— Ta z białymi, puszystymi włosami, robiąca na drutach? — zapytał Tata spojrzawszy. — Mogłaby znaleźć się wprost na scenie, prawda? Idealna do roli ciotecznej babki. — Cioteczne babki nie są dziś w cenie — zauważyła panna Gorringe. — Ani babki, ani prababki, jeśli o to chodzi. Wczoraj gościliśmy margrabinę of Barlowe. Jest prababką. Szczerze mówiąc, nie poznałam jej, gdy weszła. Twarz: różowo–biała maska, włosy platynowo–blond i, podejrzewam, podreperowana figura. Ale wyglądało to fantastycznie. — Ach — powiedział Tata — osobiście wolę te staroświeckie. A więc, bardzo dziękuję, madamc — skłonił się lekko i zwrócił do Campbella: — Zajmę się tym sir? Wiem, że ma pan ważne spotkanie. — Dobrze — odparł Campbell, podejmując grę. — Nie sądzę, że coś z tego wyjdzie, ale warto spróbować. Pan Humfries zniknął w swoim sanktuarium, mówiąc: — Panno Gorringe, proszę na moment. Poszła za nim i zamknęła drzwi. Humfries chodził tam i z powrotem. Zapytał ostro: — Dlaczego oni chcą rozmawiać z Rose? Wadell zadał jej wszystkie niezbędne pytania. — Przypuszczam, że to tylko rutyna — odpowiedziała panna Gorringe niepewnie. — Lepiej niech pani pomówi z nią najpierw. Recepcjonistka spojrzała, lekko zdziwiona: — Ale z pewnością inspektor Campbell… — Och, nie martwię się Campbellem. To ten drugi. Wie pani, kto to? — Chyba nie podał nazwiska. Przypuszczalnie jakiś sierżant. Wygląda na prostaka. — Prostak, cholera! — rzucił pan Humfries, odkładając na bok wytworne maniery. — To jest nadinspektor Davy, najchytrzejszy lis, jaki kiedykolwiek istniał. Mają o nim w Yardzie dobre zdanie. Chciałbym wiedzieć, co on tu robi, węsząc i grając poczciwego kmiotka. Wcale mi się to nie podoba. — Nie myśli pan… — Nie wiem, co myśleć. Ale powiadam patii, że nic podoba mi się to. Chciał widzieć jeszcze kogoś, prócz Rose? — Sądzę, że zamierza rozmawiać z Henrym. Pan Humfries roześmiał się. Panna Gorringe zawtórowała mu. — Nie potrzebujemy się martwić o Henry’ego. — Na pewno nie. — A goście, którzy znali kanonika? Pan Humfries zaśmiał się znowu. — Życzę Davy’emu dużo radości ze starym Radleyem. Będzie wrzeszczał, żeby usiadł, a potem nic powie nic godnego uwagi. Ma wolną rękę w stosunku do Radleya i tej śmiesznej, starej kwoki, panny Marple. Ale, mimo wszystko, nie podoba mi się, że wtyka nos… Rozdział czternasty — Wiesz — powiedział nadinspektor Davy z namysłem — nie bardzo mi się podoba ten Humfries. — Myśli pan, że jest niewyraźny? — Noo… — w głosie Taty brzmiała nutka jakby skruchy — znasz ten rodzaj wrażeń. Lizusowaty typ. Ciekaw jestem, czy jest właścicielem, czy tylko zarządzającym. — Mógłbym go spytać — Campbell zrobił krok w kierunku drzwi biura. — Nie, nie pytaj go — rzekł Tata. — Dowiedz się, ale dyskretnie. Campbell patrzył na niego zdziwiony: — Co pan ma na myśli, sir? — Nic szczególnego — odparł Tata — ale chciałbym mieć znacznie więcej informacji o tym hotelu. A przede wszystkim, jak przedstawiają się jego finanse. Campbell potrząsnął głową: — Powiedziałbym, że jeśli jest w Londynie hotel absolutnie poza podejrzeniami… — Wiem, wiem — powiedział Tata — jakie to pożyteczne mieć taką reputację! Inspektor znowu potrząsnął głową i wyszedł. Tata udał się korytarzem do palami. Generał Radley właśnie obudził się. „Times” zsunął mu się z kolan i stronice się rozsypały. Tata podniósł gazetę, poskładał i wręczył generałowi. — Dziękuję panu, sir. Bardzo miło z pana strony — powiedział generał nieco burkliwie. — Generał Radley? — Tak. — Zechce pan wybaczyć — rzekł Tata podnosząc głos — chciałbym pomówić z panem o kanoniku Pennyfatherze. — Eh, co takiego? — generał podniósł rękę do ucha. — Kanonik Pennyfather! — ryknął Tata. — Mój ojciec? Zmarł wiele lat temu. — Kanonik Pennyfather. — Aaa! Co z nim? Widziałem go kiedyś. Mieszkał tu. — Chodzi o adres, który miał mi dać. Powiedział, że zostawi u pana. To było trudniejsze do przekazania, ale ostatecznie powiodło się. — Nigdy nie dawał mi żadnego adresu. Musiał mnie pomylić z kimś innym. Głupi, stary idiota. Zawsze był taki. Uczony, wic pan. Oni są zawsze roztargnieni. Tata wytrwał jeszcze trochę, ale niebawem zdecydował, że konwersacja z generałem jest praktycznie niemożliwa i na pewno zupełnie bezowocna. Poszedł i usiadł w hallu, przy stole, który przedzielał go od panny Jane Marple. — Herbata, sir? Tata spojrzał. Osobowość Henry’ego wywarła na nim wrażenie, jak na każdym. Choć był wielkim, postawnym mężczyzną, przypominał wcielenie Ariela, który potrafił materializować się i znikać, kiedy chciał. Tata zamówił herbatę. — Czyżbym widział tu też maślane bułeczki? — spytał. Henry uśmiechnął się życzliwie. — Tak, sir. Nasze bułeczki są naprawdę bardzo dobre, jeśli wolno rui powiedzieć. Wszyscy zachwycają się nimi. Zamówić dla pana? Herbata indyjska czy chińska? — Indyjska — odparł Tata — albo cejlońska, jeśli jest. — Oczywiście, mamy cejlońska, sir. Henry zrobił lekki nich palcem i blady młodzieniec, który był jego pomocnikiem, wyruszył po cejlońska herbatę i bułeczki.
|