Taki młodzieniec albo śmiesznie pozuje na zblazowanego i udaje cynika, co
wyraża się obrzydliwym brakiem dyskrecji, albo chce „prawdziwej, wielkiej miłości”,
wyłączności, pisze sążniste wyznania, czatuje po bramach, wzdycha do telefonu i robi
podobne śmieszności.
Pamiętam coś w rok po ślubie poznałam młodszego de Godant. Zatańczył ze mną dwa razy
na balu „Latarni”, a nazajutrz przyszedł w żakiecie do Jacka, by mu wyznać, że mnie kocha i
że jako lojalny dżentelmen chce Jacka uprzedzić, że będzie walczył o zdobycie moich uczuć,
W końcu popłakał się i coś przez miesiąc przysyłał mi codziennie kwiaty. Skończyła się ta
sielanka dopiero wówczas, gdy wzięto go do podchorążówki.
Pan van Hobben jednak nie robił wrażenia młokosa. Jego młodzieńczość pełna była jakiejś
treści tajemniczej i skomplikowanej. Już sam fakt, że wybrał sobie tak dziwny fach, jak
zawód detektywa, musiał zaciekawiać.
– Szkoda, że pan wyjeżdża – powiedziałam, nadając głosowi umyślnie ciepłą barwę. –
Niezależnie od naszych interesów chciałabym, by pan mi opowiedział coś o swoich
przygodach. To musi być niesłychanie frapujące. Kocha pan to zajęcie?
– Słowo „kocham” nie byłoby tu trafne. Przyzwyczaiłem się doń jak alkoholik do napojów
wyskokowych. Jest to swego rodzaju nałóg. I nie wiem, czy się go kiedy pozbędę.
– Często pan bywa narażony na niebezpieczeństwa?
Skinął głową.
– O, tak. Lecz właśnie to pociąga. To i przewidywania. Gdy tylko dostanę jakąś sprawę,
przede wszystkim, wzorując się na Sherlocku Holmesie, buduję sobie szereg hipotez. Z nich
wylania się koncepcja śledztwa. Wtedy dopiero zabieram się do roboty. Gdy mi szef polecił
zająć się powierzoną nam przez panią sprawą, przyznam się, że bardzo się nią
zainteresowałem. To nie jest rzecz tuzinkowa. Spodziewam się, że pod nazwiskiem miss
Elisabeth Normann kryje się ktoś zupełnie niebezpieczny.
– Tak pan sądzi? Ale niebezpieczny pod jakim względem?
– Nie mam jeszcze żadnych danych. Wygląda to mi jednak na handel narkotykami, na
przemyt czy coś w tym rodzaju. Osoby tak często zmieniające miejsce zamieszkania i
nazwisko nie robią tego zazwyczaj w uczciwym celu.
148
– I mnie coś podobnego przychodziło na myśl – skinęłam głową. – Czy pan wie, że ona
jest obecnie w Warszawie?
– Naturalnie – odpowiedział z uśmiechem. – Przyjechałem wczoraj wieczorem i przede
wszystkim zająłem się odszukaniem tej pani. Mieszka w hotelu „Bristol”, nieprawdaż? W
ciągu dnia dzisiejszego postaram się ją obejrzeć. Byłoby bardzo wskazane w jakiś dyskretny
sposób przeszukać jej rzeczy. Przypuszczam jednak, że jest zbyt sprytna, by na to pozwolić.
– Więc niech pan sobie wyobrazi, że wcale nie jest tak sprytna. W Krynicy, to jest taka
nasza miejscowość kuracyjna, skąd przesłałam panom jej fotografię, miałam możność
zrewidowania pokoju tej pani. Nie znalazłam nic, co by mogło naprowadzić na jakiś ślad.
Żadnej korespondencji, żadnych dokumentów. Nic.
Spojrzał na mnie szczerze zdziwiony.
– Jak to? I to pani sama rewidowała jej rzeczy?
– Ja sama.
Zrobił niewyraźny ruch ręką.
– No tak, widzi pani. Ale pani nie mogła tego zrobić fachowo. Tego rodzaju rewizje dają
jakieś rezultaty w tym jedynie wypadku, jeżeli dokonuje ich ktoś obeznany z podobnymi
zadaniami. Poza tym zdarzają się szczegóły, które dla niefachowca nic nie znaczą,
fachowcowi natomiast dają od razu wiele poszlak. Ale wróćmy do mego sprawozdania. Otóż
zdołaliśmy ustalić, że kobieta, którą pani zna pod nazwiskiem Elisabeth Normann, przez
przeszło pół roku pełniła obowiązki stewardesy na niemieckim transatlantyku „Bremen”, pod
nazwiskiem Karoliny Bunsche. W kilka miesięcy później odnajdujemy ja w Barcelonie. Jest
bibliotekarką w archiwum rządu katalońskiego. Występuje jako wdowa po słynnym lotniku
amerykańskim Howardzie Peats, przy czym używa swego obecnego imienia Elisabeth. Na
przeszło trzy miesiące tracimy ją znowu z oczu. Następnie mieszka w Nicei w hotelu
„Negresco” z rzekomym swym mężem, emigrantem włoskim Paulino Danieli...
Słuchałam i nie wierzyłam własnym uszom. Tyle informacji! Jaka to niebezpieczna rzecz
takie biuro detektywów. Dostałam wprost gęsiej skórki na myśl, że ktoś mógłby w podobny
sposób mnie śledzić. Przed tymi ludźmi nic się nie ukrywa. Naprawdę byłam zawsze zanadto
lekkomyślna, trzeba bardziej na siebie uważać.
Van Hobben sypał szczegółami jak z rękawa. Podawał daty, nazwy miejscowości,
nazwiska. Przy tej okazji dowiedziałam się, że ta anielica ma przynajmniej siedem
niewątpliwych romansów, które się dadzą udowodnić. To wystarczy każdemu sądowi na
udzielenie rozwodu.
Pod względem kryminalnym też na pewno nie ma czystej ewidencji. Pan Hobben ma rację,
podejrzewając ją o handel narkotykami, bo skoro widywano ją w Szanghaju w towarzystwie
znanego handlarza opium, nie ulega wątpliwości, że miała z nim konszachty zawodowe. Na
tym niecnym procederze zrobiła prawdopodobnie wielki majątek, sprzykrzyła się jej teraz
wieczna włóczęga i przypomniała sobie Jacka.
Słuchając sprawozdania tego czarującego van Hobbena drżałam jednak na myśl, że mogli
oni wyśledzić również fakt małżeństwa tej wydry z Jackiem. Wprawdzie van Hobben w
|