Tego ranka, jak co dzień, wyprowadził swojego ulubionego owczarka walijskiego, Fionnę, na spacer po molo. Część była jeszcze otwarta dla cywilów; większość zamknięto i oznakowano jako strefę ściśle militarną. Wszyscy zachodzili w głowę, co wojsko tam robi. Nikt o tym nie rozmawiał. Świt się dziś spóźnił, szare chmury zaciągały niebo, popadywał deszcz. Fionna biegała bez smyczy, buszując nad brzegiem morza. Fionna jako pierwsza zauważyła tę rzecz, dopiero potem Barnes. — Jakiś cholerny betonowy potwór, Mabel. Wyglądało to jak wielki kloc przewrócony na bok. Dwa holowniki ciągnęły to do morza. Barnes nosił pod płaszczem lornetkę: jego przyjaciel wypatrzył kiedyś sterczący komin niemieckiego U— boota i Arthur marzył, by i jemu trafiła się taka gratka. Wyjął lornetkę i przyłożył do oczu. Betonowy dziwoląg miał do siebie przyczepioną łódź z szeroką, płaską tratwą, przedzierającą się przez wzburzone morze. Barnes namierzył lewą burtę („Choć, słowo daję, Mabel, trudno odróżnić prawą od lewej") i zauważył też niewielką łódź przybrzeżną z grupką jakichś wojskowych na pokładzie. — Nie wierzyłem własnym oczom, Mabel — relacjonował, dojadając tosta. — Klaskali, wiwatowali, ściskali się i klepali po plecach. — Pokręcił głową. — Dasz wiarę, Hitler ma już w garści prawie cały świat, a nasi się podniecają, bo udało im się zmusić do pływania kawał betonu. Ta olbrzymia, pływająca betonowa konstrukcja, którą zauważył Arthur Barnes w ów nieprzyjemny styczniowy poranek, nosiła nazwę Phoenix. Miała około siedemdziesiąt metrów długości, około piętnaście szerokości i wypierała ponad sześć tysięcy ton wody. Zamierzano zrobić dwieście takich konstrukcji. Wnętrze bloku — niewidoczne z punktu obserwacyjnego Barnesa nad zatoką — składało się z labiryntu pustych i nierównych komór, ponieważ Phoenix nie miał długo pozostać na powierzchni. Zamierzano go przeciągnąć przez kanał La Manche i zatopić przy wybrzeżu Normandii. Phoenix był jednym z mnóstwa elementów olbrzymiego planu skonstruowania w Anglii sztucznego portu i przeciągnięcia go do Francji w dniu rozpoczęcia inwazji. Cała operacja nosiła kryptonim Mulberry. To z Dieppe wyciągnęli nauczkę; z Dieppe i desantu nad Morzem Śródziemnym. W Dieppe, miejscu zakończonego klęską ataku aliantów na Francję w sierpniu 1942 roku, Niemcy uniemożliwiali aliantom dostęp do portu. Nad Morzem Śródziemnym, zanim oddali porty, niszczyli je, tak że na dłuższy czas stawały się nieużyteczne. Twórcy planów inwazji stwierdzili, że nie ma co liczyć na zdobycie jakiegokolwiek w pełni funkcjonującego portu. Uznali, że ludzi i sprzęt sprowadzi się na plaże Normandii tą samą drogą. Problem tkwił w pogodzie. Badania układów pogodowych nad francuskim wybrzeżem wykazały, że na sprzyjające warunki można liczyć najwyżej przez cztery kolejne dni. Dlatego też musiano założyć, że sprzęt będzie trzeba dostarczyć na brzeg podczas burzy. W lipcu 1943 roku premier Winston Churchill wraz z trzystuosobową delegacją popłynęli na pokładzie „Queen Mary" do Kanady. Churchill w sierpniu spotykał się w Quebecu z Rooseveltem w celu zatwierdzenia planów inwazji na Normandię. W czasie podróży profesor J. D. Bernal, ceniony fizyk, dokonał dramatycznego pokazu w jednej z luksusowych łazienek statku. Nalał do wanny trochę wody — płytszy koniec wanny przedstawiał plaże Normandii, głębszy Zatokę Sekwany. Następnie umieścił na wodzie dwadzieścia papierowych łódeczek i szczotką do mycia pleców imitował warunki burzowe. Łódki błyskawicznie zatonęły. Teraz Bernal nadmuchał kamizelkę ratunkową i rzucił ją na wodę, by udawała falochron. I znowu szczotka do mycia pleców wywołała sztorm, lecz tym razem wszystkie łódki ocalały. Bernal wyjaśnił, że to samo się stanie w Normandii. Sztorm spowoduje spustoszenie, potrzebny jest sztuczny port. W Quebecu Anglicy i Amerykanie uzgodnili, że zbudują dwa sztuczne porty na potrzeby inwazji, każdy zdolny przyjąć tyle statków co wielki port w Dover. Dover wybudowano w siedem lat. Brytyjczycy i Amerykanie mieli na to jakieś osiem miesięcy. Było to przedsięwzięcie na niewyobrażalną skalę. Każdy taki blok kosztował dwadzieścia milionów funtów. Brytyjska gospodarka, zniszczona po czterech latach wojny, musiała dostarczyć cztery miliony ton cementu i stali. Przedsięwzięcie wymagało zatrudnienia elity inżynierskiej i mniej więcej dziesięciu tysięcy wyszkolonych pracowników. Do przetransportowania Mulberrych z Anglii do Francji w dniu inwazji trzeba było zgromadzić wszystkie holowniki z Anglii i wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych.
|