kartki

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
członkowskich oraz przewodniczący Komisji, którzy są wspomagani przezministrów spraw zagranicznych oraz jednego członka Komisji...
»
m = 2 as expected, but the second variable, plot_seq, has two values, where only one value is expected...
»
B
»
będzie bezpieczna...
»
Obciążenia dachu krokwiowego na ściany budynku przenoszą się za pośrednictwem belek wiązarowych lub belek wiązarowych i murałat (namurnic), gdy ściana jest...
»
Przepełniona gorącą miłością do Freda, złożyła ręce w żarliwej modlitwie...
»
i odzyskać swoje pieniądze...
»
The iconography of the Haggadah obviously could not fail to contain a scene depicting the sacrifice of Isaac, who was thus closely connected to the ritual of Pesach...
»
skins
»
Imagine someone is sniffing electronic transactions...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Wprawnym okiem przejrzał ich treść.
Był to kompletny szkic powieści, który, mimo pewnych niedociągnięć i wad, stanowił
niewątpliwie dzieło geniuszu.
Powieściopisarz rzucił się w ślad za młodzieńcem, choć mało miał nadziei na
doścignięcie go w tłumie ulicznym. Ujrzał, jak oddala się bardzo szybko. Ale wtem
młodzieniec przystanął. Wyraz wewnętrznej walki odmalował się na jego twarzy.
Następnie zwrócił się ku ławce na pobliskim skwerze i gorączkowo zaczął pisać na
pomiętym arkuszu papieru, w który zawinięto mu bułki. Powieściopisarz stanął za nim i
zajrzał mu przez ramię.
To, co zdążył przeczytać, wprowadziło go w zdumienie. Było to rozwinięcie szkicu
napisanego przedtem na serwetkach, usunięcie niektórych jego wad i w ogóle
przedstawiało już znaczny postęp.
Powieściopisarz przedstawił się. Młodzieniec podniósł na niego chmurne oczy, w
których palił się płomień geniuszu. Powieściopisarz przeczuwał niedaleki już kres po latach
wyczerpującej pracy, opromienionej blaskiem talentu, toteż chętnie opiekował się
młodymi; pragnąc z nich uczynić swoich następców, pomagał im w zdobyciu sławy.
— Nie może pan tutaj zostać! — zawołał w podnieceniu. — Proszę do mnie, proszę
zostawić to pieczywo.
Młodzieniec z wyraźną niechęcią odniósł się do zaproszenia. Szurał nogami, kłaniał się,
ale chciał odejść. Było to tym dziwniejsze, że bynajmniej nie sprawiał wrażenia
nieśmiałego.
Powieściopisarz siłą prawie zaprowadził go do swojego mieszkania. Po drodze kreślił
młodzieńcowi wspaniałe widoki na przyszłość i obiecywał mu swoją pomoc. Młodzieniec
milczał i obrzucał go twardym, zagadkowym spojrzeniem. Wydawało się, że jedynie dzięki
temu, iż pięćdziesiąt dziewięć bułek krępuje mu ruchy — nie stawia czynnego oporu.

114
Sławomir Mroż ek – Opowiadania
Nie uszło to uwadze powieściopisarza.
Biedny, dziki, genialny... — myślał ze wzruszeniem — trzeba się nim zająć, trzeba go
pilnować. — Kiedy doszli do domu, zamknął go w swoim gabinecie. Nie wspomniał już o
bułkach i pozwolił młodzieńcowi zatrzymać je przy sobie. Nie zamierzał zbyt gwałtownie
występować przeciwko jego dziwnym przyzwyczajeniom, nabytym zapewne w ciężkim,
dotychczasowym okresie. Natomiast polecił swojej gospodyni, żeby przygotowała obfity i
smaczny obiad. Kiedy młodzieniec spożywał obiad w zamknięciu, powieściopisarz
telefonował gorączkowo do znajomych, donosząc im o swoim zdumiewającym odkryciu.
Potem zawołał gospodynię.
— Co on tam robi? — zapytał.
— Zjadł, a teraz siedzi i pisze. Oj, jeszcze pan sobie biedy napyta... — dodała, żegnając
się. Była to prosta kobieta z ludu.
— To dobrze, to dobrze! — zawołał powieściopisarz, zacierając ręce.
Minęło południe. Młody wciąż pisał. Wieczorem światło płonęło w gabinecie. Po
niezwykłym dniu powieściopisarz wcześnie poczuł się zmęczony. Klucz od gabinetu
schował pod poduszkę, położył się i zasnął.
Obudził się nagle z uczuciem, że stało się coś niewłaściwego. Narzucił czerwony
szlafrok z chińskiego, surowego jedwabiu i pobiegł do gabinetu. Ręce mu drżały, kiedy
przekręcał klucz w zamku. Gabinet zalany był promieniami wschodzącego słońca. W
zacisznym świetle poranka, które jakby zapowiadało początek nowego, radośniejszego
życia, barwą szlachetnej kości połyskiwały kartki drogiego papieru, szczelnie wypełnione
pismem, porzucone niedbale na biurku. Ale w pokoju nie było nikogo.
Powieściopisarz przypadł do biurka. Niewiele czasu było potrzeba, żeby się
zorientować w tym, co zawierały. To, co objawiło się w pierwszym, niepewnym, choć już
genialnym kształcie w mlecznym barze, to, co w mocniejszych konturach ujęte zostało
później na skwerze, tutaj okrzepło i błysnęło oślepiającym ogniem skończonego arcydzieła.

Powered by MyScript