O świcie Smuga ruszył wraz z Rasulem i jego ludźmi. Zabrali ze sobą Dinga, który mógł przydać się przy przeszukiwaniu beduińskich obozowisk. Wilmowski, Abeer ł Sally zostali w obozie, by stąd koordynować poszukiwania i być w kontakcie z władzami. Policja nie wykazała zresztą innej aktywności niż oddelegowanie Rasula oraz dwu policjantów, którzy dniem i nocą pilnowali obozowiska. Na razie pozostawało więc czekanie i bezczynność, którą najgorzej znosiła Sally. Przed wieczorem wyruszyła, po prostu po to, by coś robić, w kierunku Kolosów Memnona. W pewnym momencie podeszła do niej Arabka i płaczliwie zaczęła coś mówić. Przy obu kobietach natychmiast znalazł się uzbrojony Wilmowski. Zaprowadzili kobietę do namiotu i poprosili Abeera. - Przysłał ją mąż. Chce, by z nią iść - tłumaczył Arab. - Czyżby znowu pułapka? - Ona mówi, że jej mąż umiera. Chce nam powiedzieć coś ważnego. - Niech powie policji. Kobieta długo coś perorowała. - Przysięga na Allacha, że mówi prawdę, że nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Mąż boi się czegoś, czy kogoś, i nie może rozmawiać z policją, dlatego przysyła ją prawie nocą. Dziwi się, że dorośli mężczyźni lękają się słabej kobiety. - Powiedz, żeby przyszła rano. - Rano będzie za późno. Jej mąż umiera. - Twój mąż... - zaczął Wilmowski, lecz kobieta coś mówiła, więc przerwał. - Ona mówi, że nasz wróg zabija jej męża, Sadima. On umiera i prosił, aby sprowadzić Sally. To on był jej przewodnikiem do groty i on zasypał korytarz - przetłumaczył wyjaśnienia kobiety Abeer. Wilmowski nie był przekonany. Niepewnie spojrzał na Sally, a ona, powodowana nagłym impulsem, powiedziała: - Idziemy... - Ale... - rozpoczął Wilmowski. - Wiem, co chcesz powiedzieć, ojcze. Zaryzykujmy... Ta kobieta nie kłamie... Abeer przetłumaczył tę wypowiedź i wtedy kobieta przypadła Sally do nóg. Do wioski Sadima nie było daleko. Gdy ujrzeli rannego, zrozumieli, że to jego ostatnie chwile. Tylko przedziwnym trafem przeżył upadek z urwiska, ale życie ledwo się w nim tliło. Sally została z nim sama, z Abeerem jako tłumaczem. Wilmowski wyszedł czuwać przed chatą. Po godzinie spotkali się ponownie. Sally była widocznie poruszona, a z domu Sadima dobiegały lamenty. Abeer powiedział cicho: - Nie żyje... Spieszmy się. Wiem, gdzie mieszka “faraon”. Może zdążymy. Musimy jednak zachować ostrożność, bo to człowiek gotowy na wszystko. - Sally? - pytająco rzucił Wilmowski. - Idziemy - Sally nagliła. - Ojcze, szajka liczy niewiele osób, a i tak większość z nich się rozjechała. Przywódca jest więc sam, chyba że umknął... Z bronią gotową do użycia ruszyli za Abeerem, który prowadził bardzo pewnie. Szli w stronę Nilu, mijając pola i gaje. Doszli do wioski położonej nad samą rzeką. Na jej północno-zachodnim krańcu stał duży, jednopiętrowy dom. Pomalowany na żółto, ze ścianami ozdobionymi bogatą, wschodnią ornamentyką, przypominał sklep. W blasku księżyca wyglądał jak jasna plama. W oknie na piętrze po prawej stronie dostrzegli światło. Drzwi, uchylone, zapraszały do wejścia. Ostrożnie obeszli dom dookoła. W pobliżu nie było nikogo. - Wchodzimy? - zapytał Wilmowski. Abeer wziął go delikatnie za ramię i szepnął: - Zostawcie to mnie, proszę... Wewnątrz panował bałagan, jakby ktoś bardzo się spieszył. Abeer skradał się cicho po schodach ku oświetlonemu pokojowi. Zajrzał do środka. Przy stole, ukrywszy twarz w dłoniach, siedział stary człowiek. Płakał, między palcami ciekły łzy. - Salaam! - rzekł Abeer Starzec drgnął zaskoczony. * Historia była banalna. Opowiedział ją Abeer, kiedy wracali do obozu. Starzec był ojcem “faraona”. Jako wójt wioski marzył o wykształceniu syna. Osiągnął to niemałym kosztem. Chłopiec okazał się tak uzdolniony, że ukończył w Anglii renomowany uniwersytet. Ale wrócił do kraju, do rodzinnej wioski, jakiś dziwny. Zaczął włóczyć się po skałach, jakby czegoś szukał. Na długi czas wyjechał na południe. Później pojawiły się duże pieniądze, dziwne wyjazdy, tajemniczy ludzie. Syn nabrał pewności siebie i pogardzał ojcem. zaczął nazywać się władcą, “żelaznym faraonem”, ubierać na wzór starożytnych Egipcjan. W wiosce zaczęto go uważać za nienormalnego. Ludziom z wioski nie mówił o swoich zamiarach. A były one niesamowite. Przerażały ojca. Syn uważał, że to on ustanowi prawo, zmieni oblicze kraju, przywróci mieszkańcom tej ziemi panowanie i wypędzi wszystkich cudzoziemców. Dysponował podobno pieniędzmi z interesów, które jego ludzie prowadzili w Europie, na północy kraju, a także na południu, w Czarnej Afryce, dokładniej w rejonie jeziora Alberta. - Jezioro Alberta! - powtórzyła Sally. - Ależ to samo mówił zmarły Sadim! - zawołała. - No cóż, to może znaczyć, że skoro tutaj grunt palił mu się pod nogami, “faraon” uciekł na północ lub południe. - A to akurat kierunki dokładnie przeciwne - ironicznie pokiwał głową Wilmowski. Następnego dnia zza Nilu przybyli policjanci, którzy zmienili swoich kolegów. Jeden z nich przywiózł ze sobą gazetę “Al Ahram”, w której zamieszczono lapidarną notatkę zatytułowaną: “Współpracownik kedywa przemytnikiem”. Potwierdzała ona przypuszczenia Sally. “Jak już donosiliśmy, od kilkunastu miesięcy w niektórych państwach europejskich pojawiały się bardzo cenne, antyczne przedmioty pochodzące z Egiptu. Policja wielu krajów poszukiwała organizatorów przemytu. Wielki sukces odniosły nasze służby, aresztując wczoraj w Kairze Ahmada A., jednego z urzędników kedywa. Okazał się on organizatorem przemytu zakrojonego na wielką skalę. Szczegóły w najbliższych numerach” - tłumaczył głośno Abeer. - Ahmad A... Któż to może być? - zastanawiał się Wilmowski. - Ahmad al-Said ben Jusuf - odparł Abeer. - Dobrze mówił nasz przyjaciel z Al-Fajjum, że nie można mu ufać. Miał rację. - Miał więc też rację ów kupiec z Aleksandrii, twierdząc, że ślad prowadzi do Kairu - przypomniał Wilmowski.
|