– Widzę, że dopisują wam humory! – rzucił ponuro Ward, przechodząc
obok nich z bagażami.
143
– To z racji twojego niepohamowanego apetytu – stwierdziła zaczepnie
Marianne.
Gdy Lillian weszła do środka, Ward odparował znaczącym tonem:
– Wiesz o tym więcej, skarbie, niż niejedna kobieta w moim życiu... A
jeżeli nie będziesz dość uważna, by zachować odpowiednią ostrożność, może
się zdarzyć, że dowiesz się jeszcze znacznie więcej.
– Na twoim miejscu nie liczyłabym na zbyt wiele
– rzuciła mu w twarz i wbiegła do domu, zanim zdążył coś powiedzieć.
Bała się, że znowu ją zaczaruje i nie będzie się mogła oprzeć jego urokowi.
– A gdzie jest Bud? – zapytał Ward, gdy tylko wszedł do przedpokoju.
– Halo, halo! Ktoś mnie wołał? – dobiegł z biura wesoły głos.
Na korytarz wyszedł młody mężczyzna. To było prawdziwe zaskoczenie
dla Marianne. Spodziewała się, że kuzyn Warda był mniej więcej w jego
wieku. Bud jednak okazał się znacznie młodszy, gdzieś może około
dwudziestki piątki, a do tego całkiem niczego sobie: wysoki, szczupły i przy-
stojny. Miał tę samą smagłą karnację co Ward, za to oczy brązowe, a nie
zielone. Włosy też miał jaśniejsze. Robił niezłe wrażenie, dżinsy i skórzana
TL R
kurtka również mu dodawały specyficznego uroku.
– Znowu grzebiesz w moich dokumentach, żeby wywęszyć, gdzie jest
mój pupil? – rzucił Ward zaczepnie.
– A niby jakim cudem, mój ukochany kuzynie? Musiałbym zatrudnić w
tym celu cały pułk sekretarek, żeby przekopać te wszystkie papierzyska!
– Skoro już mowa o sekretarkach – zagaił Ward – oto moja nowa
sekretarka. Marianne Raymond. A to jest mój kuzyn Bud – zwrócił się do niej.
– Ach, Marianne Raymond, miło mi, wiele o tobie słyszałem. – Bud
puścił do niej oko.
144
Nie spodobało się to Wardowi, więc rzucił mu ostre spojrzenie. To
jednak tylko bardziej zdeterminowało Buda, by jeszcze trochę pociągnąć tę
zabawę.
– Naprawdę, bardzo mi miło. – Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
– Mnie także miło – odparła Marianne.
Bud podszedł bliżej.
– Trzymaj, synu – powiedział Ward i rzucił do niego torbę. – Bądź tak
miły i zanieś to, proszę, do pokoju gościnnego. Jestem pewien, że Marianne
chciałaby zobaczyć biuro. –I zanim Bud zdołał coś odpowiedzieć, wziął ją
pod rękę i pociągnął w stronę biura. Zły jak diabli zamknął za nimi drzwi. –
To nie jest dobry materiał na męża dla ciebie – wycedził przez zaciśnięte zęby
– więc nie traktuj go zbyt poważnie. Za to bardzo lubi flirtować...
– Może ja też lubię – powiedziała przekornie.
Ward pokręcił głową i zbliżył się do niej.
– Nie, skarbie, z pewnością nie jesteś flirciarą, żadnym takim
motylkiem. Jesteś małym, śpiewnym ptaszkiem, wiecznie wzburzonym i z
oczami wokół głowy, a do tego masz bardzo rozbudowany instynkt czy też
TL R
może raczej potrzebę założenia gniazda.
– Wydaje ci się, że mnie znasz, co? – Marianne zrobiła krok do tyłu i
potknęła się o krzesło.
Za to Ward postąpił krok do przodu, w jej kierunku, i już teraz czuła, jak
nad nią góruje. Spoglądał przy tym groźnie i z wielką powagą.
– Lepiej niż sądzisz i lepiej niż się spodziewałem, więc przestań
wreszcie uciekać. Oboje doskonale wiemy, że to mnie pragniesz tak
naprawdę, a nie mojego kuzyna...
– Ty zadufany w sobie...
145
Nie zdążyła dokończyć, bo jednym ruchem przyciągnął ją do siebie i
zamknął jej usta pocałunkiem.
Jednocześnie uchronił ją od upadku. W jego oczach były i żar, i
rozbawienie.
– No dalej, nie żałuj sobie, dokończ... – zachęcił ją po chwili.
Ale teraz już jakoś nie mogła, nie kiedy był tak blisko i gdy czuła na
sobie jego oddech. Nie po takim pocałunku. Dlaczego sprawiał, że czuła się
przy nim tak bezgranicznie bezbronna i tak cudownie kobieca? Gdy patrzył na
nią w ten sposób, pragnęła tylko, żeby ją całował.
|