- Spróbuj choć! - namawiał Will! - No, masz!- Jak twój przyjaciel nie chce, ja bym to zjadł - powiedział ktoś z dolnej pryczy...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
go, zmusi swych wodzów iść i walczyć, wojsko powiedzie wodzów, nie wodzowie wojsko...
»
— O nie! — powiedziałam stanowczo...
»
- Nic się nie stało! Nic się nie stało! - powiedział Bonifacy...
»
— Słuchaj no, synu, wiesz doskonale, że nie mam czasu martwić się o jedzenie dla czarnuchów — powiedział Tay Tay...
»
— Wiesz co — powiedziała Chia — jestem śpiąca...
»
3|51|Zaprawde, Bóg jest moim i waszym Panem! Przeto czcijcie Go! To jest droga prosta!"3|52|A kiedy Jezus poczul w nich niewiare, powiedzial: "Kto jest moim...
»
- Niestety, Wasza Wysokość - powiedział Kun­ze - moim skromnym zdaniem fakty w tej sprawie zdecydowanie upoważniają mnie do formalnego oskar­żenia...
»
 — A moglibyście komuś o tym powiedzieć? 512 ERNEST HEMINGWAY — Dobrze — odrzekł kapral...
»
— Zatrzymam cię tutaj — powiedziała...
»
– Otwarte – powiedział, nie patrząc...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Bliss oparł stopę na twarzy intruza i pchnął.
- Spierdalajże ty stąd. Gdybyś miał okazję, tobyś trupom oczy wyżerał. Cuchnący sęp! - Bliss, usiłując nad sobą zapanować, dyszał ciężko. - Nie daję rady - powiedział w końcu. - To nie Japońcy są naszymi największymi wrogami. To głód. - Z pomocą Willa pomagał Wilkinsowi usiąść.
- W porządku, stary, teraz łyknij łyżeczkę za mamusię. - Spierz­chłe wargi Wilkinsa rozwarł mizerny uśmiech i udało mu się, acz z trudem, przełknąć łyżkę ryżu. Will pomógł mu łyknąć nieco wody. Wilkins sięgnął po drugą łyżkę ryżu, ale nie zdołał donieść jej do ust. Bliss otrzepał jego koc, a Will otarł mu usta. – Dobra - powiedział Bliss, niosąc następną łyżkę. - Teraz przekąsimy za twojego nauczyciela z trzeciej klasy. - Wilkins przełknął z trudem.
2.
W owym czasie podzielono jeńców na dziesięcioosobowe druży­ny. Za ucieczkę jednego, rozstrzeliwano pozostałych dziewięciu. Szczęśliwie Willa wcielono do grupy wraz z Wilkinsem, Blissem i siedmioma innymi, którzy złożyli sobie przysięgę, że nigdy nie uciekną w pojedynkę, a jeśli - to wszyscy razem. Bliss ufał swoim dwóm sąsiadom z pryczy, ale w duchu nie dowierzał pozostałym siedmiu i głosem złowieszczo cichym, grając muskularni, oznajmił, że złamie kark każdemu, kto bodaj pomyśli o ucieczce.
Wraz z dowiezieniem następnych grup jeńców z obozu O'Donella, porcje stawały się coraz mniejsze i gorsze. Najzasob­niejsi zorganizowali się w quan. Każdy guan konstruował ręcznie piecyk, na którym przyrządzał najdziwaczniejsze potrawy, od chwastów począwszy a na szczurach skończywszy. Poszukiwanie jadła nosiło nazwę quanningu, Will zastanawiał się, czy ojciec umiałby sobie wyobrazić go chwytającego szczura w rowie odwad­niającym. Rów, szeroki na stopę i głęboki na dwie, stanowił linię komunikacyjną rosnącego pogłowia szczurów. Łowcy czyhali godzinami, patrząc nieruchomo w trawę porastającą krawędzie rowu. Gdy szczur zaczynał biec wzdłuż rowu, łowcy wydawali wojenne okrzyki i spuszczali na szczura kije. Szczęśliwiec przynosił tę padlinę do domu i gotował. Jeśli szczur był dobry, smakował jak młoda wiewiórka, tak utrzymywali ci, którzy jadali wiewiórki w cywilu.
Jakość ryżu pogarszała się z każdym dniem, coraz więcej znajdowali w nim wołków zbożowych, było ich tyle, że każda porcja wyglądała jak siarczyście popieprzona. Pojawiło się w doda­tku mnóstwo białych robaków z brunatnymi główkami i wielkimi oczyma. Nie było soli ani przypraw, żeby to żarcie uczynić bardziej zjadliwym, ale Will jadł wszystko, łącznie z wołkami zbożowymi, z robakami, wychodząc z założenia, że zawierają proteiny. Nawet Wilkins pochłaniał to podłe żarcie i był już w stanie złazić po słupie na dół i odbierać swoje racje.
Niemal każdej nocy, przed zaśnięciem, Will wyobrażał sobie ulubione kiedyś dania: pieczone kurczę, oblane sosem, stek pieczo­ny na węglu drzewnym, na pół surowy i tłusty. Czuł zapach stęka, gdy kroił go w myślach, plaster po plastrze. Potem przypominał sobie dania nie lubiane: brokuły, brukselkę, wątróbkę, krwistą kiszkę. Jakżeby mu smakowały soczyste brukselki! Pewnej nocy przypomniał sobie opowieść Marka o jedzeniu Ken-L-Ration na toście, na ciemnych, bezkresnych równinach wschodniego Kolora­do. W Cabanatuan byłaby to uczta. Will z wdzięcznością przełykał w ostatnim tygodniu mięso gotowanego szczura, nogi kota, jaszczurki i szarańczę. Czuł, że niektórzy spośród towarzyszy niewoli, gdyby się nadarzyła okazja, popadliby w kanibalizm. A on sam? Oczywiście, nie! Oczywiście, nie? Nie był tego pewien.

Powered by MyScript