Nigdy
cudowna muzyka Arconatiego nie wydawała się bardziej przejmująca, nigdy Stilla nie
oddawała jej bardziej namiętnie. Wydawało się, że cała jej dusza wypływa wraz z gło-
sem. I tego głosu, tego porywającego głosu nie będzie można już więcej usłyszeć!
W tym momencie krata loży barona de Gortz opadła. Ukazała się dziwaczna głowa
o długich siwiejących włosach, płonących oczach, ekstatycznej, przeraźliwie bladej twa-
rzy i z głębi kulis Franciszek dostrzegł w pełnym świetle coś, czego dotąd nie zdarzyło
mu się jeszcze zobaczyć.
Stilla wzięła właśnie w pełnym uniesieniu podniosłą frazę końcowej pieśni... Powtó-
rzyła tę frazę z niezwykłym uczuciem:
Innamorata, mio cuore tremante,
Voglio morire…*
Nagle umilkła...
Przeraziło ją oblicze barona de Gortz... Sparaliżowało ją niepojęte przerażenie... Pod-
niosła gwałtownie rękę do ust, które zaczerwieniły się od krwi... Zachwiała się i upa-
dła...
* Kocham, a serce me strwożone/chciałbym umrzeć...
72
Publiczność zerwała się z miejsc drżąca, wstrząśnięta, u szczytu trwogi...
Przeraźliwy krzyk rozległ się z loży barona.
Franciszek wybiegł na scenę, pochwycił Stillę w ramiona, podniósł ją, przyjrzał się
jej, przywoływał jej imię...
— Nie żyje!... nie żyje!... — krzyczał — nie żyje!...
Stilla była martwa... Serce nieszczęsnej nie wytrzymało przerażenia... Jej śpiew ucichł
z ostatnim tchnieniem!
Młodego hrabiego zaniesiono do hotelu, a był w takim stanie, iż obawiano się o jego
zmysły. Nie mógł nawet wziąć udziału w pogrzebie Stilli, w którym uczestniczyły nie-
przebrane tłumy neapolitańczyków.
Na cmentarzu Campo Santo Nuovo, gdzie śpiewaczka została pochowana, na białym
marmurze widnieje jedynie napis: STILLA.
Wieczorem po pogrzebie jakiś człowiek pojawił się na Campo Santo Nuovo. Z nie-
przytomnym wzrokiem, z pochyloną głową, wargami zaciśniętymi, jakby były już opie-
czętowane przez śmierć, długo oglądał miejsce, gdzie została pogrzebana Stilla. Wyda-
wał się nadsłuchiwać, jak gdyby głos wielkiej artystki miał się wydobyć po raz ostatni
z tego grobu...
Był to Rudolf de Gortz.
Tej samej nocy baron de Gortz w towarzystwie Orfanika opuścił Neapol i odtąd nikt
nie wiedział, co się z nim stało. A nazajutrz na. adres młodego hrabiego nadszedł list.
List ten zawierał jedynie następujące słowa, groźne w swym lakonizmie:
„To pan ją zabił!... Bądź przeklęty, hrabio de Telek.
Rudolf de Gortz.”
72
X
Tak oto przedstawiała się ta smutna historia.
Przez cały miesiąc życie Franciszka de Telek wisiało na włosku. Nie rozpoznawał ni-
kogo, nawet swojego hajduka Rotzki. W czasie największej gorączki jego usta, zdające
się wydawać ostatnie tchnienie, wymawiały jedyne słowo: było to imię Stilli.
Młody hrabia uniknął śmierci. Umiejętności lekarzy, nieustanna opieka Rotzki,
a także młodość i sama natura zrobiły swoje — Franciszek de Telek został uratowa-
ny. Jego umysł wyszedł na szczęście bez szwanku z tego straszliwego wstrząsu. Lecz gdy
tylko wracała mu pamięć, gdy przypominał sobie tragiczną scenę końcową z „Orlanda”,
w czasie której pękło serce artystki, krzyczał: — Stilla!... Moja Stilla! — I wyciągał ręce,
jakby chciał ją jeszcze oklaskiwać.
Odkąd jego pan mógł już opuszczać łóżko. Rotzko nalegał nań, by porzucili to prze-
klęte miasto, by wrócili do zamku w Krajowej. Jednakże przed opuszczeniem Neapo-
lu młody hrabia chciał pomodlić się na grobie zmarłej i pożegnać ją po raz ostatni i na
zawsze.
Rotzko towarzyszył mu na Campo Santo Nuovo. Franciszek rzucił się na okrutną
ziemię, zaczął ją drapać rękoma, by samemu się w niej zagrzebać. Rotzkowi z trudem
udało się odciągnąć go od grobu, w którym spoczywało całe jego szczęście.
Kilka dni później Franciszek de Telek wrócił do Krajowej, w głąb kraju wołoskiego,
do starej posiadłości swej rodziny. W zamku tym przeżył pięć długich lat w całkowitym
odosobnieniu, odrzucając jakąkolwiek propozycję wyjazdu. Ani czas, ani odległość nie
mogły przynieść ukojenia jego bólowi. Nie ulegało wątpliwości, że potrzeba mu było za-
pomnienia. Pamięć o Stilli, żywa jak pierwszego dnia, decydowała o całym jego życiu.
Była jedną z tych ran, które nie zabliźniają się aż do śmierci.
Jednakże w czasie gdy zaczyna się ta historia, młody hrabia opuścił był zamek przed
kilkoma tygodniami. Jakże długo i usilnie musiał nalegać Rotzko, aby nakłonić swego
pana do zerwania z samotnością, w której stopniowo zamierał. Franciszek wiedział, że
nie znajdzie w tym pocieszenia, niemniej trzeba było spróbować odwrócić uwagę od
74
75
swego bólu.
Został więc ustalony plan podróży; na początek postanowili zwiedzić prowincje
transylwańskie. Potem — Rotzko miał taką nadzieję — młody hrabia być może zgodzi
się podjąć podróż po Europie, którą przerwały smutne wydarzenia w Neapolu.
Franciszek de Telek wyruszył więc tym razem jako wędrowiec i jedynie na wyprawę
krótkotrwałą. Rotzko i hrabia przebyli równiny wołoskie aż po majestatyczny masyw
Karpat, następnie zagłębili się między przełomy przełęczy Vulkan, potem — po zdoby-
ciu Retezatu i wyprawie poprzez dolinę Maros — przybyli odpocząć do wioski Werst,
do oberży pod ,,Królem Maciejem”.
Wiemy już, jaki był stan umysłów w momencie przybycia Franciszka de Telek i w ja-
ki sposób uświadomiono go o niepojętych wydarzeniach, których sceną była forteca.
Wiemy także, w jaki sposób przed chwilą dowiedział się, że zamek należał do Rudol-
fa de Gortz.
Wrażenie, jakie wywarło to nazwisko na młodym hrabi, było zbyt wielkie, aby nie
dostrzegł tego sędzia Koltz i pozostali notable. Natomiast Rotzko najchętniej wysłałby
do diabła sędziego Koltza, który tak nie w porę opowiedział te niedorzeczne historie.
Że też miał ten nieszczęśliwy pomysł, żeby przyprowadzić Franciszka właśnie do wio-
ski Werst, w pobliże zamku Karpaty!
Młody hrabia zachowywał milczenie. Jego spojrzenie, błądzące po obecnych, wska-
|