– Nie zawiedziemy was.
– Oby. Nie oszczÄ™dzajcie amunicji. Chyba nadszedÅ‚ czas, żeby pokazać tym draniom peÅ‚nÄ… siÅ‚Ä™ ognia naszych karabinów.
– Tak jest, kapitanie. – K’Vaernijczyk skinÄ…Å‚ gÅ‚owÄ… i wyszedÅ‚ z namiotu, woÅ‚ajÄ…c posÅ‚aÅ„ców. Pahner odprowadziÅ‚ go wzrokiem, po czym wÅ‚Ä…czyÅ‚ komunikator.
– Rastar, wysyÅ‚am wam wsparcie. K’Vaernijczycy bÄ™dÄ… siÄ™ kierować na wasze pozycje. Macie siÄ™ do nich przebić.
– Tak jest, kapitanie – odparÅ‚ książę. W tle sÅ‚ychać byÅ‚o trzask wystrzałów z pistoletów. – Las jest tu tak gÄ™sty, że nie możemy zabezpieczyć flanek i ruszyć do przodu. PróbowaÅ‚em już dwa razy i za każdym razem paskudnie nas otoczyli. JeÅ›li nie ma pan nic przeciwko temu, zaczekam, aż K’Vaernijczycy odciÄ…gnÄ… ich od nas.
– Rób to, co uważasz za stosowne – odpowiedziaÅ‚ marine z kamiennÄ… twarzÄ…. W lesie najwyraźniej zrobiÅ‚o siÄ™ gorÄ…co. –
Odsiecz jest już w drodze. Pamiętaj tylko, że jeśli zaatakują was znacznie większymi siłami, może będę musiał ich zawrócić.
– ZrozumiaÅ‚em – powiedziaÅ‚ książę. – Rastar, bez odbioru.
Pahner wyjrzał przez okno. Sznur tragarzy ładował sterty wyprawionych skór, worki jęczmyżu, tkaniny, węgiel, rudy metali, węgiel drzewny, wytopione metale i tysiące innych rzeczy na barki i wozy odjeżdżające ze skrzypieniem kół po drewnianym trakcie. Przystań rozpaczliwie potrzebowała tych zapasów, jeśli miała przetrwać do czasu, aż jej handlowi partnerzy podniosą się z ruin.
Większość Bomanów znajdowała się na północnym brzegu rzeki i najwyraźniej osaczała kawalerię, która okazała się dobrą przynętą. Szlak karawan do D’Sley wzdłuż południowego brzegu rzeki leżał, przynajmniej dotąd, poza strefą zagrożenia. Jeśli na południowym brzegu były jakieś zorganizowane bandy Bomanów, nie mogły być tak liczne, jak te na północnym.
– Rus, idź tam – powiedziaÅ‚ kapitan, wskazujÄ…c Å‚adujÄ…cych zapasy Mardukan – i zobacz, czy nie uda siÄ™ tego jakoÅ› przyspieszyć.
– Robi siÄ™ – odparÅ‚ inżynier.
– No, Rastar – mruknÄ…Å‚ do siebie Pahner. – Trzymaj siÄ™, dopóki nie przyjedzie Bistem i nie zawlecze twojej dupy do domu.
* * *
Honal wysunął bębenek rewolweru i chrząknął.
– Kocham tÄ™ broÅ„. Gdzie Pahner byÅ‚ przez caÅ‚e moje życie?
– WedÅ‚ug marines, lataÅ‚ gdzieÅ› miÄ™dzy sÅ‚oÅ„cami. – Rastar wydÅ‚ubaÅ‚ pocisk, który utkwiÅ‚ w lufie jednego z jego pistoletów.
Wszechobecna wilgoć spowodowaÅ‚a, że pomimo owijki z zapÅ‚onnika mokry proch bÅ‚ysnÄ…Å‚ tylko, wpychajÄ…c pocisk w lufÄ™. –
Chciałbym, żeby teraz był tutaj.
OkrążaÅ‚o ich coraz wiÄ™cej Bomanów. WiÄ™kszość jazdy – ponad trzy tysiÄ…ce jeźdźców i prawie osiem tysiÄ™cy civan – zdoÅ‚aÅ‚a przegrupować siÄ™ i zgromadzić w jednym miejscu. Bojowe wierzchowce osÅ‚aniaÅ‚y kawalerzystów jak strusie przycupniÄ™te na gnieździe. Jeźdźcom udaÅ‚o siÄ™ wyrÄ…bać trochÄ™ drzew, żeby zwiÄ™kszyć pole ostrzaÅ‚u. BarbarzyÅ„cy podchodzili jednak coraz bliżej.
Honal pociÄ…gnÄ…Å‚ za spust.
– Mam ciÄ™, ty bomaÅ„ski bydlaku – zachichotaÅ‚. – Wiesz, kocham rewolwery, ale chciaÅ‚bym też mieć trochÄ™ karabinów!
