Takie wyczekiwanie na stosowną chwilę, by zadać wrogowi cios od tyłu, jest również formą lojalności. I tego też spodziewano się po lordzie Clancharlie, tak bardzo bowiem opinia skłonna była osądzać go życzliwie. Lecz cóż – wobec niepojętego, zatwardziałego republikanizmu starego lorda trzeba było wreszcie odstąpić od owego dobrego mniemania. Lord Clancharlie był najwidoczniej wierny swoim przekonaniom, a więc był głupcem. Pobłażliwsi tłumaczyli postępowanie jego już to dziecinnym uporem, już to starczym otępieniem. Ludzie surowi, sprawiedliwi posuwali się dalej. Piętnowali otwarcie tak uporczywe trwanie w herezji. Głupota ma swoje prawa, ma jednak również i swoje granice. Można być prostakiem, nie powinno się jednak być buntownikiem. Kimże był w końcu ów lord Clancharlie? Odstępcą, zbiegiem! Opuścił swój obóz – arystokrację – i przeszedł do obozu wroga, na stronę ludu. Ów wierny był pospolitym zdrajcą. To prawda, że „zdradził” silniejszego, a dochował wierności słabszemu, to prawda, że obóz, do którego przystąpił, był obozem zwyciężonych, to prawda, że przez swoją „zdradę” tracił wszystko – przywilej polityczny, domowe ognisko, parostwo, ojczyznę – a zyskiwał tylko śmieszność, a jedyną korzyścią jego było wygnanie. Lecz o czym. świadczy to tylko? Że jest on głupcem, każdy chyba przyzna. Zdrajca i głupiec– oto jak rzecz się ma. Głupcem wolno być każdemu, ale pod jednym warunkiem: żeby nie dawał złego przykładu. Od głupców wymaga się jednego tylko: uczciwości; dzięki niej stać się oni mogą nawet podstawą każdej monarchii. Lecz ciasnota umysłowa tego Clancharlie to coś, co trudno sobie nawet wyobrazić. Na całe życie oślepił go fajerwerk rewolucji. Dał się wciągnąć republice i pozwolił jej wyrzucić się poza nawias życia. Obrażał swój własny kraj. Postawa jego była wiarołomstwem najczystszej wody. Usunąć się – to tyle samo co znieważyć. Wydawać by się mogło, że ucieka przed powszechną radością jak przed cholerą. Jego dobrowolna banicja była stronieniem od narodowej pomyślności. Królestwo potraktował jak zarazę. Wyrastał posępnie ponad uroki monarchii, niby czarna chorągiew zatknięta na budynku zakaźnego szpitala. Jakżeż mógł – wobec przywrócenia praworządności, podniesienia z upadku narodu, odbudowania religii – pokazywać tak ponure oblicze, mącić cieniem swoim tę pogodę, odwracać się z niechęcią od zadowolonej Anglii! Być chmurą na tym ogromnym, błękitnym niebie! Upodobnić się do groźby! Protestować przeciwko woli narodu! Odmawiać swej aprobaty powszechnemu zadowoleniu! Byłoby to wręcz ohydą, gdyby nie było przede wszystkim błazeństwem. Ten Clancharlie nie zdawał sobie sprawy, że można wprawdzie pobłądzić z Cromwellem, należy jednak powrócić z Monkiem. O, proszę – Monk na przykład. Był wodzem republikańskiej armii; Karol II powiadomiony o jego uczciwości, pisze doń z wygnania; Monk, który łączy cnotę z chytrością, z początku udaje, potem nagle rozpędza, stojąc na czele swoich wojsk, buntowniczy parlament, intronizuje króla i zostaje księciem Albemarle, nosi słusznie szczytne imię zbawcy społeczeństwa, opływa w bogactwa, staje się prawdziwą chlubą swojej epoki, jest kawalerem orderu podwiązki z perspektywą wiecznego spoczynku w Westminsterze. Tak ogromna jest sława wiernego Anglika. Lord Clancharlie nie potrafił wznieść się na te wyżyny w pojmowaniu swojego obowiązku. Obrał sobie zaślepienie i bez105 wład wygnania. Zadowolił się pustą deklamacją. Człowieka tego poraziła pycha. Słowa – sumienie, godność itd. – to wreszcie tylko słowa. Trzeba patrzyć dalej. Otóż lord Clancharlie nie potrafił patrzyć dalej. Miał on sumienie krótkowidza, zanim dokonał jakiegokolwiek czynu, musiał najpierw przyjrzeć się mu z aż tak bliska, by móc poczuć, jaką woń wydziela. I stąd też jego bezsensowne wstręty. Z podobną wrażliwością niesposób być mężem stanu. Nadmiar uczciwości przeradza się w kalectwo. Człowiek zbyt skrupulatny – to bezręki wobec berła, które pochwycić należy, to eunuch wobec fortuny, którą należy zaślubić. Strzeżcie się skrupułów. Mogą one zawieść daleko. Nierozsądna wierność to schody piwniczne prowadzące w dół. Jeszcze jeden stopień, jeszcze jeden i jeszcze jeden i oto nagle znajdujemy się wśród ciemności. Zręczniejsi wracają na górę, naiwni zostają. Nie wolno dopuścić lekkomyślnie, by sumienie zaprowadziło nas na bezdroża. Stopniowo, stopniowo dochodzi
|