śpiewały i pszczoły brzęczały w ogrodzie...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Lud rozmawiał głośno, nawoływał się, śpiewał, chwilami wybuchał śmiechem nad jakimś dowcipnym słowem, które przesyłano sobie z rzędu do rzędu, i...
»
● Marlena gra śpiewaczkę kabaretową Amy Jolly, która zakochując się w legioniście i poświęca mu się całkowicie...
»
Obeszli skrzydło budynku, przedarli się przez krzaki bzu i znaleźli się przed ogrodzeniem...
»
- Biedne stare panny - powiedział Benedykt...
»
7335 11 2 14 10...
»
Metodologiczny status...
»
Właściwości i zastosowaniaOlejek cytrynowy stosowany jest powszechnie jako środek smakowy w artykułach spożywczych, a także w kosmetykach (pasty do zębów)...
»
- Pani Xandra będzie tym zafascynowana - powiedziała głu­chym głosem, wiedząc o zainteresowaniu, jakim czarodziejka Shobalar darzyła magiczne przedmioty...
»
SZUBERT WACŁAW, urodzony 19 IX 1912 we Włocławku; prawnik, ekonomista, polityk społeczny, specjalista w dziedzinie prawa pracy i ubezpieczeń społecznych...
»
ostrożnością, przekazując je sobie kolejno w krótkich odstępach czasu, czyli stosując metodę sztafetową...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Przygotowała wszystko sama: nie wypiłem ani
kropli, iżby wprzód nie przytknęła szklanki do ust. Niebieskawe światło brzasku, przechodząc
przez pstre płócienko firanek, oświecało jej uroczą twarz i wielkie, nieco podkrążone oczy;
czuła się senna; jakoż, ściskając mnie i szepcząc słowa pieszczoty, osunęła głowę na me ra-
mię.
Nie mogłem walczyć przeciw tak lubej ufności, serce moje znów otwierało się słodyczy;
zdawało mi się, żem się już zupełnie otrząsnął ze złego snu, który przebyłem. Przeprosiłem
Brygidę za chwilę niewytłumaczonego szaleństwa. „Ukochana moja − rzekłem z głębi serca −
bardzo mi przykro, żem ci uczynił niesłuszną wymówkę za niewinny żarcik, ale jeśli mnie
kochasz, nie kłam mi nigdy, nawet w najdrobniejszych rzeczach: kłamstwo zdaje mi się
czymś okropnym, nie mogę go znieść.”
Brygida położyła się: była trzecia; rzekłem, iż pragnę zostać, póki nie uśnie. Ujrzałem, jak
zamyka piękne oczy, usłyszałem jak w pierwszym śnie szepce coś z uśmiechem, gdy ja, na-
chylony nad wezgłowiem, dawałem jej pożegnalny pocałunek. Wreszcie wyszedłem ze spo-
80
kojnym sercem, przyrzekając sobie cieszyć się szczęściem, nie dopuszczając najlżejszej
chmurki.
Ale zaraz nazajutrz Brygida rzekła jakby przypadkiem: „Mam gruby zeszyt, w którym spi-
suję wszystkie myśli, co mi tylko przechodzi przez głowę; pokażę ci, co pisałam o tobie w
pierwszych dniach naszego poznania.”
Czytaliśmy razem to, co mnie tyczyło, przeplatając tysiącem żartów; po czym zacząłem
machinalnie przeglądać książkę. Pośród szybko obracanych kartek wpadło mi w oczy jakieś
zdanie skreślone dużym pismem; pochwyciłem kilka dość zresztą nieznaczących słów i mia-
łem czytać dalej, kiedy Brygida rzekła:
− Nie czytaj tego.
Rzuciłem dziennik na fotel.
− Prawda, zapomniałem się, przepraszam.
− Czy znów bierzesz to serio? − odparła śmiejąc się i widząc w tym z pewnością nawrót
mej choroby − weźże, chcę, abyś przeczytał.