– Niektórym nigdy nie dogodzisz – chrzÄ…knÄ…Å‚ Rastar. – Rewolwery majÄ… o wiele lepszÄ… szybkostrzelność niż karabiny.
Armia nie miaÅ‚a po prostu dość karabinów dla wszystkich. DziÄ™ki uproszczonemu projektowi Dell Mira udaÅ‚o siÄ™ wyprodukować osiem tysiÄ™cy sztuk zamiast piÄ™ciu lub szeÅ›ciu tysiÄ™cy, ale to i tak byÅ‚o o wiele mniej, niż K’Vaernijczycy i ich sprzymierzeÅ„cy chcieliby mieć. Niemal caÅ‚a produkcja trafiÅ‚a do oddziałów piechoty, które – zgodnie z planem – miaÅ‚y przyjąć na siebie główny ciężar walki. Å»oÅ‚nierzom Rastara wydano tylko czterysta sztuk. Z drugiej strony posiadali oni sześć tysiÄ™cy rewolwerów – niemal wszystkie, które wyprodukowano.
W tej chwili zużyli już ponad dwie trzecie posiadanej amunicji, ale Rastar postanowił na razie o tym nie myśleć.
– Och, ja nigdy bym nie zamieniÅ‚ moich rewolwerów – powiedziaÅ‚ Honal, wypatrujÄ…c nastÄ™pnego celu. – PomyÅ›laÅ‚em tylko, że gdybyÅ›my mieli wiÄ™cej karabinów, mielibyÅ›my też wiÄ™cej strzelców. W tej chwili bardzo by mnie to podniosÅ‚o na duchu.
– Mnie też – przyznaÅ‚ Rastar. – Ale sÄ…dzÄ™, że mamy sporÄ… szansÄ™ niedÅ‚ugo ich zobaczyć.
– Mam nadziejÄ™. Dobrze, że kapitan wysÅ‚aÅ‚ nam na pomoc Kara. Gdybym miaÅ‚ wybierać miÄ™dzy Bogessem i Bistem Karem, zawsze wybraÅ‚bym Kara.
– MuszÄ™ siÄ™ z tobÄ… zgodzić – chrzÄ…knÄ…Å‚ Rastar – ale wolaÅ‚bym, żeby siÄ™ pospieszyÅ‚. Nie mamy nieograniczonych zapasów amunicji.
145
Skończył ładować pistolety w samą porę, gdyż Bomani szykowali się już do następnego ataku.
– NiedÅ‚ugo tu bÄ™dzie – powiedziaÅ‚ Honal. – PrzestaÅ„ biadolić.
* * *
Krindi Fain splótł za sobą wszystkie cztery ręce i stanął przed porucznikiem Fonalem. Odwrócił się plecami do ustawiającej się kompanii piechoty, by żołnierze nie usłyszeli, co mówi.
– Musi pan przestać siÄ™ denerwować, panie poruczniku.
– To widać? – spytaÅ‚ nerwowo oficer.
– Tak – powiedziaÅ‚ Fain. – Okazywanie zdenerwowania i niepewnoÅ›ci nie sÅ‚uży dowodzeniu.
– Co proponujecie, plutonowy?
– Niech pan weźmie gÅ‚Ä™boki oddech, spojrzy na mapÄ™ i przestanie co chwila pocierać rogi. Jeszcze trochÄ™ i wytrze pan w nich dziurÄ™. ProszÄ™ siÄ™ uÅ›miechnąć. Może pan porozmawiać z żoÅ‚nierzami, ale nie tylko o tym, czy sÄ… już gotowi. Najlepiej stać jak skaÅ‚a i sprawiać wrażenie pewnego siebie. ByÅ‚oby dobrze, gdyby siÄ™ pan przeszedÅ‚ do puÅ‚kownika Trama albo generaÅ‚a Kara i pomówiÅ‚ z nimi przez chwilÄ™.
– A co z przygotowaniem kompanii? Brakuje nam pół plutonu!
– Niech pan to zostawi sierżantowi Kneverowi. Albo siÄ™ do tego nadaje i kompania sprawdzi siÄ™, kiedy bÄ™dzie jej pan potrzebowaÅ‚, albo trzeba go byÅ‚o wczeÅ›niej zmienić. Tak czy inaczej, teraz za późno myÅ›leć o zmianach. A jeÅ›li nawet bÄ™dziemy musieli wymaszerować bez poÅ‚owy plutonu, zrobimy to.
Fonal chciał potrzeć róg, ale zatrzymał rękę w pół drogi.
– Jak możecie być tak spokojni, plutonowy? Tam jest mnóstwo Bomanów, a nas nie jest za wielu. WyrżnÄ… nas, jeÅ›li jeszcze tego nie zrozumieliÅ›cie – syknÄ…Å‚.
Plutonowy przechylił głowę i przyjrzał się porucznikowi.
– WolaÅ‚by pan pozbierać brakujÄ…cych żoÅ‚nierzy, panie poruczniku? – spytaÅ‚.
|