– Tak jakby. – Tak jakby co? Rano gorączka spadła i Angela obudziła się zlana potem; szczękała zębami, choć opatulona była po szyję dwoma kocami. Długie włosy miała splątane, oczy zaczerwienione, a między nosem i ustami smużkę zaschniętych smarków. Jeremy ją umył, przyłożył na czoło chłodny okład z ręcznika, ujął jej twarz w dłonie i musnął ustami policzek. Oddech miała nieświeży, cuchnący skwaśniałym mlekiem, a skórę usianą czerwonymi kropkami. Maleńkie wybroczyny – pamiątki po spazmach kaszlu. Angela wyglądała jak naćpany, skołowany nastolatek, a Jeremy bardzo chciał ją objąć. O dziewiątej rano obmyła się, związała włosy i widać było, że dochodzi do siebie. Jeremy zaparzył jej mięty, wykąpał się w jej popękanej, wyłożonej glazurą kabinie prysznicowej, psiknął się pod pachami jej dezodorantem i włożył wczorajsze ubranie. Od dziesiątej do drugiej miał zaplanowanych pacjentów – nie chciał wyglądać i czuć się nieświeżo. – Dobrze wyglądasz – powiedziała Angela, kiedy wszedł z powrotem do jej sypialni. – A ja okropnie. – Jesteś fizycznie niezdolna wyglądać okropnie. Wydęła wargi. – Taki miły facet, a już sobie idzie. Jeremy usiadł na łóżku. – Mogę jeszcze chwilę zostać. – Dzięki – powiedziała. – Ale nie o to mi chodziło. – A o co? – Chcę się z tobą kochać. Tutaj. – Poklepała się w lewą pierś. – Ale tam, na dole, nie mogę. Jak wy to nazywacie... dysonans poznawczy? – Nie – odparł. – Po prostu frustracja. Zdrowiej, skarbie. Mamy mnóstwo czasu. Chlipnęła, sięgnęła po chusteczkę, wytarła nos. – Tak tylko mówisz. Czasami wydaje mi się, że wcale nie mamy. Nie, nie mamy. Głowę Jeremy’ego wypełniła Jocelyn. Jej twarz, jej głos, jej obejmującego ramiona. – Powiedziałam coś nie tak? – spytała Angela. – Oczywiście, że nie. – Zmieniłeś się na twarzy, przez chwilę. Jakby coś cię wystraszyło. – Nic mnie nie wystraszyło. Przed wyjściem zrobię ci jeszcze herbaty. Zaparzył jeszcze jeden dzbanek, podgrzał puszkę zupy pomidorowej, pocałował Angelę w czoło, już chłodne, chwała Bogu, i pojechał do pracy. Czuł się... rodzinnie. Z Jocelyn nigdy nie czuł się rodzinnie. Popołudniową wewnętrzną pocztą przyszła sterta śmieci. I czwarta koperta z otolaryngologii. Poza tym zwykłą pocztą Jeremy dostał kartkę od Arthura. Artykuł pochodził sprzed dziesięciu lat, był wycięty z „Journal of American Medical Association”. Samobójstwa lekarzy. Czynniki ryzyka, statystyki, zalecenia co do zapobiegania. Mądre rzeczy, chociaż nic, czego Jeremy by już nie wiedział. Ale to nie miało znaczenia, prawda? Tu nie chodziło o wykształcenie. A o co chodziło, tego Jeremy nie umiał odgadnąć. Zdjęcie na pocztówce od Arthura przedstawiało osiemnastowieczną kuchnię, pełną ceramiki i żelaznych przyborów. Legenda na drugiej stronie głosiła: Le Musée de I’Outil. Muzeum Narzędzi. Wy-dit-Joli Village, 95240 Val d’Oise. Znajoma, czarna kursywa, wiadomość nie była żadnym zaskoczeniem: Drogi doktorze C Podróżuję i się uczę. AC. Jeremy spojrzał na stempel pocztowy. Wy-dit-Joli, Francja, trzy dni temu. Arthur mógł od tamtej pory wrócić do Stanów. Jeremy zadzwonił do gabinetu starca. Nikt nie odbierał. – Nie, nie będzie go – powiedziała sekretarka patologii. Jeremy zadzwonił do informacji i zdobył numer sąsiadki Arthura, Ramony Purveyance, tej od nieustannego dobrego humoru i żółtej podomki. Odebrała po pierwszym dzwonku, sprawiała wrażenie, że bardzo ucieszył ją telefon od Jeremy’ego. – Jak to miło! ...nie, jeszcze nie wrócił. Mam całą jego pocztę. Głównie reklamy, ale nigdy sama bym niczego nie wyrzuciła. Jeśli spotka go pan pierwszy, niech go pan ode mnie pozdrowi, doktorze Carrier. Tak mu zazdroszczę. – Czego? – Francji, pojechał do Francji. Przysłał mi stamtąd śliczną kartkę! – Muzeum Narzędzi? – Co takiego? Jeremy powtórzył. – Nie, nie. Piękne zdjęcie Giverny. Ogrody kwiatowe Moneta? Śliczne płaczące wierzby, woda i kwiaty, zbyt cudowne, żeby mogły być prawdziwe. Profesor wie, że uwielbiam kwiaty. To taki życzliwy człowiek. Dla niej kwiaty, dla mnie narzędzia. Przykrawał wiadomość na miarę? Ale jaką wiadomość? Nie wiadomo, czy Arthur był w mieście, kiedy przyszły pierwsze artykuły. Przewodniczył Komisji Nowotworowej na dzień przed tym, jak pojawił się wycinek o dziewczynach z Anglii. Ale tym razem wszystko wskazywało na to, że starzec wciąż jest za granicą. A więc kto przysłał artykuł o samobójstwach? Czyżby Arthur miał zmiennika? A może Jeremy się mylił, znów się mylił, i Arthur nie miał nic wspólnego z kopertami z otolaryngologii? Czy mógł się pomylić aż tak? W takim razie, co z pocztówkami? Zbieg okoliczności? Kwiaty dla pani Purveyance, narzędzia dla mnie. Laserowa chirurgia oczu, laserowa chirurgia kobiet. Zamordowane kobiety. Lekarze popełniający samobójstwa. Rzeźba w Norwegii, norwescy autorzy pierwszego artykułu. Rosjanie, Amerykanie... Narzędzia we Francji. Żadnych autorów francuskich.
|