Egwene szybko poszła za nią...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
— Wszystko w porządku? — Jane podeszła szybko, przed fotelem Adriana, do łóżka męża...
»
własności konsultant potrafi szybko obmyślić nowy sposób przedstawienia korzyści produktu trafiający do klienta, z którym właśnie rozmawia...
»
Jego wyjaśnienie nie pocieszyło mnie zbytnio i odważyłem się zapytać, czy rzeczywiście przypuszcza, że trafimy z powrotem do brzegu, szybko bowiem robiło się...
»
Jak za chwilę zobaczymy, jedynie w przypadku algorytmów o niewielkiej złożoności w rodzaju O(n)czy O(n log n) zwiększenie szybkości komputera ma znaczący...
»
Może i niespecjalnie rozgarnięty, Millog jednakże rozumiał, że nieoczekiwani współtowarzysze podróży, którzy tak szybko i ostatecznie go zniewolili,...
»
Szybko, z podniesionym ogonem przychodzące szczenię, które podskakuje i podgryza ręce testującego, otrzymuje l punkt...
»
Andrew szybko zareagował, Ŝeby zmienić ponury nastrój, który nagle ogarnął całą grupę...
»
Gniazdo portu RS232/485 w panelu operatorskim TIU050/200 wykonane jest w formie szybkozłącza Phoenix...
»
Leżał w wąskim okrętowym łóżku i przeżywał w wyobraźni olbrzymie polowanie na szybkonogie kangury i krwiożercze dingo...
»
Panna Williams odpowiedziała szybko:— Pańska uwaga jest bardzo trafna, panie Poirot...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Niebieskobiałe światło zalewało twarz Elayne, ale w jej oczach wciąż wydawało się, iż wygląda bardziej blado niż powinna.
"Mogłybyśmy wykrzyczeć sobie płuca tu, na dole, a nikt nie usłyszałby nawet najlżejszego szeptu".
Poczuła, jak formuje się w niej błyskawica, czy przynaj­mniej możliwość jej stworzenia i niemalże zamarła bez ru­chu. Nigdy przedtem nie przenosiła dwu strumieni naraz, wydawało się, że wcale nie jest to specjalnie trudne.
Główny korytarz drugiej sutereny był niemalże identy­czny jak korytarz na pierwszym poziomie, szeroki i zaku­rzony, o niższym jednakże suficie. Okrągła żelazna kłódka zwisała z grubego, długiego łańcucha, zawiązanego ściśle na dwu masywnych skoblach, z których jeden przymoco­wano do drzwi, drugi zaś osadzono w murze. Zarówno kłód­ka, jak i zamek wyglądały na zupełnie nowe, nawet kurz niemalże nie zdążył ich jeszcze pokryć.
- Kłódka! - Nynaeve szarpnęła za łańcuch, łańcuch się nie poddał, kłódka zresztą również nie. - Czy gdzieś jeszcze widziałyście tutaj kłódkę?
Pociągnęła ją ponownie, a potem upuściła gwałtownie, aż zadźwięczała. Odgłos uderzenia rozszedł się echem po korytarzu.
- Nigdy nie widziałam tutaj nawet jednych zamknię­tych drzwi! - Uderzyła pięścią w szorstkie drewno. ­Ani jednych!
- Uspokój się - powiedziała Elayne. - Nie ma po­trzeby wszczynać awantury. Sama mogę otworzyć zamek, jeżeli zbadam, jak jest skonstruowany wewnątrz. W każdym razie jakoś go otworzymy.
- Nie mam zamiaru się uspokajać - warknęła Ny­naeve. - Chcę być wściekła! Chcę...!
Pozwalając, by reszta tej tyrady umknęła jej uwagi, Eg­wene dotknęła łańcucha. Od czasu opuszczenia Tar Valon nauczyła się robić dużo więcej rzeczy, niż tylko tworzyć błyskawice. Jedną z nich była znajomość metalu. Pochodziła ona z Ziemi, jednej z Pięciu Mocy, które wymagały tak dużo siły - drugą stanowił Ogień - że tylko niewiele kobiet było zdolnych je opanować, jej jednak się to udało, potrafiła wyczuć łańcuch, poczuć go od wewnątrz, zrozumieć naj­drobniejsze cząstki chłodnego metalu, wzory w jakie się układały. Moc drgała w niej, dostosowując się do wibracji tych wzorów.
- Zejdź mi z drogi, Egwene.
