Dla biwaku granitowe bulwary były zbytkiem.
...Kronsztad jest bardzo płaską wyspą pośrodku Zatoki Fińskiej. Ta wodna twierdza wznosi się
ponad poziomem morza akurat na tyle, by uniemożliwić nawigację nieprzyjacielskim statkom,
które chciałyby zaatakować Petersburg. Jej lochy, fundamenty, jej siła są w przeważnej części
pod wodą. Artyleria, którą dysponuje miasto, jest rozlokowana, jak mówią Rosjanie, bardzo
kunsztownie. W czasie salwy armatniej każdy strzał sięgnąłby celu i całe morze zostałoby
przeorane jak gleba spulchniona pługiem i broną. Dzięki temu gradowi pocisków, jakim rozkaz
cesarza może obrzucić nieprzyjaciela, miasto uchodzi za niezdobyte. Nie wiem, czyjego armaty
mogą zamknąć obydwa tory zatoki, Rosjanie, którzy mogliby mnie o tym pouczyć, nie
zechcieliby tego zrobić. Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba by skalkulować zasięg i kierunek
pocisków i wysondować głębokość obu przesmyków. Moje doświadczenie, choć świeżej daty,
już mnie nauczyło nie ufać przechwałkom i przesadom, jakie dyktuje Rosjanom nadmiar
gorliwości w służbie swemu panu. Ta narodowa duma wydaje mi się znośna tylko u wolnego
narodu. Kiedy ludzie okazują dumę z pochlebczych względów, przyczyna budzi we mnie
nienawiść do skutku: taka fanfaronada to tylko strach, mówię sobie, taka wyniosłość – tylko
starannie ukryta nikczemność. To odkrycie wywołuje we mnie wrogość.
...Przybyliśmy do Kronsztadu o świcie jednego z tych dni bez początku ni końca, których opis
mnie nuży, ale których widok mnie nie nuży, to jest o wpół do pierwszej w nocy. Te długie dni
krótko trwają, już się zbliżają ku końcowi.
Zarzuciliśmy kotwicę przed milczącą twierdzą, ale trzeba było długo czekać na przebudzenie
się całej armii urzędników, którzy wchodzili na nasz pokład jedni po drugich: komisarze policji,
dyrektorzy i wicedyrektorzy urzędu celnego i wreszcie sam naczelnik urzędu celnego we własnej
osobie. Tą ważna osobistość uważała za konieczne złożyć nam wizytę dla uczczenia sławnych
pasażerów znajdujących się na pokładzie „Mikołaja I”. Długo rozmawiał z książętami i
księżnymi zamierzającymi wrócić do Petersburga. Mówiono po rosyjsku, zapewne dlatego, że
tematem rozmowy była polityka Europy Zachodniej, ale kiedy rozmowa przeszła na kłopoty
związane z lądowaniem i na konieczność porzucenia swego powozu i zmiany statku, zaczęto
mówić po francusku.
...Książęta rosyjscy musieli tak samo jak ja, zwykły cudzoziemiec, poddać się odprawie
celnej. Ta równość początkowo spodobała mi się, ale po przybyciu do Petersburga zobaczyłem,
że ich zwolniono po trzech minutach, a ja musiałem borykać się przez trzy godziny z
najrozmaitszymi szykanami. Przywilej, przez chwilę dość słabo ukryty pod płaszczykiem
despotyzmu, pojawił się znowu, i to zmartwychwstanie mi się nie podobało.
Zbytek drobnych i zbędnych formalności powołuje tu do życia mnóstwo urzędników niższego
autoramentu, a każdy z tych ludzi spełnia swoją powinność z pedanterią, rygoryzmem i ważną
miną, mającą na celu dodanie wagi najbłahszej czynności najskromniejszego z tych
funkcjonariuszy. Taki osobnik nie pozwala sobie wymówić ani jednego słowa, ale widać, że
myśli mniej więcej tak:
20
„Bijcie mi czołem, mnie, który jestem jednym z członków machiny państwowej”.
Ten członek, funkcjonujący zgodnie z wolą, która nie jest jego wolą, ma tyle samo życia w
|