Z nieukrywanym zainteresowaniem i uwagą wysłuchiwali wszelkich, nawet najdrobniejszych szczegółów, jakie zachowała niezbyt dobra pamięć Howrara. ...Millog przeżył straszliwą potyczkę nad Anduiną, kiedy jego tratwa na samym początku bitwy została poczęstowana kamieniem z katapulty. Porzuciwszy tarczę i miecz, Howrar zdołał się uczepić jakiejś belki i udało mu się przedostać na brzeg. W czasie boju z niezwyciężoną westfoldzką falangą Millog mocno oberwał w głowę, i do końca bitwy walał się na ziemi, nieprzytomny. Potem był Łuk Iseny, gdzie oddziały Howrarów długo i bezskutecznie usiłowały przełamać rohański szyk, i tu Millog, umiejętnie lawirując, kiedy trzeba - wycofując się do tylnych szeregów, kiedy indziej - ponownie wysuwając się na czoło - wyszedł z bitwy bez najmniejszego zadrapania, choć w jego tysiącu poległo trzy czwarte wojowników. A potem nadeszły czasy już weselsze. Jedno po drugim kapitulowały arnorskie miasta... ale na nich zaraz kładły łapy ulubieni Wodza Easterlingowie, i nadzieje Milloga, że dojdzie do miłego łupienia, nie ziściły się. Najgorzej było pod przeklętą elficką twierdzą. Wódz - kto wie dlaczego! - najpierw poprowadził na szturm oddziały ludzkie, pozostawiwszy orków, trolli i innych nieludzi w odwodzie. Oddział Milloga był wyznaczony do pierwszej wieży szturmowej i gdy obrońcy twierdzy podpalili maszynę oblężniczą, Milloga uratował tylko prawdziwy cud. Miał w ręku topór; ściąwszy nim jakąś linę, Howrar wyrzucił jej koniec ze strzelnicy i zaczął po niej zjeżdżać. Co prawda szalejący w wieży płomień przepalił sznur i Millog runął na ziemię, ale było już do niej blisko, zapłacił więc za upadek tylko kilkoma złamaniami. Nic takiego, nosił jakiś czas łupki, potem zdjął i chodził normalnie. Dopiero teraz stare kości dały o sobie znać, bolały na zmianę pogody... Książę za rany i kontuzje odwdzięczył się wojownikowi, dając mu ważną i sytą funkcję poborcy podatków. Millog służył mu więc wierniej niż pies. Wiedział, że w razie czego chlebodawca nie będzie się długo zastanawiał, wyśle do lasu, na wyrąb, i po krzyku... Żegnaj wtedy, miękka pościeli, dobre jedzonko i miła żonko... Nieważne, że cudza, nie swoja... A potem nawinął się Szary... Szukaj go teraz po całym Śródziemiu... Rozmowy te nieodmiennie kończyły się tym samym - mężczyzna poklepywał Milloga krzepiąco po ramieniu, a kobieta mówiła: - Nie bój się. Zły Los cię nie dosięgnie. Howrar, nawiasem mówiąc, nie zdecydował się zapytać swoich towarzyszy wędrówki, jak się nazywają... 10 Października, Noc, Obóz Henny, Folko I Elfy Niczym bezszelestne, nieważkie cienie przemknęli ku namiotom. Rozpłynąwszy się w mroku, będąc mniej wyczuwalni niźli lekki leśny wiaterek, hobbit i elfy ostrożnie zbliżali się do pierścienia wartowników. Na noc Henna wystawiał posterunki i czaty. Ale czy zwyczajni Śmiertelni są w stanie zobaczyć, w nieprzeniknionym południowym mroku nocy, Pierworodnych, na dodatek owiniętych w maskujące opończe? Bez najmniejszego dźwięku Forwe i jego oddział przeniknął obok wartowników, nie odbierając ani jednego życia. Dół, w którym trzymani byli jeńcy, znajdował się nieopodal północnego skraju obozowiska. Dokoła płonęły ogniska, chodzili w tę i we w tę wojownicy, trwały uczty i poczęstunki, pieczono na rożnach mięsiwa i stały otwarte beczki z napojami. Ale wewnątrz ogrodzenia nadal przebywali trzeźwi i czujni strażnicy. Tuzin łuczników... osiemnastu mieczników... miecznicy wewnątrz ogrodzenia, łucznicy na skraju wolnej przestrzeni... I co najmniej pół setki podchmielonych wojowników dokoła. I te trzy tuziny kobiet!... Folko zacisnął zęby. Widział, że sprawa będzie trudna. - Jak na razie nie widzę żadnych pułapek - zaszeleścił nad uchem głos Forwego. - Czekają, aż my zaatakujemy - odparł hobbit również szeptem. - Jaki w tym sens? Przynęta jest tu, my też. Skoro nas widzi... - Po co budzisz licho, skoro siedzi cicho - rzucił Folko, zapomniawszy o królewskim pochodzeniu rozmówcy. - Idziemy, na co jeszcze czekać? Myślisz, że oni tu w końcu się uspokoją?... Raczej nie, a i tak już minęła połowa nocy... - No więc zaczynajmy - usłyszał głos księcia i natychmiast po tym - chór puszczanych cięciw. Strzały z białym opierzeniem przeleciały ponad placem niczym błyskawice. Siedmiu łuczników mierzyło przez cały czas w wartowników obok dołu i w stojących w pogotowiu wrażych strzelców. Pierwsze strzały jeszcze nie sięgnęły ciał ofiar, gdy pomknęły za nimi następne. W mgnieniu oka zapanował chaos. Wrzaski i jęki umierających i rannych, przeraźliwe krzyki przestraszonych kobiet, przekleństwa i ryki na poły pijanych wojów, po omacku szukających na ziemi swojej, tak beztrosko odłożonej onegdaj broni.
|