmyła większość krwi z podłogi. Podobnie rzecz się miała z porcelanowymi ściankami umywalki. Jednak wewnątrz niej oraz na oknie i na tapecie wciąż jeszcze widniały zaschnięte kasztanowe bryzgi i plamy. Beverly spojrzała na swoje blade odbicie i nagle z przerażeniem uświadomiła sobie, że przez ślady na lustrze wygląda tak, jakby to jej twarz krwawiła. Pomyślała ponownie: I co ja mam z tym zrobić? Czy ja oszalałam, czy to tylko wytwór mojej wyobraźni? Nagle z otworu odpływowego umywalki dobiegł gardłowy chichot. Beverly krzyknęła i trzasnęła drzwiami, a w pięć minut później, kiedy zaczęła myć okna w pokoju, jej dłonie wciąż jeszcze drżały tak mocno, że o mały włos nie upuściła na podłogę butelki Windexu. 5
|