Norling, ekspert w dziedzinie technik śledczych, nie-
ustannie spoglądał we wsteczne lusterko, ale nie zdołał zauważyć niczego, co by wskazywało na inwigilację.
Jak na ironię, Szwed wypatrywał raczej Harry’ego Norstena. Choć doskonale
znał metodę sztafetową, nic nie wzbudziło jego podejrzeń. Prawdę mówiąc, była
to technika wprost idealna do stosowania w gęstym ruchu ulicznym, gdzie użycie trzech samochodów osobowych i jednej furgonetki zmniejszało ryzyko wykrycia
niemal do zera.
Był jeszcze drugi czynnik uniemożliwiający wiecznie podejrzliwemu Norlin-
gowi odkrycie, co się dzieje — odległość, dzieląca Brommę od punktu docelowe-
go jego podróży, była stosunkowo niewielka. Gdyby odcinek ten był dłuższy, to
pewnie nawet w najgęstszym ruchu ulicznym Norling zorientowałby się w końcu,
że jadące za nim cztery samochody uprawiają swoistą sztafetę.
— Mam cię wysadzić z tej strony budynku? — spytała Sonia.
— Oczywiście, jak zawsze.
Wjechali w Radmansgatan, ekskluzywną ulicę cztero- i pięciopiętrowych do-
mów, w których wszystkie mieszkania przerobiono na luksusowe apartamenty.
O tej porze panowały tu spokój i cisza. Kiedy Sonia Karnell stanęła przy krawęż-
niku, dobre dwie minuty spacerem od swego mieszkania przy Radmansgatan 490,
w okolicy nie było żywego ducha. Norling wymknął się z walizką z samochodu,
a Sonia natychmiast odjechała, by odstawić Volvo do garażu. Po drodze minął ją statecznie sunący Saab.
Nie odwracając głowy, Norling zarejestrował wszystkie szczegóły. Numer re-
jestracyjny; dwóch mężczyzn na przednim siedzeniu, z których jeden ziewał,
a drugi patrzył wprost przed siebie, skupiony na prowadzeniu; obaj ubrani jak
zwykli Szwedzi na co dzień. W samochodzie, który zniknął za rogiem, Norling
nie dostrzegł niczego podejrzanego.
— Sonia będzie wiedziała, czy pojechali za nią do garażu, czy nie — mruknął
do siebie, po czym przeszedł na drugą stronę ulicy i spokojnym krokiem ruszył
w stronę wejścia.
174
* * *
— Tu cię wysadzę — powiedział Stig Palme. — Wielki Boże, ależ nam się
poszczęściło na tej Brommie.
Luiza Hamilton leżała na tylnym siedzeniu, zwinięta w ogromnie niewygodnej
pozycji i zupełnie niewidoczna dla każdego, kto obserwowałby przejeżdżający samochód z poziomu ulicy. Teraz usiadła normalnie i rozprostowała nogi, czekając, aż Palme przystanie przy krawężniku.
— To nie było szczęście, Stig — odparła, poprawiając włosy w lusterku puder-
niczki. — Po prostu Jules jest genialnym organizatorem. A ja wiem, jak wygląda
„Czarny Hełm”. Po tym, co zaszło w ciągu ostatnich kilku dni, powinnam chyba
móc rozpoznać tę dziwkę, nie sądzisz?
— Tylko bądź ostrożna — ostrzegł ją Palme.
Chwilę później już jej nie było. Wracała wolnym krokiem przez Radmans-
gatan, kołysząc torbą na zakupy z wielkimi literami NK, reklamówką jednego
z większych sztokholmskich domów towarowych.
Przez ramię miała przewieszoną torebkę na długim pasku, a w niej automat,
który jej wręczono po wylądowaniu na Arlandzie. Boże, w jakim potwornym po-
śpiechu pędziła na Brommę! Skręciła za narożnik zasłaniający przed nią pozostałą część ulicy. . . i stanęła twarzą w twarz z blondynem w złotych okularach, który wysiadł z beżowego Volvo.
To akurat zdołali przewidzieć — że wpadnie wprost na niego. Dlatego wła-
śnie zrobiła, co mogła, żeby zmienić swój wygląd. Pozbyła się spodni i wiatrów-ki, zamiast tego założyła bladożółtą letnią sukienkę. Włosy ukryła pod jedwabną apaszką, twarz przesłoniła zaś wielkimi jak gogle okularami przeciwsłonecznymi.
Norling stał przed wejściem do budynku, ledwie kilka stóp od niej. W wolnej ręce trzymał pęk kluczy, z których jeden miał właśnie wsunąć do zamka. Zimne oczy
za szkłami w złotych oprawkach patrzyły prosto na nią.
|