Odsunęła szufladę nocnego stolika. W środku leżały przybory do golenia, portfel, kluczyki od samochodu... Wszystko zostało. Przez uchylone drzwi wetknęła głowę pielęgniarka. — O co znów chodzi? — Wygląda na to, że brakuje naszego pacjenta — odparła Janet. — Słucham? Lekarka wskazała jej nadmuchane worki ułożone na łóżku. Pielęgniarka osłupiała, zbladła jak ściana. — Proszę zawiadomić doktora Ellisa — poleciła Janet. — A także doktora McPhersona oraz doktora Morrisa. Powinni być w swoich domach, telefonistka musi znać ich numery. Proszę przekazać, że sytuacja jest krytyczna, Benson zniknął. A później proszę zawiadomić służbę ochrony szpitala. Czy wszystko jasne? — Tak, pani doktor — rzuciła pośpiesznie kobieta i pobiegła w stronę dyżurki. Ross przysiadła na krawędzi łóżka i popatrzyła na policjanta. — Skąd on wytrzasnął te worki foliowe? — zapytał tamten. Janet już wcześniej znalazła wyjaśnienie. — W pokoju są trzy kosze na śmieci, jeden przy łóżku, drugi pod drzwiami, a trzeci w łazience. Stamtąd też wziął dwa ręczniki. — Spryciarz — mruknął policjant. — Ale nie powinien daleko uciec, zostawił tu wszystkie swoje ubrania — rzekł, wskazując otwartą szafę. — Nie zapomniał jednak o butach. — Człowiek z obandażowaną głową i w szpitalnym szlafroku nie ujdzie zbyt daleko, nawet jeśli ma buty na nogach. — Energicznie pokręcił głową. — Lepiej zawiadomię posterunek. — Czy Benson korzystał z telefonu? — Dziś wieczorem? — Nie, w ubiegłym miesiącu. — Proszę posłuchać, paniusiu. Niepotrzebne mi jeszcze pani złośliwości. Dopiero teraz Janet zwróciła uwagę, że jest on bardzo młody, ledwie po dwudziestce, a poza tym mocno przestraszony. Czuł się winny i nie wiedział, co go czeka. — Przepraszam — mruknęła. — Pytałam o dzisiejszy wieczór. — Owszem, wychodził raz do telefonu. Mniej więcej o jedenastej. — Nie słyszał pan, o czym rozmawiał? — Nie. — Wzruszył ramionami. — Nie sądziłem... — Głos mu uwiązł w gardle. — No, wie pani. — Zatem telefonował o jedenastej, a w pół godziny później zniknął. Ross podeszła do drzwi i wyjrzała na korytarz. Widać stąd było pielęgniarki krzątające się w dyżurce, a idąc w stronę windy Benson musiał przejść obok przeszklonego pomieszczenia, w którym zawsze ktoś się znajdował. To znaczyło, że uciekł raczej inną drogą. Tylko którędy? Czyżby znalazł jakieś inne wyjście? Janet popatrzyła w drugi koniec korytarza, gdzie znajdowały się drzwi na klatkę schodową. Mógł tamtędy dostać się na dół. Tylko czy był w stanie zejść z szóstego piętra? Z pewnością musiał się czuć bardzo osłabiony. A poza tym, gdyby nawet znalazł się w holu na parterze, z obandażowaną głową i w szpitalnym szlafroku powinien zwrócić na siebie uwagę recepcjonistki. — Nie rozumiem — rzekł policjant, który tuż przy niej wyglądał na korytarz. — Dokąd on mógł pójść? — To bardzo sprytny facet — powiedziała. Uderzyło ją nagle coś, na co dotychczas nie zwróciła większej uwagi. Dla policji Benson był łobuzem oskarżonym o ciężkie pobicie, jednym z setek typków, jacy zatruwali im życie każdego dnia. Dla personelu szpitala natomiast był człowiekiem chorym, nieszczęśliwym, chociaż niebezpiecznym, z wyraźnymi objawami psychozy. Wszyscy zdawali się jednak zapominać, że Benson jest niezwykle inteligentny. Jego prace z zakresu programowania komputerów daleko wyprzedzały projekty nawet najtęższych umysłów w tej dziedzinie. Podczas wstępnych badań psychologicznych jego współczynnik IQ został określony na 144 punkty. Z pewnością ten człowiek był zdolny do tego, żeby zaplanować swą ucieczkę w najdrobniejszych szczegółach. Zapewne podsłuchiwał pod drzwiami, złowił rozmowę policjanta z pielęgniarką, a kiedy się dowiedział, że ten ma zamiar wyjść po papierosy, tak wszystko zorganizował, żeby zniknąć ze szpitala w ciągu zaledwie kilku minut. Tylko jak tego dokonał? Musiał zdawać sobie sprawę, że nigdy nie uda mu się wyjść z budynku w szlafroku. Zostawił także swoje ubrania, widocznie obawiał się, że w nich również nie ujdzie za daleko. Zwłaszcza w środku nocy. Na pewno przy wyjściu zatrzymałaby go recepcjonistka, gdyż wszyscy odwiedzający musieli opuścić szpital co najmniej trzy godziny temu. Jak zatem sobie poradził, do cholery? Policjant ruszył w stronę dyżurki pielęgniarek, żeby powiadomić swoich zwierzchników. Ross poszła za nim, uważnie spoglądając na mijane drzwi. Pokój siedemset dziewięć zajmował pacjent z rozległymi oparzeniami. Janet uchyliła drzwi, aby zobaczyć, czy wewnątrz nie ma nikogo oprócz niego. Pokój siedemset osiem był pusty, leżał tu pacjent po transplantacji nerki, który został wypisany tego dnia po południu. Również tam zajrzała.
|