swojego, zgodnie z planem...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
— „Czyż stróżem brata swojego jestem” — czyli skądże mógłbym wiedzieć? A on powiada: — Chciałem z wami porozmawiać o was samym...
»
Poprzedniego, tak niezmiernie rozrywkowego, wie­czoru miała tylko jedno pragnienie: zadzwonić do swojego informatora i poznać szczegóły cudownycli...
»
wypędzeni ze swojego alegorycznego raju wolnego od zła – inaczej mówiąc, stracili naturalny, pełny kontakt ze swoimi Wyższymi Ja...
»
16|50|Oni obawiaja sie swojego Pana, bedacego nad nimi, i czynia to, co im jest nakazane...
»
 Rozdział dziewiętnastyGaruth spędził na Shapieronie dwadzieścia osiem lat swojego życia...
»
Justyna pokochała swojego małego braciszka od chwili, w której go ujrzała...
»
Dany dotknęła swojego delikatnie nabrzmiałego brzucha...
»
W zoonym spoeczestwie wspczesnym grupy stycznoci bezporednich, ktre ze wzgldu na t cech mona byoby kwalifikowa zgodnie z okreleniem Narolla jako...
»
Słowa kluczowe od A do Z25Modyfikator __cdecl należy umieścić przed nazwą zmiennej lub funkcji...
»
ze względów bezpieczeństwa, omówionych w dalszej części książki)...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Chwilę później pod sufitem zapaliły się światła. Było po wszystkim.
Od zdetonowania ładunku wybuchowego minęło siedem sekund. Program tego ćwiczenia
przewidywał osiem sekund. Ding zabezpieczył broń.
— Jasna cholera, John! — powiedział do dowódcy Tęczy.
Clark stał, patrząc z uśmiechem na cel po swojej lewej stronie, odległy zaledwie o pół
metra. Dwie dziury po pociskach gwarantowały natychmiastową śmierć. John nie miał na sobie kamizelki kuloodpornej. Nie miał jej też Stanley, który na drugim końcu pokoju również
próbował nadrabiać miną. W kamizelki ubrane były natomiast panie Foorgate i Montgomery, siedzące pośrodku na krzesłach. Obecność kobiet zaskoczyła Chaveza, ale uzmysłowił sobie, że obie należały do Tęczy i zapewne bardzo chciały pokazać, że ich miejsce jest razem z chłopcami.
Pomyślał z podziwem o ich harcie ducha, ale nie o zdrowym rozsądku.
— Siedem sekund. Sądzę, że wystarczy, chociaż lepsze byłoby pięć sekund — zauważył
John, ale wiedział, że rozmiary budynku ograniczały prędkość, z jaką mógł się poruszać zespół.
Przeszedł przez pokój, sprawdzając wszystkie cele. W tym, do którego strzelał McTyler, była tylko jedna dziura, ale jej nieregularny kształt świadczył wyraźnie, że przeszły tamtędy oba pociski. Każdy z tych ludzi miałby zapewnione miejsce w Trzeciej Grupie Operacji Specjalnych i każdy był równie dobry jak kiedyś on sam, pomyślał John Clark. Cóż, metody treningu znacznie się poprawiły od czasu, kiedy służył w Wietnamie. Pomógł wstać Helen Montgomery. Wydawała się trochę roztrzęsiona. Nic dziwnego. Sekretarkom nie płacono zwykle za przebywanie tam, gdzie koło głowy świszczą pociski.
— Nic pani nie jest? — spytał John.
— Nie, wszystko w porządku, dziękuję. To było dość ekscytujące. Wie pan, to mój
pierwszy raz.
— Mój trzeci — powiedziała Alice Foorgate, wstając z krzesła. — Tak samo ekscytujące
za każdym razem — dodała z uśmiechem.
Dla mnie też, pomyślał Clark. Mimo całego zaufania, jakim darzył Dinga i jego zespół,
kurczył się trochę, patrząc w lufę pistoletu maszynowego i widząc płomienie wylotowe.
Rezygnacja z hełmu z osłoną na twarz nie była zbyt rozsądnym posunięciem, ale usprawiedliwił
się, mówiąc sobie, że przecież nie mógł ograniczać swego pola widzenia, jeśli miał wyłapać ewentualne błędy. Zresztą, żadnych poważniejszych błędów nie dostrzegł. Ci ludzie byli cholernie dobrzy.
— Doskonale — powiedział Stanley ze swojego końca podium. — Nazwisko? — spytał,
wskazując na jednego z ludzi Chaveza.
— Patterson, sir — odpowiedział sierżant. — Potknąłem się o coś, biegnąc tutaj. —
Odwrócił się i spojrzał na kawał framugi, który po wybuchu przeleciał przez wejście do pokoju z zakładnikami, i o który omal się nie wywrócił.
— Ale poradziliście sobie zupełnie dobrze, sierżancie Patterson. Widzę, że nie miało to żadnego wpływu na celność waszych strzałów.
— Nie, sir — przyznał Hank Patterson, powściągając uśmiech. Chavez podszedł do
Clarka, zabezpieczając po drodze broń.
— Panie C, melduję pełną gotowość operacyjną — powiedział z uśmiechem. — Powiedz
terrorystom, żeby mieli się na baczności. Jak sobie poradził Pierwszy Zespół?
— Dwie dziesiąte sekundy szybciej — odpowiedział John, obserwując z zadowoleniem,
że drobny dowódca Drugiego Zespołu traci trochę pewności siebie. — I dziękuję.
— Za co?
— Za to, że nie rozwaliłeś swojego teścia. — John poklepał go po ramieniu i wyszedł z
pokoju.
— W porządku, panowie — powiedział Ding do swoich ludzi — posprzątajmy tu i
idziemy na odprawę. — Aż sześć kamer telewizyjnych rejestrowało całą operację. Chavez

Powered by MyScript