− Nie mówmy o tym. Cóż mógłbym znaleźć tak ciekawego? Twoje tajemnice należą do
ciebie, moja droga.
Dziennik leżał na fotelu, ja zaś mimo wszelkich wysiłków nie spuszczałem zeń oka. Usły-
szałem nagle niby głos szepczący mi do ucha i ujrzałem suchą twarz Desgenais'go wykrzy-
wioną lodowatym uśmiechem. „Skąd tu Desgenais?” − spytałem sam siebie, jak gdybym uj-
rzał go w rzeczywistości. Ukazał mi się tak, jak go widziałem pewnego wieczora, z czołem
pochylonym nad lampą, kiedy świszczącym głosem recytował swój katechizm niedowiarka.
Miałem wciąż oczy utkwione w dziennik. W pamięci mojej błąkały się mętne jakieś słowa,
słyszane dawno temu, ale tkwiące gdzieś na dnie serca. Duch zwątpienia, zawieszony nad mą
głową, wsączył mi w żyły kroplę trucizny; opar jej uderzył mi na mózg, uczułem pierwszy
zawrót złowrogiego pijaństwa. Jaką tajemnicę ukrywa mi Brygida? Wiedziałem dobrze, że
wystarczy mi schylić się i otworzyć dziennik, ale w którym miejscu? Jak odszukać stronicę,
na którą traf naprowadził mnie wprzódy?
Zresztą duma broniła mi wziąć dziennik; byłaż to w istocie duma? „O Boże − mówiłem
sobie ze straszliwym smutkiem − czyż przeszłość jest jak widmo? czy wstaje z grobu? Och, ja
nędzny, czyżbym niezdolny był już kochać?”
Wszystkie moje wzgardliwe pojęcia o kobietach, wszystkie drwiące fanfaronady powta-
rzane niby lekcja i niby rola przez czas mego szalonego życia przeszły mi nagle przez mózg.
Rzecz dziwna! Niegdyś popisując się nimi, nie wierzyłem w nie; obecnie zdało mi się, że są
lub bodaj były prawdą.
Znałem panią Pierson od czterech miesięcy, ale nie wiedziałem nic o jej przeszłym życiu i
nie pytałem nigdy. Oddałem się swej miłości z bezgraniczną ufnością i wylaniem. Znajdo-
wałem jakąś rozkosz w tym, aby nie pytać o nic tyczącego jej osoby ani nikogo, ani jej samej;
zresztą podejrzliwość, zazdrość tak dalece nie leżą w mym charakterze, iż bardziej od samej
Brygidy byłem zdumiony tym ich przejawem. Nigdy, za pierwszej mej miłości, ani poza tym
w życiu, nie byłem nieufny; raczej przeciwnie, śmiały, nie wątpiący, aby tak rzec, o niczym.
Trzeba mi było na własne oczy ujrzeć zdradę kochanki, abym uwierzył, że może mnie oszu-
kiwać. Desgenais nawet, katechizując mnie na swój sposób, dworował sobie ustawicznie z
mej podatności do złudzeń. Dzieje całego mego życia były dowodem, że jestem raczej łatwo-
wierny niż podejrzliwy; toteż, kiedy widok tego dziennika uderzył mnie nagle, zdało mi się
jakbym uczuł w sobie nową, nieznaną istotę. Rozum mój buntował się przeciwko temu, cze-
gom doświadczał, nie śmiałem pytać, dokąd mnie to zaprowadzi.
Ale męki, które wycierpiałem, wspomnienie zdrad, jakich byłem świadkiem, okropna ku-
racja, jaką sobie nałożyłem, rozmowy przyjaciół, zepsuty świat, przez który przeszedłem,
smutne prawdy, które tam widziałem, oraz te, które, nie poznawszy ich wprost, zrozumiałem i
odgadłem złowrogą intuicją − rozpusta wreszcie, pogarda dla miłości, nadużycie wszystkiego,

Powered by MyScript