Podczas gdy pociąg toczył się wśród malowniczych, wiejskich okolic, przechyliła się w fotelu i jeszcze raz przeżyła wydarzenia tego wieczoru. Wynajęcie samochodu... jazda do Sea Cliff... zupełna cisza i ciemność... wyłączenie alarmu i wejście do domu... otwieranie sejfu... wstrząs, jakiego doznała, gdy nagle włączył się alarm i gdy pojawili się policjanci. Nie przyszło im do głowy, że ta kobieta z maseczką na twarzy i w siateczce na głowie była właśnie włamywaczką, którą chcieli ująć. Teraz, siedząc w swoim przedziale, w pociągu zdążającym do St. Louis, miała prawo odczuwać satysfakcję. Cieszył ją fakt, że przechytrzyła policję. W tym balansowaniu na krawędzi ryzyka było coś upojnie radosnego. Odnalazła w sobie odwagę, spryt, poczuła, że jest niezwyciężona. Czuła się wspaniale. Usłyszała pukanie do drzwi przedziału. Pospiesznie schowała klejnoty do irchowej torby i włożyła ją do walizki. Wyjęła bilet kolejowy i otworzyła drzwi, spodziewając się konduktora. W korytarzu stali dwaj ubrani na szaro mężczyźni. Jeden z nich wyglądał na jakieś trzydzieści lat, drugi był może o dziesięć lat starszy. Młodszy mężczyzna był przystojny, o atletycznej posturze. Miał mocno zarysowany podbródek, mały, starannie przystrzyżony wąsik i nosił okulary w rogowej oprawie, za którymi błyszczały jego inteligentne, niebieskie oczy. Starszy miał dużą głowę o ciemnych włosach i posturę boksera. Jego oczy był piwne i chłodne. - Czym mogę panom służyć? - zapytała Tracy. - Zaraz to pani wyjaśnię - odparł ten starszy. Wyjął portfel i pokazał kartę identyfikacyjną: FEDERALNE BIURO ŚLEDCZE MINISTERSTWA SPRAWIEDLIWOŚCI USA - Jestem agentem specjalnym. Nazywam się Dennis Trevor. A to jest agent specjalny Thomas Bowers. Gardło Tracy nagle stało się suche. Uśmiechnęła się z wysiłkiem. - Obawiam się, że nie rozumiem, o co chodzi? Czy coś się stało? - Chyba tak, proszę pani - odparł ten młodszy. Miał łagodny, południowy akcent. - Kilka minut temu pociąg przekroczył granicę New Jersey. Przewożenie kradzionych towarów przez granicę stanu jest przestępstwem federalnym. Tracy poczuła się słabo. Przed jej oczami pojawiła się czerwona plamka, zaciemniająca pole widzenia. Starszy mężczyzna, Dennis Trevor, mówił dalej: - Proszę otworzyć walizkę. - To nie była prośba, ale rozkaz. Jedyną nadzieją był bluff: - Nie mam najmniejszego zamiaru. Jakim prawem wdzieracie się do mojego przedziału?! - w jej głosie zabrzmiało oburzenie. - Czy wasza praca polega na napadaniu na niewinnych obywateli? Zaraz zawiadomię konduktora. - Rozmawialiśmy już z konduktorem - powiedział Trevor. Bluff nie podziałał. - Czy... czy macie nakaz rewizji? - Nie potrzebujemy nakazu rewizji, panno Whitney. Przyłapaliśmy panią podczas popełniania przestępstwa - odpowiedział uprzejmie młodszy. Wiedzieli nawet jak się nazywa. Była w pułapce. Nie miała żadnych szans. Żadnych. Trevor sięgnął po jej walizkę i otworzył ją. Powstrzymywanie go nie miało sensu. Tracy widziała, jak włożył do środka rękę i wziął irchową torebkę. Otworzył ją, popatrzył na swego partnera i skinął głową. Tracy osunęła się na siedzenie: opuściły ją siły. Trevor wyjął z kieszeni listę i zerkając do niej sprawdził zawartość torby. Potem włożył rękę do kieszeni. - Jest tu wszystko, Tom. - Skąd... skąd wiedzieliście? - wyszeptała bezdźwięcznie Tracy. - Nie jesteśmy upoważnieni do udzielania żadnych informacji - odrzekł Trevor. - Jest pani aresztowana. Ma pani prawo nic nie mówić i zeznawać dopiero w obecności swojego adwokata. Wszystko, co teraz pani powie, może być wykorzystane przeciwko pani, czy pani zrozumiała? - Tak - odpowiedziała szeptem. - Przykro mi. To znaczy: znam pani przeszłość i przykro mi - dodał Tom Bowers. - Rany Boskie - powiedział starszy. - To nie jest wizyta towarzyska. - Wiem, ale... - Proszę wyciągnąć ręce. - Starszy z mężczyzn wysunął w kierunku Tracy parę kajdanek.
|