- Ojcze Niebieski, spraw, żeby naprawdę stał się cud! Święty Boże, nie unieszczęśliwiaj Freda! Niechaj wszelkie cierpienia spadną na mnie, byle tylko jemu było dobrze w życiu! Modliła się długo. Wyglądała dziwnie w skromnym, brzydkim pokoju, gdy tak stała ze złożonymi rękoma, oświetlona nikłym migotaniem świecy. Płomień rozpalał metaliczny połysk jej brunatno-złotych włosów. Była tak piękna, delikatna, wielkopańska, że nikt ani przez chwilę nie mógłby przypuścić, iż jest dzieckiem prostych wieśniaków, mieszkanką chłopskiej zagrody. Znużona, usiadła wreszcie na starej, zniszczonej sofie. Otuliła się ciepłą chustką matki i przymknęła oczy. Nie chciała patrzeć na nic. Po chwili zdmuchnęła płomień świecy i pogrążyła się w słodkich marzeniach. Poświata księżycowa wpadała do pokoju, zalewając wszystko swoim srebrzystym blaskiem. Wala nie otwierała jednak oczu. Jej senne majaki były piękniejsze od jawy, nie chciała więc ich płoszyć. *** Fred śpiesznie wstępował na górę zamkową. Nie musiał korzystać z latarki, bo wskazywało mu drogę światło księżyca. Wszystko wokół zamku, i sam zamek również, pogrążone było w głębokim śnie. W hallu wyglądał powrotu Freda jedynie służący, do którego obowiązków należało zaryglowanie głównej bramy wejściowej na dziedzińcu. Gerold wsunął mu do ręki pięć marek. - Dzisiaj po raz ostatni przyszedłem tak późno. Nie będziecie już musieli przeze mnie zarywać nocy. Moje eskapady na wieś dobiegły końca. Dziękuję wam bardzo. Dobranoc. - I ja dziękuję, wielmożny panie. Życzę spokojnego snu - rzekł z szacunkiem odźwierny. Fred w swojej sypialni rozebrał się i położył do łóżka. Nie mógł jednak zasnąć, bowiem wciąż jak echo powracały doń słowa Gottlieba Hartmanna: “To nie moja córka... nie moja córka... Nic, ale to nic ona nas nie obchodzi... nie obchodzi... Niech się wynosi do zamku na górę... na górę... Do swoich wielkich państwa...” To brzmiało wszak absolutnie jednoznacznie. Co więcej - nie mogło być inaczej! Waleria w żadnym razie nie była córką Hartmanna! Nic nie miało prawa łączyć jej z tym człowiekiem, za to na pewno coś z rodziną von Waldheimów... Ale co? Jaka zagadka wiązała się z jej urodzeniem? Jutro! Jutro dociecze prawdy! Miał teraz Hartmanna w ręku, z pewnością uda mu się zmusić starego do wyjawienia tajemnicy! Czy Waleria jest naprawdę przyrodnią siostrą Henryka, dzieckiem z nieprawego łoża? Pijany chłop wyraził się jednak w sposób, dający wiele do myślenia. Powiedział jasno: “ona nas nie obchodzi...”. Co miało znaczyć to “nas”? Wyjaśnienie nasuwało się jedno - Wala nie była także córką Hartmannowej, od której różniła się niczym dzień od nocy, co nie mogło być tylko wynikiem wychowania jej przez panią Lorbach. Jego ukochana należała do innego świata, nie mogła być dzieckiem tych nieokrzesanych, gruboskórnych prostaków! Niemal przez całą noc Fred nie zmrużył oka, zadając sobie różne pytania, na razie bez odpowiedzi. Zasnął dopiero nad ranem i spał do ósmej, lecz mimo to po przebudzeniu czuł się wypoczęty. Wziął kąpiel, ubrał się i pospieszył do jadalni, gdzie zastał już młodego von Waldheima. Henryk patrzył na niego wyczekująco. Dziadek przychodził zazwyczaj nieco później na śniadanie, toteż przyjaciele mogli porozmawiać spokojnie i bez przeszkód. - No i cóż, Fredzie? Czy dowiedziałeś się czegoś nowego? Fred usiadł obok przyjaciela. - I to więcej, niż się spodziewałem. Hartmann wyjawił mi po pijanemu, że Waleria nie jest jego córką. Henryk, nadzwyczaj podekscytowany, odsunął talerz. - Czyżby moje przypuszczenie okazało się strzałem w dziesiątkę? - Nie wiem. Zdaje się, że rozwiązanie tej zagadki może być zaskakujące dla wszystkich. Proszę, wysłuchaj mnie, Henryku. I zrelacjonował dokładnie przebieg wczorajszego wieczoru. Na zakończenie dodał: - Co do jednego mamy pewność, Heniu: Wala nie jest córką Hartmanna. Odnoszę jednakże nieprzeparte wrażenie, iż to samo można powiedzieć o jego żonie. Stary podkreślił dobitnie, że Waleria winna powędrować jak najszybciej do “swoich wielkich państwa”. Widzisz więc, że prawda istotnie leży na dnie kielicha, niezależnie od trunku, jakim jest on napełniony. Nie musi to być koniecznie wino... - Ale co należy uczynić, by wreszcie cała prawda wypłynęła na wierzch?
|