WŁADYSŁAW Ale bo papka jest p l u s p a p e q u e l e p a p e.
129
DZIEŃDZIERZYŃSKI S a v e z – v o u s q u o i, c’e s t b o n!… Papka p l u s p a p e q u e
l e p a p e… cha, cha, cha… To jest niby innymi słowy, że… (na stronie) Co to właściwie
może być? (tuż za sceną słychać parę zadęć trąbki) A, mój Miszel!… (bierze trąbkę i dmie
w nią, wydobywając tylko chrapliwe tony. Za pierwszym zadęciem Michałek wchodzi i
staje tuż przy nim) Cóż u diabła! Czy tę trąbkę kto zaczarował? (do Michałka) Gdzieżeś ty
się chował? Trąbiłem, aż mnie płuca bolą.
MICHAŁEK Słyszałem, ale nie mogłem odtrąbić, bo upatrzyłem kota i nie chciałem go pło-
szyć.
DZIEŃDZIERZYŃSKI Aha!
MICHAŁEK Zaprowadzę jaśnie pana prosto do kotliny, jaśnie pan będzie miał satysfakcję.
DZIEŃDZIERZYŃSKI B o n! (na stronie) P l u s p a p e q u e l e p a p e… muszę się spy-
tać Poli, co to znaczy. (głośno) Ale on ucieknie tymczasem.
MICHAŁEK (ciszej) Nie ucieknie, bo już ze dwie godziny, jakem go zastrzelił… leży pod
sosną.
DZIEŃDZIERZYŃSKI Cicho! (ściska mu ramię) Masz u mnie rubla, tylko tak zrób, żeby się
nikt nie domyślił. (głośno) J e v o u s d i s, mój Miszel to perła między strzelcami… Nie-
raz jem sobie śniadanie, a on przychodzi i powiada: - Jaśnie panie, upatrzyłem w kotlinie
zająca. ─ B o n! Gdzie? ─ Przy borsuczych dołach. ─ Nawiasem mówiąc, pół mili drogi…
u n j o l i m o r c e a u… Zaprzęgać! Jedziemy… prowadzi mnie, ustawia w dobrym miej-
scu, a sam idzie prosto na kota… wystrasza go, kot pomyka… kiedy sadzi w najlepsze, ja
paf, paf!…
WŁADYSŁAW Kot sadzi jeszcze lepiej.
DZIEŃDZIERZYŃSKI (zbity z tonu) A to jakim sposobem?
WŁADYSŁAW No, ze strachu, cóż dziwnego?
DZIEŃDZIERZYŃSKI Ale nie ma czasu, bo go trafiam… Koziołkuje w miejscu i… f i n i t a
l a c o m e d i a.
WŁADYSŁAW Dramat chyba.
DZIEŃDZIERZYŃSKI No, dla niego dramat, to prawda… ale dla mnie…
WŁADYSŁAW Czy to papce robi przyjemność?
DZIEŃDZIERZYŃSKI C o m m e n t? To nie ma robić przyjemności?
WŁADYSŁAW Ciekaw jestem, jaką… (patetycznie) Że biedne zajączysko, które nikomu nic
nie zawiniło, porażone z pańskiej ręki, skrzeczy głosem krającym serce? To ma być przy-
jemność? Winszuję.
DZIEŃDZIERZYŃSKI (patrząc na Michałka) Skrzeczy?
130
WŁADYSŁAW Czy papka tę krwiożerczość odziedziczył w spadku po przodkach?
DZIEŃDZIERZYŃSKI (na stronie) Jużcić, że to nie musi sprawiać miłej sensacji.
MICHAŁEK Jaśnie panie, jeżeli mamy iść, to się spieszmy, bo kot może nie dosiedzieć.
DZIEŃDZIERZYŃSKI (po chwili wahania) A dobrześ go zabił?
MICHAŁEK Ani zipnął.
DZIEŃDZIERZYŃSKI Ręczysz, że nie będzie skrzeczał?
MICHAŁEK Chyba na rożnie.
DZIEŃDZIERZYŃSKI (z fantazją do Władysława) Mów sobie, co chcesz, jak się ma już
żyłkę, to się ma… nie wyprujesz jej. (do Michałka) No, idź naprzód, a l l o n s… (do sie-
bie) P l u s k a p… k l u p a k… jakże tam? A! P l u s p a p a q u e l e p a p a.
(wychodzą na prawo. Dzieńdzierzyński odwodzi kurki u strzelby i trzyma ją w pogotowiu
do strzału)
SCENA IV
MAURYCY, WŁADYSŁAW.
MAURYCY Mój drogi, przestań też raz tej zabawki niegodnej ciebie. Nie rozumiem, co za
przyjemność brać na fundusz człowieka, który nawet nie potrafi się bronić.
WŁADYSŁAW (śmiejąc się) To tak tylko w kółku familijnym… Za to poza oczy zawsze
trzymam jego stronę, szanując w nim, bądź co bądź, zacny charakter.
MAURYCY Twój humor draźni mnie.
WŁADYSŁAW Dlaczego?
MAURYCY Dlatego że ja go mieć nie mogę!
WŁADYSŁAW A to egoizm!
MAURYCY Tyś kontent ze wszystkiego, począwszy od siebie, gdy ja nieraz miałbym do-
prawdy ochotę w łeb sobie palnąć.
WŁADYSŁAW Tak kiedy wolnym czasem, w braku innej rozrywki?
MAURYCY Zaręczam ci, że nie żartuję… bywają chwile, żeby mnie to nic a nic nie koszto-
wało… Te kajdany, bez których kroku zrobić nie mogę, zanadto mi już ciężą.
131
WŁADYSŁAW Jakie kajdany? Chyba ukute w twojej wyobraźni?
MAURYCY Zazdroszczę ci, żeś się od nich wyzwolił… Jedna krew w nas płynie, a jakżeśmy
daleko od siebie! Te wszystkie względy, które mnie krępują, dla ciebie nie istnieją. Naj-
|