oddzieleniu wszystkich blagierów, kłamców, histeryków i fantastów, pozostaje jeszcze znaczna grupa trzeźwych obserwatorów, ludzi nieraz zawodowo...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da siÄ™ wypeÅ‚nić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
- ustaw federalnych i innych aktów normatywnych prezydenta, parlamentu i rzdu,- konstytucji i statutów podmiotów Federacji, jak równie| innych aktów normatywnych,- porozumieD midzy organami wBadzy paDstwowej a organami podmiotów Federacji oraz porozumieD midzy organami wBadzy poszczególnych podmiotów,- porozumieD midzynarodowych, które zostaBy podpisane, lecz nie weszBy jeszcze w |ycie
»
SZEŚĆ ŚWIATÓW CYKLICZNEJ EGZYSTENCJIWedług nauk buddyjskich, istnieje sześć światów (loka*) egzystencji, w których przebywają wszystkie...
»
wszystkim, daÅ‚ mu przeto takÄ… kurÄ™, na którÄ…, kiedy zawoÅ‚ać: – Kurko, kurko! znieÅ› mi zÅ‚ote jajko! – w istocie zÅ‚ote znosiÅ‚a jajko...
»
Tworząc kod obsługi zasad biznesowych dobrą praktyką jest tworzenie funkcji obsługi wszystkich zasad...
»
każdy zauważył, że nie wszystkie powierzchnie są płaskie! Można tworzyć przybliżenia takich powierzchni, stosując płaskie wielokąty, ale...
»
Wejrzyj na mnie, broń mnie od zasadzek nieprzyjaciół widzialnych i niewidzialnych, wspomagaj mnie we wszystkich moich potrzebach, pocieszaj w cierpieniach mego...
»
Dlatego marzyła, żeby żyć wiecznie w legendzie, jak Ans-set, i zadała sobie wiele trudu, żeby dowiedzieć się o nim wszystkiego, co tylko możliwe...
»
 Z tego wszystkiego wyÅ‚ania siÄ™ inny interesujÄ…cy problem: w jaki sposób wyzwania - takie jak rozlew krwi, rewolucja czy inny wstrzÄ…s - pomagajÄ… nam...
»
Silne stronyDo silnych stron firmy NETKOM mających wpływ na wybór strategii działania zaliczyć trzeba przede wszystkim:szeroki asortyment usług; firma...
»
Zawsze, gdy wracała od swej siostry Nesty, mieszkającej w San Francisco, liczyła z okna samolotu wszystkie te turkusowe baseny pływackie, które zdobiły Dolinę,...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Zwykła gospodyni domowa czy farmer na Dzikim Zachodzie mogą się mylić, ale jeśli na przykład obiekt UFO widzi doświadczony pilot, to trudno zbyć tę relację jako nonsens. Pilot jest bowiem oswojony z mirażami, piorunami kulistymi, balonami metereologicznymi itp. Poza tym regularnie poddawany jest badaniom sprawności wszystkich swoich zmysłów, w tym szczególnie ważnego wzroku, a kilka godzin przed lotem i podczas jego trwania nie wolno mu pić alkoholu. Nie ma też żadnego powodu, aby opowiadać głupstwa, gdyż łatwo mógłby stracić świetną, dobrze płatną pracę. Skoro jednak tę samą historię opowiada nie jeden kapitan lotnictwa, ale cała grupa pilotów (wśród nich wojskowi), to należy dobrze nadstawić uszu.
Nie wiemy, czym są UFO. Nie twierdzimy, że chodzić tu musi o obiekty latające obcych istot rozumnych, jakkolwiek mało argumentów można by przeciwstawić temu przypuszczeniu. Niestety autorowi tej książki podczas jego podróży po całej kuli ziemskiej nigdy nie dane było zaobserwować UFO. Możemy tylko przytoczyć parę wiarygodnych, poświadczonych relacji:
Amerykański departament obrony poinformował 5 lutego 1965 r., że specjalny wydział UFO otrzymał polecenie sprawdzenia relacji dwóch radiooperatorów. Obaj mężczyźni wykryli 29 stycznia 1965 r. na monitorach radarowych w bazie lotniczej w Maryland dwa nieznane obiekty latające, które zbliżały się do lotniska od południa z niezwykłą prędkością 7680 km/h. Na wysokości 50 km nad lotniskiem zrobiły nagły zwrot i szybko zniknęły z zasięgu radarów.
3 maja 1964 r. różni ludzie, w tym trzech meteorologów, obserwowali w Canberze w Australii duży, jasno świecący obiekt, który leciał na porannym niebie w kierunku północno-wschodnim. Świadkowie pytani przez wysłanników NASA opisywali, jak owa „rzecz" dziwnie zataczała się i jak mniejszy przedmiot zderzył się z większym. Mały obiekt zapłonął czerwono i zgasł, podczas gdy duży zmierzając celowo w kierunku północno-zachodnim zniknął obserwatorom z oczu. Jeden z meteorologów powiedział zrezygnowany: „Zawsze wyśmiewałem się z tych historii i co mam powiedzieć teraz, gdy sam zobaczyłem taką rzecz na własne oczy?"
