W rękach wyrosła mu talia kart, począł ją zręcznie ta-
sować.
– Jak gramy?
Spojrzałem uważniej na osobnika, który zbyt szybko, zręcznie i z niebywałą wprawą rzu-
cał karty. Spojrzałem na jego ręce. Zbyt białe i za miękkie. Powziąłem brzydkie podejrzenie.
– Z przyjemnością zagrałbym z panem z okazji święta w sześćdziesiąt sześć. Ale nie wiem
niestety, jak się to robi? Co to właściwie znaczy: sześćdziesiąt sześć?...
Mój sąsiad zajrzał mi głęboko w oczy z ledwie widocznym uśmieszkiem. Potem, wes-
tchnąwszy głęboko, wpuścił karty z powrotem do kieszeni.
Na najbliższej stacji ulotnił się. Obszedłem dwa razy wszystkie wagony, żeby się przeko-
nać, czy go tam nie ma. Znikł i nie zostawił po sobie nawet śladu...
52
GIMNAZJUM
Najgorszy wróg nie wyrządził wam w życiu tyle złego, ile człowiek może uczynić sam so-
bie. A najczęściej wtedy, gdy słucha rad kobiety, to jest własnej żony. Kogo mam tu na my-
śli? Siebie samego. Spójrzcie tylko na mnie – cóż powiecie? Ot, taki sobie Żyd, średnioza-
możny. Z nosa mego nie wyczytacie, ile mam pieniędzy. Może jestem biedakiem – albo też
wprost przeciwnie. Może być, że kiedyś byłem bogaty... Ale nie chodzi mi o pieniądze. Pie-
niądze to, z przeproszeniem, błoto! Miałem swój zarobek – cichy, przyzwoity. Nie uganiałem
się za groszem, nie zamartwiałem się, jak to robią inni, gotowi wszystko pożreć oczyma. Nie!
Zawsze twierdziłem, że najlepiej postępować cicho i bez pośpiechu. Cicho więc i bez pośpie-
chu prowadziłem sobie handelek, cicho i bez pośpiechu kilkakrotnie zawieszałem wypłaty,
cicho i bez pośpiechu pozbywałem się towaru i zaczynałem na nowo.
Aleć jest przecież Bóg na niebie, który raczył obdarzyć mnie żoną! Nie ma jej tu, możemy
zatem rozmawiać swobodnie. Żona jak to żona. Wygląd ma wcale niczego. Owszem – osoba,
bez uroku, dwakroć wyższa ode mnie. Nie można powiedzieć, że głupia. Nawet mądra, rzec
można, bardzo mądra – mądra niby mężczyzna. I w tym cały sęk! Zapewniam was: źle jest,
gdy kobieta chce rządzić mężczyzną.
Niech sobie będzie najmądrzejsza, a jednak Wiekuisty stworzył przedtem Adama, a dopie-
ro później Ewę. Ale jak to wytłumaczyć mojej żonie, która twierdzi:
– Co z tego, że Bóg stworzył najpierw was, a potem nas? To Jego sprawa. Rzecz najważ-
niejsza, że ja posiadam więcej rozumu w pięcie niż ty w swojej łepetynie – i nie moja w tym
wina.
– Co ci znów strzeliło do głowy? – pytam.
– To mi strzeliło, że o wszystko mnie tylko musi głowa boleć. Muszę się nawet troszczyć o
to, żeby dziecko oddać do gimnazjum.
– Gdzie to jest takie przykazanie: ,,gimnazjum”? Dla mnie wystarczy, gdy się chłopak
wszystkich tych mądrości nauczy w domu.
– Mówiłam ci już tysiąc razy – odpowiada mi na to żona – że nie zmusisz mnie, abym po-
stępowała inaczej niż cały świat. A cały świat uważa, że dzieci należy posyłać do gimnazjum.
– Wobec tego jestem zdania, że cały świat oszalał!
– Tylko ty jeden – zawołała – pozostałeś przy zdrowych zmysłach! Ładnie by świat wy-
glądał, gdyby się wzorował na tobie...
– Każdy człowiek – mówię – polega na własnym rozumie.
– Niechaj moi wrogowie – zachichotała – posiadają tyle w swych kabzach, szkatułach i
szafach, ile ty w swojej głowie, a będą się mieli z pyszna!
Odrzekłem:
– Godzien politowania mężczyzna, o którym wydaje sąd kobieta.
A na to ona:
– Godna litości kobieta, która musi myśleć za swego męża...
No, i wdawajcie się w spór z taką babą! Gadaj do lampy! Powiesz jej słówko, a zasypie cię
całym tuzinem. Jeśli zaś będziesz milczał, to zacznie płakać albo zemdleje – a wtedy już zrobi
z tobą, co się jej żywnie podoba. – Koniec końców, tędy – owędy, postawiła na swoim. Al-
bowiem gdy ona chce czegoś, to już nic nie pomoże.
Co tu dużo gadać! Gimnazjum... Oznacza to, że trzeba chłopaka przygotować, przyswoić
mu wiadomości z klasy podwstępnej. Też mi wielka wiedza – klasa podwstępna! Zdawałoby
się, że byle jaki uczeń z chederu zapędzi ich wszystkich w kozi róg. A szczególnie taki jak
mój. Całe cesarstwo można objechać, a nie znajdziecie podobnie zdolnego dziecka. Nie mó-
wię tak dlatego, że jestem jego ojcem. Ale możecie mi wierzyć – nadzwyczajna głowa!
53
Krótko mówiąc: stanął do egzaminu i... nie zdał. Co się stało? Dostał dwóję z rachunków.
Słaby jest – orzekli – w matematyce. Jak to się wam podoba? Ten ma głowę, jakiej na świecie
szukać – a oni twierdzą, że słabo rachuje, i bzdurzą coś o matematyce.
Słowem, nie zdał. Zmartwiło mnie to nie na żarty. Skoro już zdawał, to niechby przynajm-
|