. . Ale wciąż życie wydawało mi się za krótkie, by pomieścić w nim wszystkie
plany. GdybyÅ› mógÅ‚ pÅ‚ynąć ze mnÄ… panie! — zawoÅ‚aÅ‚ nagle, uderzajÄ…c pięściÄ… w Å›cianÄ™.
916
— Narwaniec — oceniÅ‚ Tamenath. — DoÅ‚ożyć mu parÄ™ lat życia, to bÄ™dzie zwiedzaÅ‚
Bezmiary.
Po czym dorzucił spokojnie, ale jakby przekornie:
— Wkrótce umrÄ™.
— O, na wszystkie morza! — cisnÄ…Å‚ Raladan.
— Ponadto, hm, twoja żona. . .
— Ech, dziwka. . . — sarknÄ…Å‚ tamten. — Rogi już w drzwiach mi siÄ™ nie mieszczÄ….
— Tak bardzo masz jej to za zÅ‚e?
Raladan milczał przez chwilę, po czym nagle rzekł przez ramię, z uśmiechem:
— Może to i dziwne. . . ale nie. Poza tÄ… jednÄ… sprawÄ… jest caÅ‚a moja. Bez reszty.
Wolę tak niż odwrotnie.
Skrzypnęły drzwi. Obejrzeli się. Ridareta cisnęła na stół rękawice, odpięła od pasa
miecz i też położyła na blacie. Zdjęła hełm, uwalniając burzę włosów.
— Jak szkolenie? — zagadnÄ…Å‚ Tamenath.
— Szkolenie. . . — mruknęła. — Te miejscowe cherlaki ledwie dźwigajÄ… kozÅ‚y od
hakownic. Ale znów doszło paru chętnych.
917
— W mieÅ›cie drożyzna, a w wioskach głód — skwitowaÅ‚ Raladan. — DÅ‚uga ta jesieÅ„. . .
Ostatnio dokonał wyczynu, jakiego chyba nie znała historia Bezmiarów: popłynął
przez sztormy do Dartanu. I wrócił. . . Z mąką, kaszą, fasolą. Twierdza Ahela żywiła
teraz całą wyspę. Lecz wciąż martwili się o Małą Agarę. Tylko raz popłynęły tam szniki, w pogodny dzień. Ale dotąd nie wróciły. Czy żywność dotarła?
— Ahagaden — powiedziaÅ‚a. — Ten to zna siÄ™ na rzeczy. Ale żoÅ‚nierz! — dorzu-
ciÅ‚a takim tonem, że mężczyźni wymienili znaczÄ…ce spojrzenia i uÅ›miechy. — MuszÄ™
przyznać, że jakby postawić moich strzelców przeciw jego tarczownikom i kusznikom,
jeden na jednego, to po walce nawet zbroje moich nie przydaÅ‚yby siÄ™ już na nic. A jeszcze ktoÅ› mu pomaga! — SpojrzaÅ‚a oskarżycielsko na olbrzyma. — Kusznicy używajÄ…
grombelardzkich komend!
— WiÄ™cej strzelaj — doradziÅ‚ Tamenath, powÅ›ciÄ…gajÄ…c uÅ›miech. — W koÅ„cu to ty
dowodzisz całym wojskiem, nie Ahagaden. . . Zabierz mu paru dobrych dziesiętników.
Jeśli chcesz mieć z piechoty ognistej doborowe wojsko. . .
918
— Strzelanie. . . Mamy maÅ‚o prochu. Nie mogÄ™ pukać ot, tak sobie. Kto wie, co bÄ™dzie, jak jesieÅ„ siÄ™ skoÅ„czy? Imperium dalej jest tam, gdzie byÅ‚o.
Potrząsnęła głową.
— A twoja Å›liczna? — zapytaÅ‚a po chwili, patrzÄ…c na Raladana. — Nikt nie wie,
gdzie? Jak zwykle?
— Bardzo blisko — rzekÅ‚a Alida, stajÄ…c w drzwiach. — Znowu kazaÅ‚aÅ› tÅ‚uc batem
żołnierza. . . Hamuj się! Za bardzo cię to podnieca.
— Jej wysokość księżna Alida, pani na Agarach — rzekÅ‚a Ridareta, ignorujÄ…c wy-
mówkę. Złożyła ukłon, z dłonią przy piersi. Lubiły się właściwie, ale też kochały draż-
nić nawzajem.
— Mam dla ciebie ogiera — oznajmiÅ‚a zÅ‚oÅ›liwie Alida. — Wyżyj siÄ™ na nim. Bez
bata.
— Ognisty?
— Może ognisty, skÄ…d mogÄ™ wiedzieć? JeÅ›li nawet ognisty, to na pewno nie dla
mnie. Czy może być bardziej ognisty niż mój pan i małżonek?
Raladan popatrzył w sufit i znów odwrócił się ku oknu, zatykając dłonie za pas.
919
— Nasz przyjaciel — rzekÅ‚ po chwili — kÅ‚adzie siÄ™ do grobu. Można już wybierać miejsce na PrzeklÄ™tym.
Spojrzały z niepokojem na starca. Przez ostatnie miesiące olbrzym stał się prawie
ojcem całej trójki.
— Wcale nie — zaprzeczyÅ‚ teraz. — MówiÅ‚em tylko, że umrÄ™.
Raladan wzruszył ramionami. Kobiety wymieniły spojrzenia.
— Twierdza prawie skoÅ„czona — ciÄ…gnÄ…Å‚ starzec — pora pÅ‚acić mistrzowi murar-
skiemu. Raladan odwrócił się znowu.
— ZÅ‚otem? — rzekÅ‚ z niedowierzaniem. — Na SzerÅ„, nie ma takiej iloÅ›ci. . .
— MÅ‚okos. Bezczelny mÅ‚okos — skwitowaÅ‚ olbrzym, krÄ™cÄ…c gÅ‚owÄ…. — Po co zÅ‚oto
starcowi? Chcę tego, co w moim wieku ma wartość. . .
Patrzyli wyczekujÄ…co.
— Å»ycia. Waszego życia.
Wstał ciężko i podszedł do Raladana, kładąc mu dłoń na ramieniu.
— Nie caÅ‚ego przecież. . . Ale mam syna, książę. W pewien sposób przywróciliÅ›cie
mnie Å›wiatu — wyznaÅ‚. — ChcÄ™ wrócić do Grombelardu. Gdybym potrzebowaÅ‚ pomo-
920
|