Bliss oparł stopę na twarzy intruza i pchnął. - Spierdalajże ty stąd. Gdybyś miał okazję, tobyś trupom oczy wyżerał. Cuchnący sęp! - Bliss, usiłując nad sobą zapanować, dyszał ciężko. - Nie daję rady - powiedział w końcu. - To nie Japońcy są naszymi największymi wrogami. To głód. - Z pomocą Willa pomagał Wilkinsowi usiąść. - W porządku, stary, teraz łyknij łyżeczkę za mamusię. - Spierzchłe wargi Wilkinsa rozwarł mizerny uśmiech i udało mu się, acz z trudem, przełknąć łyżkę ryżu. Will pomógł mu łyknąć nieco wody. Wilkins sięgnął po drugą łyżkę ryżu, ale nie zdołał donieść jej do ust. Bliss otrzepał jego koc, a Will otarł mu usta. – Dobra - powiedział Bliss, niosąc następną łyżkę. - Teraz przekąsimy za twojego nauczyciela z trzeciej klasy. - Wilkins przełknął z trudem. 2. W owym czasie podzielono jeńców na dziesięcioosobowe drużyny. Za ucieczkę jednego, rozstrzeliwano pozostałych dziewięciu. Szczęśliwie Willa wcielono do grupy wraz z Wilkinsem, Blissem i siedmioma innymi, którzy złożyli sobie przysięgę, że nigdy nie uciekną w pojedynkę, a jeśli - to wszyscy razem. Bliss ufał swoim dwóm sąsiadom z pryczy, ale w duchu nie dowierzał pozostałym siedmiu i głosem złowieszczo cichym, grając muskularni, oznajmił, że złamie kark każdemu, kto bodaj pomyśli o ucieczce. Wraz z dowiezieniem następnych grup jeńców z obozu O'Donella, porcje stawały się coraz mniejsze i gorsze. Najzasobniejsi zorganizowali się w quan. Każdy guan konstruował ręcznie piecyk, na którym przyrządzał najdziwaczniejsze potrawy, od chwastów począwszy a na szczurach skończywszy. Poszukiwanie jadła nosiło nazwę quanningu, Will zastanawiał się, czy ojciec umiałby sobie wyobrazić go chwytającego szczura w rowie odwadniającym. Rów, szeroki na stopę i głęboki na dwie, stanowił linię komunikacyjną rosnącego pogłowia szczurów. Łowcy czyhali godzinami, patrząc nieruchomo w trawę porastającą krawędzie rowu. Gdy szczur zaczynał biec wzdłuż rowu, łowcy wydawali wojenne okrzyki i spuszczali na szczura kije. Szczęśliwiec przynosił tę padlinę do domu i gotował. Jeśli szczur był dobry, smakował jak młoda wiewiórka, tak utrzymywali ci, którzy jadali wiewiórki w cywilu. Jakość ryżu pogarszała się z każdym dniem, coraz więcej znajdowali w nim wołków zbożowych, było ich tyle, że każda porcja wyglądała jak siarczyście popieprzona. Pojawiło się w dodatku mnóstwo białych robaków z brunatnymi główkami i wielkimi oczyma. Nie było soli ani przypraw, żeby to żarcie uczynić bardziej zjadliwym, ale Will jadł wszystko, łącznie z wołkami zbożowymi, z robakami, wychodząc z założenia, że zawierają proteiny. Nawet Wilkins pochłaniał to podłe żarcie i był już w stanie złazić po słupie na dół i odbierać swoje racje. Niemal każdej nocy, przed zaśnięciem, Will wyobrażał sobie ulubione kiedyś dania: pieczone kurczę, oblane sosem, stek pieczony na węglu drzewnym, na pół surowy i tłusty. Czuł zapach stęka, gdy kroił go w myślach, plaster po plastrze. Potem przypominał sobie dania nie lubiane: brokuły, brukselkę, wątróbkę, krwistą kiszkę. Jakżeby mu smakowały soczyste brukselki! Pewnej nocy przypomniał sobie opowieść Marka o jedzeniu Ken-L-Ration na toście, na ciemnych, bezkresnych równinach wschodniego Kolorado. W Cabanatuan byłaby to uczta. Will z wdzięcznością przełykał w ostatnim tygodniu mięso gotowanego szczura, nogi kota, jaszczurki i szarańczę. Czuł, że niektórzy spośród towarzyszy niewoli, gdyby się nadarzyła okazja, popadliby w kanibalizm. A on sam? Oczywiście, nie! Oczywiście, nie? Nie był tego pewien.
|