Taim już sobie poszedł, więc powinny zająć swe stanowiska na korytarzu. - Jeżeli wy dwie macie do siebie jakieś pretensje w związku z Szarym Człowiekiem - powiedział - to natychmiast o nich zapomnijcie. Tylko głupiec mógłby uważać, że powinien zauważyć Bezdusznego nawet wtedy, gdy nie pomoże mu w tym przypadek, a żadna z was nie jest głupia. - To nie o to chodzi - sztywno oznajmiła Nandera. Jalani z całej siły zaciskała usta; najwyraźniej musiała się bardzo ze sobą zmagać, żeby powściągnąć język. W tym momencie zrozumiał. Wcale nie uważały, że powinny były spostrzec Szarego Człowieka, a mimo to wstydziły się, że im się to nie udało. Wstydziły się i jednocześnie bały tej hańby, jaką się okryją, gdy wieści o ich „porażce” się rozejdą. - Nie mam zamiaru rozgłaszać, że był tu Taim, ani też tego, co powiedział. Ludzie już i tak się dostatecznie się niepokoją z powodu bliskości szkoły, więc lepiej, żeby nie wiedzieli, iż Taim bądź któryś z jego uczniów niedawno tu był. Myślę, że najlepiej będzie zachować dla siebie wszystkie wydarzenia tego poranka. Nie jesteśmy w stanie usunąć potajemnie ciała, chcę jednak, byście mi obiecały, że nic nikomu nie powiecie, za wyjątkiem tego, że jakiś człowiek próbował mnie zabić i sam przy tym zginął. To właśnie bowiem wszystkim oznajmię i znienawidzę was, jeśli sprawicie, że wyjdę na kłamcę. Na ich twarzach widział teraz niekłamaną wdzięczność. - Mamy toh - wymamrotały. Rand odkaszlnął ochryple; przecież wcale nie o to chodziło, przynajmniej jednak udało mu się je uspokoić. Nagle przyszedł mu do głowy sposób na rozwiązanie sprawy Sulin. Jej się to z pewnością nie spodoba, ale dzięki temu wciąż będzie mogła sprostać wymogom swego toh, być może nawet bardziej, on zaś ulży swemu sumieniu i do pewnego stopnia wymaże toh, jakie sam miał względem niej. - Stańcie teraz na straży, bowiem w przeciwnym wypadku dojdę do wniosku, że to właśnie wy pragniecie oglądać moje oczy. - To właśnie Nandera powiedziała. Aviendha zafascynowana jego oczami? - Idźcie już. I przyślijcie kogoś, kto zajmie się ciałem. - Poszły więc, cały czas uśmiechając się i gestykulując, on zaś wstał i wziął Aviendhę pod ramię. - Powiedziałaś, że musimy porozmawiać. Chodźmy do sypialni, póki nie uprzątną tego pomieszczenia. - Jeżeli okaże się, iż plama jednak powstała, może uda mu się ją wywabić, wykorzystując Moc. Aviendha wyrwał rekę. - Nie! Nie tam! - Zrobiła głęboki wdech, a dalej mówiła już łagodniejszym tonem, chociaż wciąż spoglądała podejrzliwie i najwyraźniej dalej była bardziej niźli tylko odrobinę rozzłoszczona. - Dlaczego nie mielibyśmy porozmawiać tutaj? - Nie było innego argumentu przeciw, jak tylko ciało martwego człowieka na dywanie, a to się dla niej nie liczyło. Popchnęła Randa z powrotem na fotel, niemalże gwałtownie, potem patrzyła na niego przez moment, odetchnęła głęboko i przemówiła: - Ji’e’toh stanowi samo serce ludu Aielów. My jesteśmy naszym ji’e’toh. Tego ranka zhańbiłeś mnie całkowicie. - Zaplotła ramiona na piersiach, spojrzała mu prosto w oczy, a potem wygłosiła długi wykład na temat jego ignorancji i konieczności skrywania jej, póki ona sama nie będzie miała możliwości rozproszenia wszelkich wątpliwości w danej kwestii. Następnie zaś przeszła do stwierdzenia, iż toh trzeba sprostać niezależnie od kosztów, jakie za sobą pociąga. I dalej przez dłuższy czas mówiła wyłącznie o tym. Kiedy wcześniej oznajmiła, że musi z nim porozmawiać, był pewien, że nie o tym chce z nim mówić, jednak aż za bardzo podobało mu się spoglądanie w jej oczy, żeby w ogóle się nad tym zastanawiał. Przeanalizował dokładnie to wrażenie przyjemności, jaką mu sprawiał widok jej oczu, i tak długo je w sobie dławił, aż nie został tylko głuchy ból. Wydawało mu się, że żaden ślad tej wewnętrznej walki nie odbił się na jego twarzy, jednak musiało być inaczej. Głos Aviendhy powoli cichł, aż wreszcie zamilkł zupełnie. Patrzyła na niego, głęboko oddychając. Z wyraźnym wysiłkiem oderwała wreszcie spojrzenie od jego oczu. - Przynajmniej teraz coś więcej rozumiesz-wymamrotała. - Muszę... powinnam... Pod warunkiem, że to rozumiesz. Podkasała spódnice, przebiegła przez komnatę - leżące na jej drodze ciało równie dobrze mogłoby być jakimś pierwszym lepszym krzakiem, który należy ominąć - a potem wypadła na zewnątrz. Zostawiła go samego w komnacie, która nagle jakby pociemniała, sam na sam z martwym człowiekiem. Wszystko to naprawdę za bardzo do siebie pasowało. Kiedy przyszli gai’shain, żeby zabrać zwłoki Szarego Człowieka, zastali Randa śmiejącego się cicho. Padan Fain siedział ze stopami wspartymi na podnóżku i napawał się widokiem promieni słońca odbijających się od zakrzywionego ostrza sztyletu, który bez końca obracał w dłoniach. Nie wystarczało mu, że nosił go przy pasie; od czasu do czasu po prostu musiał potrzymać go w rękach. Wielki rubin osadzony w głowni błyszczał wrogo. Sztylet stanowił jakby jego część, a może to on był częścią sztyletu. Sztylet należał przecież do Aridhol, miejsca, które ludzie zwali Shadar Logoth, ale przecież on również doń należał. A może było na odwrót. Był szalony i doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ale nie dbał o to. Światło słońca odbijało się od stali, obecnie znacznie bardziej śmiercionośnej niźli cokolwiek wykutego w Thakandar. Usłyszał jakiś szmer i spojrzał w kierunku przeciwległego krańca pomieszczenia, gdzie siedział Myrddraal, oczekujący swojej codziennej porcji przyjemności. Nawet nie próbował spojrzeć mu w oczy, złamał go już dawno temu. Pragnął nadal przyglądać się klindze, która w jego oczach równała się doskonałemu pięknu śmierci, pięknu tego, czym było niegdyś Aridhol i czym mogło jeszcze się stać, ale Myrddraal rozproszył jego koncentrację. Skaził ją. Omal nie podszedł do niego i nie zabił na miejscu. Półludzie umierali powoli; jak długo to potrwa, jeśli użyje sztyletu? Tamten poruszył się znowu, jakby czytał w jego myślach. Nie, mimo wszystko Myrddraal wciąż jeszcze może się przydać.
|