Pośród skłębionych wodorostów zakwitły złote płomienie, a Olney oszołomiony i zdumiony, mimowolnie oddał im cześć. Rył lam neptun dzierżący trójząb, zwinne i chyże trytony, fantastyczne nereidy, zaś na grzbietach delfinów balansowała ogromna, karbowana muszla w której zasiadał pierwotny Nodeus, Pan Wielkiej Otchłani. Konchy trytonów zagrały osobliwie, a nereidy wydały dziwne dźwięki uderzając w groteskowe, rezonujące muszle nieznanych mieszkańców czarnych, podmorskich jaskiń. Wówczas sędziwy Nodeus wyciągnął pomarszczoną dłoń i pomógł Olneyowi oraz Gospodarzowi wsiąść do olbrzymich muszli, na co konchy i gongi rozbrzmiały dzikim, przeraźliwym łoskotem. Później zaś, ten bajeczny pociąg pomknął w bezmiar eteru przy wtórze hałasu, który wkrótce utonął pośród huku gromów. Przez całą noc mieszkańcy Kingsport obserwowali strzelistą górę, kiedy tylko było ją widać poprzez mgły i szalejącą burzę, a gdy nad ranem światło w małych okienkach zgasło poczęli szeptać o zgrozie i nieszczęściu. Dzieci Olneya i jego gruba żona modliły się do łaskawego i dobrotliwego Boga Baptystów i miały nadzieję, że wędrowiec pożyczy skądś parasol i kalosze - chyba że do rana przestanie padać. Wreszcie nastał świt, kończąc paskudną ulewę i wyciskając z morskich fal opary mgieł, zaś pośród białego eteru rozległo się znajome, posępne brzmienie dzwonków boi. W południe, gdy nad oceanem przetoczył się ryk syren, od strony góry powrócił do Kingsport Olney - suchy i rześki, z oczyma przepełnionymi widokiem odległych, bajecznych miejsc, nie pamiętał o czym śnił w dziwnym, wysokim domu należącym do wciąż bezimiennego pustelnika, ani jak udało mu się zejść po stromej ścianie klifu, której nigdy dotąd nie pokonał żaden śmiertelnik, nie rozmawiał o tym, czego doświadczył z nikim, za wyjątkiem Przerażającego Starucha, który później mamrotał nader dziwne rzeczy w swoją długą siwą brodę; gotów był przysiąc, że człowiek, który zszedł ze szczytu góry nie był w zupełności tym samym mężczyzną, który się na nią wspinał i że gdzieś pod owym szarym stromym dachem lub w bezkresnych oparach owych złowieszczych białych mgieł, pozostała na zawsze zagubiona dusza tego, który nazywał się Thomas Olney. Od tej pory, jak zawsze, przez całe lata swego długiego i nudnego, pełnego trudów i mozołu życia filozof pracuje, je, sypia i bez jednego choćby słowa skargi wypełnia wszystkie powinności prawego obywatela, nie tęskni już za magią odległych wzgórz ani nie wzdycha za tajemnicami, które niczym zielone rafy wyzierają z bezdennej morskiej otchłani, nie smuci się odtąd monotonią swoich dni, a uporządkowane, rzeczowe myśli i logika zaspokajają stępiony głód jego wyobraźni. Jego gruba żona przybiera na wadze jeszcze bardziej, a dzieci dorastają, stają się bardziej prozaiczne, znudzone i zajmują się pracą. Na ustach mężczyzny, zawsze kiedy tylko nadarzy się taka okazja, wykwita uśmieszek dumy. W jego spojrzeniu nie ma już jednak niezaspokojonych pragnień i jeżeli kiedykolwiek nasłuchuje, pragnąc wychwycić posępne brzmienie dzwonków boi albo wycie syren mgielnych, to tylko nocami kiedy nawiedzają go sny z przeszłości. Nigdy już nie odwiedza Kingsport, bowiem jego rodzina nie lubi tamtych starych domów i ulewnych deszczów. Obecnie mają ładny bungalow w Bristol Mighlands, gdzie nie ma sięgających nieba kamiennych wieżyc a sąsiedzi są miastowi i nowocześni. Ale w Kingsport krążą osobliwe historie i nawet Przerażający Staruch przyznaje się do rzeczy, które jego dziadek skrzętnie przemilczał. Teraz bowiem, kiedy z północy wieje porywisty wiatr omiatając zuchwale wysoki, stary dom stanowiący jedność z niebiańskim firmamentem, złamana zostaje w końcu owa złowieszcza groźna cisza, która do tej pory była odwieczną plagą wszystkich mieszkańców Kingsport. Starzy ludzie mówią, że słychać dobiegające stamtąd przyjemne głosy - śpiewy i śmiech zawierające w sobie iście nieziemską radość, i niemal szeptem dodają że światła bijące z maleńkich okien zakazanej chaty są wieczorami znacznie jaśniejsze niż dotychczas. Powiadają również, że ta świetlista aurora częściej nawiedza to miejsce rozjaśniając niebo od północy silnym, błękitnym blaskiem zawierającym w sobie wizje skutych lodem światów, podczas gdy strzelista skała i wysoki dom na szczycie turni odcinają się czarno i osobliwie na tle tych nadnaturalnych zórz. Ponadto mgły o świcie są gęściejsze, a marynarze nie są już do końca przekonani, czy wszystkie rozlegające się wśród skłębionych oparów dźwięki dzwonów pochodzą z boi wznoszących się posępnie na niewidocznych falach. Najgorszy wszakże w tym wypadku jest zanik starych lęków w sercach młodych mieszkańców Kingsport, którzy dorastając słyszą nocami jak wiatr niesie ze sobą ciche. odległe dźwięki. Są gotowi przysiąc, że żadne zło ani ból nie mogą zamieszkać w domu na szczycie wysokiej skały, bowiem w tych nowych głosach wyraźnie słychać radość, a oprócz niej, dźwięczny, krystaliczny śmiech i muzykę, nie wiedzą jakie historie mogą przynieść na ten zakazany szczyt mgły podnoszące się z morskiej toni, ale pragną wydobyć choć cień informacji o gospodarzach.
|