- Bernt Balchen? - Tak, były pilot pozaukładowy. Parę lat temu przeszedł do Bezpieczeństwa. - Nazwisko pamiętam. Szwed? - Chyba Norweg. - Mniejsza o to. Kiedy go zobaczę, pewnie sobie przypomnę, gdzie nas razem diabli nosili... Hm... Generał! Dobrze być generałem, ale ja jeszcze nie mam ochoty osiąść na stołku, nawet najwygodniejszym... Wolę fotel pilota. - Admirałom-pilotom też nieźle się powodzi - zaśmiał się Paul wychodząc. - Za pół godziny przyjdę, by rzucić cię na pastwę reporterów. Sloth zamknął od wewnątrz drzwi wejściowe i zniknął w kabinie kąpielowej, zabierając ze sobą neseser. W niewielkiej salce bez okien zgromadziło się kilkunastu reporterów. Sloth widział ich przez szparę w uchylonych drzwiach. Wiercili się niecierpliwie, przygotowując swe maleńkie, kieszonkowe magnetofony z kulkami mikrofonów osadzonymi na cienkich, długich witkach wysięgników. Na dwóch stołach przy wejściu leżały sterty videokamer i aparatów fotograficznych, strzeżonych przez młodego, wysokiego cywila o sennych oczach, który stał oparty plecami o drzwi z tyłu sali. - Możemy zaczynać? - spytał Paul i pchnął drzwi. Przepuścił Slotha przodem. Dziennikarze ucichli nagle, a potem rozległy się krótkie oklaski powitalne i znów zapadła cisza, dłonie z mikrofonami wysunęły się do przodu, w kierunku stolika stojącego na małym podwyższeniu.Sloth skłonił się lekko i usiadł, Paul powiedział kilka słów, ustalając porządek zadawania pytań. - Bardzo was przepraszam - powiedział Sloth ocierając czoło. - Przybywam bezpośrednio z podróży i nie jestem upoważniony do składania oficjalnych oświadczeń. Mogę odpowiedzieć tylko na kilka pytań o charakterze ogólnym. Proponuję, aby każdy zadał jedno rzeczowe pytanie. Zaprotestowali pomrukiem zawodu, lecz po chwili ucichli i zaczęli pytać kolejno, podtykając mikrofony pod nos Slotha. - Czy osadnicy dotarli bezpiecznie na planetę Ksi? - Wszystkie pojemniki zostały prawidłowo osadzone na powierzchni planety. - Czy istnieje tam obecnie osiedle ludzkie? - Istniało jeszcze dwadzieścia cztery lata temu. - Czy warunki naturalne na planecie są odpowiednie dla ludzi? - Są bardzo dobre. - Ilu ludzi tam znaleźliście? - Nie znamy oficjalnych danych. Szacunkowo - do dziesięciu tysięcy. - Czy nawiązaliście oficjalny kontakt z władzami? - Nie. - Dlaczego? - Uznaliśmy to za optymalny wariant spełnienia naszej misji. - Czy należy przez to rozumieć, że działaliście potajemnie? - Raczej: incognito. - To znaczy rozmawialiście z mieszkańcami nie ujawniając, kim jesteście? - Tak. - Czy było to podyktowane względami waszego bezpieczeństwa? Sloth przyjrzał się pytającej dziennikarce. Była to młoda, ładna blondynka z lekko skośnymi oczyma. - To była konsekwencja przyjętej zasady. - Czy oni lubią Ziemian? - spytała po raz drugi ta sama dziewczyna. - Przepraszam, ale nie mogę wyróżniać nikogo, nawet pięknych pań. Miało być po jednym pytaniu - powiedział Sloth uśmiechając się chłodno. - Chcieliście zapewne uzyskać prawdziwy obraz społeczeństwa Ksi, nie ujawniając swej obecności? - To był jeden z motywów postępowania. - Czy należy stąd wnosić, że nie stwierdziliście potrzeby czynnej interwencji w sprawy planety? - Nie czuliśmy się kompetentni do podjęcia takiej decyzji. - Czy rzeczywiście dokonano tam terrorystycznego przewrotu, jak wynikało z zapisu znalezionego przez was w „Alfie"? - Zapis z „Alfy" jest nadal jedynym, choć nie w pełni wiarygodnym dokumentem w tej kwestii. - Kto zatem sprawuje władzę na Ksi i jaka jest forma rządów? - Władzę sprawuje grupa ludzi spośród osadników. Jak powiedziałem, nie kontaktowaliśmy się z czynnikami oficjalnymi. - Czy panuje tam terror lub dyktatura? - Gołym okiem tego nie widać. - Czy należy rozumieć, że sytuacja ludzi na Ksi jest w pełni zadowalająca? - Z czyjego punktu? - Z punktu widzenia ich samych. - Nie. Z punktu widzenia jakichkolwiek ludzi ich własna sytuacja nigdy i nigdzie nie jest uważana za „w pełni zadowalającą". - A według was? - Mogło im być lepiej. - Od czego to zależy? - Głównie od nich samych, jak w każdym społeczeństwie. - Czy coś im przeszkadza, mają jakieś trudności? - Te same, co w każdym zespole ludzi: wszystkie złe cechy ludzkiej natury. - Czy wasza wyprawa wróciła w pełnym składzie? - Nie. Czterech łudzi pozostało na planecie Ksi. - Z jakim zadaniem? - Nie otrzymali zadań. Pozostali na własną prośbę. - Czy zostali do czegoś zobowiązani lub upoważnieni? - Do unikania wszystkiego, co mogłoby zagrozić im samym lub mieszkańcom Ksi. - Kiedy będzie ogłoszony szczegółowy raport o wynikach wyprawy? - Najpierw muszę go sporządzić. O ogłoszeniu czegokolwiek zadecydują moi zwierzchnicy. Zdaje się, że wyczerpaliśmy limit pytań. Dziękuję! Sloth szybko wyszedł z sali pozostawiając reporterów wśród rumoru odsuwanych krzeseł i ożywionej wymiany zdań. - Uff! - sapnął znalazłszy się na zapleczu sali. - Chyba udało mi się nie nałgać, nie ujawniając równocześnie niczego istotnego. - Bardzo dobrze, komandorze! - Paul otworzył drzwi windy. - Generał oczekuje cię w swoim pokoju. - Spodziewam się, że przyszedłeś wyjaśnić mi wszystko szczegółowo, Sloth! - Generał patrzył na komandora z dokładnie kontrolowanym, leciutkim uśmieszkiem, jakby gotów był w jednej chwili zetrzeć z twarzy ten ledwie dostrzegalny grymas, by przybrać surowy wyraz służbowej powagi. - Ufam, że istnieją nadzwyczajne powody uzasadniające twoje postępowanie. Sloth wydobył z nesesera gruby zeszyt w wystrzępionej płóciennej okładce i położył na biurku generała. - Czy mogę usiąść? - spytał rozglądając się za krzesłem.
|