Ludzie otaczający królową zaczęli mówić wszyscy
naraz. James, królewski malarz, zbierał kawałki fałszywej skrzyneczki, obracając je
w swojej jedynej dłoni, przyglądał się im, przyciskał do kikuta drugiej ręki. Księżnicz-
901
ka Violet wzięła od niego jeden z większych fragmentów i przypatrywała się klejnotom, przesuwając po nich palce.
Rachel wciąż słyszała głos Gillera nakazujący jej, żeby uciekała. Rozejrzała się:
nikt nie zwracał na nią uwagi. Ruszyła wokół stołów, pochylona, żeby jej nie zauważy-
li. Dotarła w drugi koniec komnaty i wyjrzała, sprawdzając, czy ktoś na nią patrzy. Nikt
Zabrała z półmisków trochę zapasów: kawałek mięsa, trzy bułki, spory kawałek twar-
dego sera, upchnęła to w kieszeniach i znów zerknęła na zebranych. Potem pobiegła do
holu. Powstrzymywała łzy, starała się być dzielna dla Gillera. Bose stopy dziewczynki
biegły po dywanach, obok ścian obwieszonych arrasami. Zwolniła, zanim dotarła do
gwardzistów przy drzwiach; nie chciała, żeby zauważyli, że biegnie. Zobaczyli ją, od-
sunęli wielki rygiel i w milczeniu patrzyli, jak Rachel wychodzi. Strażnicy na zewnątrz
tylko na nią zerknęli i dalej obserwowali otoczenie. Otarła parę łez i zeszła po zimnych
kamiennych stopniach. Próbowała nie płakać, ale nie całkiem jej się to udawało. Patrol
w ogóle na nią nie zwrócił uwagi, kiedy szła ku ogrodom.
Im dalej od zamku, tym było ciemniej — nie docierało tu światło przymocowanych
do murów pochodni. Lecz Rachel dobrze znała drogę. Czuła pod bosymi stopami wil-
902
gotną trawę. Uklękła przy trzeciej wazie i sprawdziła, czy ktoś nie patrzy. Sięgnęła pod kwiaty. Wyczuła płótno owinięte wokół bochenka i wyciągnęła zawiniątko. Rozwiąza-
ła supeł, rozprostowała płótno i położyła na chlebie mięso, bułki i ser, po czym znów
związała cztery rogi zawiniątka.
Już, już miała pobiec ku bramie w zewnętrznym murze, kiedy sobie przypomniała.
Zamarła. Zapomniała o Sarze! Lalka została w skrzyni do spania! Księżniczka Violet
ją znajdzie i wrzuci w ogień! Rachel nie mogła tak porzucić swojej pocieszanki —
Przecież ucieka i nigdy już tu nie wróci. Sara będzie się bać, jeśli zostanie sama. I spalą ją.
Dziewczynka z powrotem wepchnęła tobołek pod kwiaty, rozejrzała się i pobiegła
ku zamkowi. Kiedy już była blisko, zwolniła i spokojnym krokiem weszła w blask po-
chodni. Jeden ze strażników przy drzwiach spojrzał na Rachel.
— Dopiero co cię wypuściłem.
— Wiem, ale muszę na chwilkę wrócić.
— Zapomniałaś czegoś?
— Tak — udało się wykrztusić dziewczynce.
903
Strażnik potrząsnął głową i otworzył małe okienko.
— Otwórzcie drzwi — powiedział do tych w środku i Rachel usłyszała jak odsu-
wają ciężki rygiel. Weszła do zamku i zatrzymała się w holu. Żeby dojść do wielkiej
komnaty z biało-czarną posadzką i paradnymi schodami, musiałaby minąć kilka dłu-
gich korytarzy i kilka sporych komnat. Jedną z nich była jadalnia. To najkrótsza droga.
Ale mogła tam jeszcze być królowa i księżniczka Violet, a może i Ojczulek Rahl. Zo-
baczyliby ją, a do tego nie mogła dopuścić. Księżniczka Violet zabrałaby ją do swojej
komnatki i zamknęła w skrzyni do spania. Było już późno.
Rachel skręciła i weszła w małe drzwi po prawej. Przejście dla służby. Dłuższe, ale
nikt ważny nie chodzi korytarzami i schodami dla służby. A służący jej nie zatrzymują,
wiedzieli przecież, że Rachel należy do księżniczki Violet, i nie chcieli, żeby księż-
niczka się na nich rozzłościła. Przejdzie więc obok kwater dla służby, pod wielkimi
komnatami i pod kuchnią.
Schody były z gładzonego kamienia. Jedno z okienek na szczycie stale było otwarte
i wpadał tamtędy deszcz — woda wciąż ściekała po ścianach i po stopniach. Miejsca-
mi odrobinę, miejscami bardziej, a na niektórych stopniach leżał zielony muł. Rachel
904
zawsze uważała, żeby nie wpaść w ów muł. W żelaznych uchwytach tkwiły płonące pochodnie, nadając schodom czerwoną i złotą barwę.
W korytarzach na dolnym poziomie kręciło się trochę ludzi: służące z kocami i prze-
ścieradłami, pomywaczki z kubłami wody i zmywakami, posługacze niosący naręcza
drewna do kominków na górze. Niektórzy się zatrzymywali i rozmawiali szeptem. Wy-
glądali na podekscytowanych. Rachel pochwyciła imię Gillera i serce się jej ścisnęło.
Dziewczynka dotarła do kwater służących. Paliły się wszystkie lampy naftowe, za-
wieszone u niskich sufitów, wszędzie było pełno ludzi — zbierali się w grupy i opowia-
dali sobie, co widzieli. Rachel zobaczyła mężczyznę mówiącego coś głośno do kobiet,
towarzyszyło mu kilku innych mężczyzn. To był pan Sanders; przystrojony w zabawny
płaszcz, witał przybywające na ucztę damy i lordów i głośno wykrzykiwał ich nazwiska.
— Sam słyszałem od dwóch, którzy stali na straży przy jadalni. Wiecie, o kim
mówię: ten młody, Frank, i ten drugi, trochę kulawy, Jenkins. Powiedzieli, że
D’Harańczycy im oznajmili, że odbędzie się przeszukanie zamku od szczytu po piw-
nice.
— A czegóż tam szukają? — spytała jakaś kobieta.
905
— Nie mam pojęcia. Tego nie powiedzieli Frankowi i Jenkinsowi. Ale nie chciałbym być tym, kogo szukają! Ci D’Harańczycy mogą zesłać koszmary na jawie!
— Żeby tak znaleźli to coś pod łożem Violet — wtrącił ktoś. — Nareszcie i ona
miałaby koszmary, zamiast je zsyłać na innych!
Wszyscy zaczęli się śmiać.
Rachel poszła dalej, przez wielki magazyn, którego strop wsparty był na filarach. Po
jednej stronie ustawiono beczułki: zrębami jedne na drugich. Po drugiej umieszczono
skrzynie, worki i paki. Pachniało wilgocią i stęchlizną, słychać było chrobotanie my-
|