cernej szybie na ziemię...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Z jednej strony na Ziemię startowały obiekty latające z tych kosmicznych habitatów, z drugiej zaś strony takie latające pojazdy budowano też na Ziemi...
»
Przyjdźcie! Pójdźmy do Pana! Ja na przedzie, wy – za Mną! Chodźmy do wód zbawczych, na święte pastwiska, chodźmy na ziemie Boże...
»
stanowiła możliwość pierwsza tzn...
»
"Czym ona jest? - zastanawiał się Leto...
»
Metodologiczny status...
»
38 Nowy Jork 1996...
»
trzymanie się zasady, że co powiesz, to zrobisz...
»
Rozpatrując to zagadnienie trzeba wrócić do podstawowego dla socjologii sztuki problemu zróżnicowania odbioru przekazów estetycznych w zależności od społecznego...
»
15
»
272DEONTOLOGIA ETYCZNA...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


— Jeszcze na coś liczysz? Aha, byłbym zapomniał. Armii jeszcze nie
ruszałem.
Nie wiem, kogo w niej przekabaciłeś, przypuszczam, że Draviego.
Taka sama żyjąca wspomnieniami pierdoła jak i ty. Pójdzie za nim
część starszych oficerów, ale z młodszymi łatwo się dogadam. Wystar-
czy amnestia i parę awansów. Mam wrażenie, że w sztabach znajdzie
się teraz parę wakatów. Na razie dam im zrobić pierwszy krok. Nie
mylę się, że mają się zbuntować, zapewne w Hynien? W każdym ra-
zie ja tak bym to zaplanował na twoim miejscu: śmierć prezydenta i
jednocześnie armia wyrusza przywrócić porządek.
Bardzo sprytne, obawiam się tylko, że zdziwi ich wiadomość, iż
Ouentin cieszy się dobrym zdrowiem. Ale to nic. Miałem zbyt mało
ludzi, żeby wyłuskać twoich spiskowców zawczasu. Pozwolę im się
ujawnić, potem moi chłopcy zadziałają już na pewniaka.
— Nie dasz rady...
— Dam. Za tobą pójdzie co najwyżej czwarta strefa. Dobrze ją wy-
brałeś, tu faktycznie nie zdążyłem jeszcze osadzić swoich ludzi. Bę-
dzie trochę strzelaniny... Ale gwardia posłucha prezydenta. I mnie. Nie
będzie miała innego wyboru. Zresztą, w razie czego, poszczuję prze-
ciw nim motłoch.
Motłoch, kiedy jest głodny, musi coś pożreć. Dostanie ciebie, spe-
ców i sztab.
Napcha sobie wami kałdun i od razu zrobi się spokojniejszy. O mnie
w ogóle nie wiedzą... — Borden podniósł się z fotela, podszedł do
dzielącej ich szyby.
— Pomogłeś mi, Blom. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bar-
dzo.
Uruchomiłeś wspaniałą lawinę, teraz każdy się będzie musiał opo-
wiedzieć. Bez ciebie straciłbym mnóstwo czasu na generalną czystkę,
a tak... załatwi się wszystko od razu.
— Masz szczęście, że siedzę za tą szybą — Blom w niczym nie przy-
pominał teraz starego, czcigodnego specjalisty. — Udusiłbym cię go-
łymi rękami. Ale przynajmniej jedno mnie cieszy. Twój gówniarz zna-
lazł się po mojej stronie.
Ledwie widoczna zmiana w wyrazie twarzy Bordena upewniła go,
że cios doszedł celu.
— Oszukałeś go. Jest jeszcze młody i głupi, dał się zwieść. Zmądrze-
je. Blom zaśmiał się.
— Co ja widzę? Więc jednak nawet w senatorze Bordenie tkwią ja-
kieś atawizmy! Wiedziałem, kurduplu, że to cię poruszy. Tak, ja wie-
działem, kim on jest, sam go kazałem wybrać Faetnerowi. Szykowa-
łeś go na swoją prawą rękę, może nawet na następcę? Aleja nie spa-
łem, obserwowałem go. Chciałem, żeby to właśnie on zorganizował
zamach. I wierzę, że mimo wszystko mu się uda.
— Nie ma mowy — uciął sucho Borden. — W Hynien są w tej
chwili dwie brygady gwardii i setka telepatów z rządowej. Na pew-
no ich już mają.
— No, cóż... w takim razie będziesz musiał sam załatwić swojego
kochanego bratanka. Jakie to smutne...
— Obmyślę dla ciebie stosowną zapłatę.
— Być może. Jeszcze nie wygrałeś, Borden. Ja co prawda jestem cza-
sowo wyłączony z gry, ale zostało jeszcze trochę takich, dla których
ideały secesji nie są pustym słowem. Ciekawe, jak oni zareagują na
przemówienie Ouentina.
— Właśnie, to jest jeden jedyny drobiazg, którego nie rozumiem.
Skąd wiedziałeś o wizycie w Hynien, kiedy tylko wróci statek Fede-
racji, i o moim planie?
— Jak myślisz?
— Właściwie to tylko mnie interesuje. Który z moich ludzi zawiódł,
i czym mogłeś go przekupić?
— Pomyśl, może znajdziesz czas na myślenie.
— Blom, nie przeciągaj struny. Naprawdę w każdej chwili mogę cię
poddać przepisowemu przesłuchaniu.
Najwyżej nie zasiądziesz na ławie oskarżonych. Powiemy w holo,
ja wiem, że popełniłeś samobójstwo, spostrzegłszy fiasko swoich kno-
wań. Sayen? Nie wtajemniczałem go w szczegóły, ale to zdolny chło-
pak. Mógł się sam domyślić, powiedziałem mu wystarczająco dużo.
Może i zrobiłem błąd, stawiając na niego. Nawiasem mówiąc, mylisz
się sądząc, że sprawiłeś mi przykrość. Ja nie ulegam atawizmom. Li-
czyłem na niego, fakt, miał zadatki na świetnego władcę Terei. Ale
skoro nie spełnił oczekiwań, trudno. A pokrewieństwo między nami
nigdy nie miało znaczenia. No, więc?
— Wyżej, kurduplu. To sam Ouentin. Jeszcze nie zgłupiał na starość.
Widocznie nie ufał bez reszty swojemu osobistemu doradcy. Rozma-
wiałem z nim regularnie, co tydzień. Opowiadał o twoich planach, ra-
dził się... więc nie wiedziałeś? Masz jednak kiepski wywiad. To musi

Powered by MyScript