23 listopada 1953 r. na ekranie radarowym w bazie powietrznej Kinross w Michigan zauważono nieznany obiekt latający. Porucznik lotnictwa R. Wilson, wykonujący wówczas lot ćwiczebny na odrzutowcu F-86, dostał pozwolenie, aby śledzić „tę rzecz". Operatorzy radaru obserwowali, jak Wilson gonił nieznany przedmiot przez 160 mil. Nagle oba obiekty zlały się na ekranie radaru w jedno ciało. Wezwania do porucznika Witsona pozostały bez odpowiedzi. Obszar, nad którym doszło do niewyjaśnionego wydarzenia, został w następnych dniach przeczesany przez specjalne oddziały w poszukiwaniu szczątków wraku odrzutowca, a pobliskie Jezioro Górne zbadano na okoliczność śladów paliwa. Nie znaleziono niczego. Po poruczniku Wilsonie i jego maszynie zaginął wszelki ślad!
13 września 1965 r. sierżant policji Eugene Bertrand natknął się na drodze objazdowej w Exeter w stanie New Hampshire w USA tuż przed godziną pierwszą w nocy na zdenerwowaną kobietę przy kierownicy jej samochodu. Kobieta nie chciała jechać dalej twierdząc, że olbrzymi, czerwonawo płonący latający przedmiot podążał za nią ponad 10 mil aż do objazdu nr 101, po czym zniknął w lesie.
Policjant, człowiek starszy i rzeczowy, sądził, że kobieta zmyśla co nieco, kiedy usłyszał przez radio w swoim wozie taki sam meldunek od innego patrolu. Jego kolega Gene Toland z kwatery głównej polecił mu natychmiast wracać do centrali, gdzie pewien młody człowiek opowiedział tę samą historię, którą sierżant słyszał już od kobiety. Także ten świadek uciekł do przydrożnego rowu przed czerwonawo żarzącym przedmiotem.
Policjanci udali się na patrol niechętnie, święcie przekonani, że cała ta bzdura znajdzie rozsądne wyjaśnienie. Przez dwie godziny przeszukiwali okolicę, wreszcie postanowili wracać. Przejeżdżali właśnie obok łąki, gdy sześć pasących się tam koni nagle popędziło dziko przed siebie. Prawie jednocześnie cała okolica zajaśniała jaskrawo czerwonym światłem. — Tam! Niech pan patrzy, tam! — krzyknął młody policjant. Istotnie nad drzewami unosił się ogniście czerwony obiekt, który powoli i bezgłośnie zmierzał w kierunku obserwatorów. Bertrand zawiadomił telefonicznie swego kolegę Tolanda, że właśnie widzi na własne oczy tę przeklętą rzecz. Teraz również farma leżąca na skraju drogi i okoliczne wzgórza spowiły się ostrą czerwoną poświatą. Drugi wóz policyjny z sierżantem Dave Huntem zatrzymał się z piskiem opon obok stojących mężczyzn.
— Do diabła — wyjąkał Dave. — Słyszałem, jak ty i Toland przekrzykiwaliście się w radiu. Myślałem, że dostaliście bzika... Ale to tutaj!
W przeprowadzonych później badaniach tego zagadkowego wydarzenia uczestniczyło 58 kompetentnych naocznych świadków, wśród nich meteorolodzy i członkowie straży nadbrzeżnej, czyli ludzie, których jako trzeźwych obserwatorów trudno byłoby posądzić o to, że nie są w stanie odróżnić balonu meteorologicznego od helikoptera, a spadającego satelity od samolotowych świateł pozycyjnych. Sprawozdanie zawiera rzeczowe dane, ale nie tłumaczy samego zjawiska.
5 maja 1967 r. wójt z Marliens na Złotym Wybrzeżu, niejaki Malliotte, odkrył na oddalonym o 623 metry od drogi polu koniczyny dziwną dziurę i znalazł głębokie na 30 centymetrów ślady jakiegoś koła o średnicy pięciu metrów. Od koła prowadziły we wszystkie strony bruzdy o głębokości dziesięciu centymetrów. Robiło to wrażenie, jakby w ziemi odcisnęła się ciężka krata metalowa. Tam, gdzie kończyły się bruzdy znajdowały się dziury głębokie na 35 cm, być może wciśnięte w ziemię przez „stopy" metalowej kraty. Szczególnie dziwny był drobny, fioletowobiały pył, zalegający w bruzdach i dziurach. Miejsce to zbadaliśmy w Marliens osobiście i z całą pewnością śladów tych nie mogły pozostawić duchy!

Powered by MyScript