Rincewind przygryzł wargi, ale pierwsza sylaba przecisnęła się kącikiem ust. Mimowolnie wzniósł rękę i strzelił oktarynowymi iskrami. Wokół wirowała magiczna energia... Bagaż wypadł zza rogu, a setki jego kolan poruszały się rytmicznie jak tłoki. Rincewind rozdziawił szeroko usta. Zaklęcie zamarło nie wypowiedziane. Kufrowi w najmniejszym stopniu nie przeszkadzał narzucony łobuzersko ozdobny dywan ani też złodziej wiszący za ramię u wieka. Był, w całkiem dosłownym tego słowa znaczeniu, martwym ciężarem. Dalej spod wieka wystawały resztki dwóch nie wiadomo czyich palców. Bagaż zahamował kilka stóp przed magiem i po chwili wahania wciągnął nogi. Nie miał oczu, jednak Rincewind mógłby przysiąc, że mu się przygląda. Wyczekująco. - Sio - odezwał się słabym głosem. Bagaż nie zareagował. Uchylił tylko wieko, wypuszczając martwego złodzieja. Rincewind przypomniał sobie złoto. Można chyba założyć, że kufer musi do kogoś należeć. Czyżby pod nieobecność Dwukwiata jego właśnie uznał za swego pana? Zbliżał się odpływ i w żółtym blasku popołudniowego słońca Rincewind widział odpadki spływające z prądem ku oddalonej o niecałe pięćdziesiąt sążni Rzecznej Bramie. W jednej chwili pozwolił przyłączyć się do nich martwemu złodziejowi. Nawet gdyby później ktoś go wyłowił, nie wywoła tym sensacji. A rekiny u ujścia były przyzwyczajone do solidnych i regularnych posiłków. Spoglądał za odpływającymi zwłokami i rozważał następne posunięcie. Bagaż prawdopodobnie nie tonie. Wystarczy poczekać do zmierzchu i wyruszyć na fali odpływu. W dole rzeki znajdzie wiele opustoszałych zatoczek, gdzie dobrnie do brzegu. A potem... Jeśli patrycjusz naprawdę rozesłał wieści, to zmiana ubrania i golenie rozwiążą ten problem. Zresztą istniały przecież inne kraje, a on miał zdolności językowe. Kiedy już dotrze do Chimery, Gonimu czy Ecaponu, nawet tuzin armii nie ściągnie go z powrotem. A wtedy... bogactwo, komfort, bezpieczeństwo... Istniała, naturalnie, kwestia Dwukwiata. Rincewind pozwolił sobie na moment żalu. - Mogło być gorzej - mruknął na pożegnanie. - To mogłem być ja... Dopiero kiedy spróbował się ruszyć, zauważył, że zaczepił o jakąś przeszkodę. Odwrócił głowę. Brzeg płaszcza tkwił pochwycony mocno wiekiem Bagażu. *** - Witaj, Gorphalu - rzucił uprzejmie patrycjusz. - Wejdź, proszę. Usiądź. Czy zdołam cię namówić na rozgwiazdę w cukrze? - Jestem na twoje rozkazy, panie - odparł spokojnie starzec. - Z wyjątkiem tych, które dotyczą konserwowanych szkarłupni. Patrycjusz wzruszył ramionami i wskazał leżący na stole zwój. - Przeczytaj to. Gorphal rozwinął pergamin. Lekko uniósł brew, poznając znajome ideogramy Złotego Imperium. Przeczytał w milczeniu, po czyni odwrócił zwój i starannie zbadał pieczęć. - Cieszysz się sławą znawcy Imperium - stwierdził patrycjusz. - Czy możesz wyjaśnić tę sprawę? - Wiedza o Imperium nie polega na dostrzeganiu pewnych wydarzeń, a raczej na studiach pewnego sposobu myślenia - wyjaśnił stary dyplomata. -Wiadomość jest interesująca, przyznaję, lecz nie zaskakująca. - Dzisiejszego ranka imperator polecił... - Patrycjusz pozwolił sobie na luksus zmarszczenia czoła. - Polecił mi, Gorphalu, by chronić te Dwa Kwiatki. A teraz okazuje się, że powinienem go zabić. Nie uważasz tego za zaskakujące? - Nie. Imperator to zaledwie chłopiec. Jest... idealistą. Zapalczywym. Bogiem swego ludu. Tymczasem popołudniowy list, jeśli się nie mylę, pochodzi od Dziewięciu Wirujących Zwierciadeł, Wielkiego Wezyra. Postarzał się w służbie kolejnych imperatorów. Uważa ich za konieczny, acz kłopotliwy składnik pomyślnego kierowania imperium. Nie lubi, kiedy coś jest nie na swoim miejscu. Nie buduje się imperiów pozwalając, by rzeczy były nie na swoim miejscu. Taki wyznaje pogląd. - Zaczynam rozumieć... - mruknął patrycjusz. - Otóż właśnie. - Gorphal uśmiechnął się w głębi swej brody. - Ten turysta jest nie na swoim miejscu. Dziewięć Wirujących Zwierciadeł, kiedy wypełnił już rozkazy swego władcy, z pewnością podjął odpowiednie działania. Nie może pozwolić, by jakiś wędrowiec powrócił bezpiecznie do domu, przynosząc może ze sobą zarazę niezadowolenia. Imperium woli, by ludzie zostawali tam, gdzie ich się postawi. Wygodniej zatem byłoby, gdyby ten Dwukwiat zaginął na dobre w barbarzyńskich krainach. To znaczy, tutaj, panie. - Co mi radzisz? Gorphal wzruszył ramionami. - Tyle tylko, by nic nie robić. Nie wątpię, że sprawy rozstrzygną się same. Chociaż... - W zadumie poskrobał się za uchem. - Może Gildia Skrytobójców? - A tak - zgodził się patrycjusz. - Gildia Skrytobójców. Kto jest w tej chwili prezesem? - Zlorf Flanelostopy, panie. - Porozmawiaj z nim, dobrze? - Oczywiście, panie. Patrycjusz pokiwał głową. Wszystko to przyjął z ulgą. Zgadzał się z Dziewięcioma Wirującymi Zwierciadłami: życie niosło dość problemów. Ludzie powinni zostawać tam, gdzie się ich postawiło. ***
|