Spojrzała za siebie i zobaczyła Nynaeve owiniętą w po­światę saidara i trzymającą w dłoniach łom tak zbliżony kolorem do niebieskobiałego światła, że niemalże niewido­czny. Nynaeve spojrzała na łańcuch, zmarszczyła brwi, wy­mruczała coś na temat dźwigni i łom znienacka wydłużył się nieomal dwukrotnie.
- Odejdź, Egwene.
Egwene odeszła.
Wcisnąwszy koniec łomu w łańcuch, Nynaeve zahaczyła go i następnie nacisnęła całą swą siłą. Łańcuch pękł jak nić. Nynaeve westchnęła ciężko i zatoczyła się przez niemal pół szerokości korytarza, zanim przystanęła zaskoczona. Łom załoskotał po posadzce. Nynaeve wyprostowała się i rozba­wiona przeniosła wzrok z pręta na łańcuch. Łom zaś zniknął.
- Sądzę, że udało mi się zrobić coś z tym łańcuchem - oznajmiła Egwene.
"Ale chciałabym wiedzieć właściwie co".
- Mogłybyście coś powiedzieć - wymamrotała Ny­naeve.
Zdjęła resztki łańcucha ze skobli i otworzyła drzwi na oścież.
- Cóż? Macie zamiar stać tutaj przez cały dzień?
Zakurzone pomieszczenie, które otworzyło się przed ich oczami miało może jakieś dziesięć kroków kwadratowych powierzchni, ale było całkowicie puste, wyjąwszy stertę du­żych toreb zrobionych z grubego, brunatnego płótna, każda napchana ściśle, związana i opieczętowana Płomieniem Tar Valon. Egwene nie musiała liczyć, by wiedzieć, że jest ich dokładnie trzynaście.
Przysunęła swoją kulę światła bliżej ściany i zawiesiła tam, nie była pewna, w jaki sposób udało jej się tego do­konać, kiedy jednak odsunęła dłoń, lampa pozostała tam, gdzie ją umieściła.
"Uczę się, jak dokonywać różnych rzeczy, nie wiedząc jednocześnie czym one są" - pomyślała nerwowo.
Elayne mrugnęła do niej, jakby rozumiejąc, o co chodzi, po czym postąpiła tak samo ze swoim światłem. Kiedy przy­glądała się z boku działaniom tamtej, doszła do wniosku, że chyba rozumie, co wcześniej zrobiła.
"Ona nauczyła się tego ode mnie, ale potem ja nauczy­łam się od niej".
Zadrżała.
Nynaeve zabrała się od razu do rozrzucania bagaży i od­czytywania plakietek.
- Rianna. Joiya Byir. To jest to, czego szukamy. ­Zbadała pieczęć na jednej z toreb, potem rozerwała wosk i rozwiązała splecione sznurki. - Przynajmniej wiemy, że nikt nie był tutaj przed nami.
Egwene wybrała sobie jedną z toreb i zerwała pieczęć, nie kłopocząc się nawet odczytywaniem imienia na plakiet­ce. Naprawdę nie chciała wiedzieć, czyj dobytek przeszu­kuje. Kiedy wypróżniła torbę na zakurzoną podłogę, okazało się, że w środku jest głównie używana odzież i buty, oraz zwój pogniecionych i porozdzieranych papierów, jakie moż­na spodziewać się znaleźć pod garderobą kobiety, która nie­zbyt pilnie przykłada się do zachowania porządku w swoim pokoju.
- Nie widzę tutaj nic, co mogłoby im się przydać. Płaszcz, którego nikt nie użyłby nawet na szmaty. Oddarta połowa planu jakiegoś miasta. Łza, napisane jest w rogu. Trzy pary pończoch domagające się zacerowania. - Wsu­nęła palec w dziurę w aksamitnym pantoflu pozbawionym pary i pomachała nim w kierunku przyjaciółek. - Ta nie zostawiła po sobie żadnych wskazówek.
- Amico nie zostawiła również - oznajmiła ponuro Elayne, odsuwając oboma rękoma na bok rzeczy tamtej. ­To mogą być zwyczajne łachmany. Czekajcie, tu jest książ­ka. Ktokolwiek robił te tobołki, musiał się spieszyć, żeby porzucić książkę. Obyczaje i ceremonie dworu taireńskiego. Okładka została zdarta, ale bibliotekarki zapewne zechcą mieć ją z powrotem.
Bibliotekarki zapewne zechcą. Nikt nie wyrzucał ksią­żek, niezależnie od tego, jak były zniszczone.

Powered by MyScript