Może dlatego, że obydwa te kraje są monarchiami; czy też były. Jest między nimi jakieś podobieństwo - i z jednymi, i z drugimi można się łatwo dogadać, są tolerancyjni, ale jak się na coś uwezmą, potrafią nieźle zaleźć za skórę. Z tego, co wiem, te dwa narody nigdy się jeszcze na sobie nie zawiodły. Bez machania chorągiewkami, czy oficjalnych traktatów; prostu lubią się i szanują nawzajem. I nie mam wątpliwości co do tego, że Holendrzy, niezależnie od tego, co zdziałali do tej pory, skłonni są posunąć się bardzo daleko, żeby pomóc Anglikom pozbyć się Rosjan. Teraz Klein skinął z kolei w stronę mężczyzny w niebieskiej bluzie. - Teraz może rzut oka na sytuację w Niemczech. Mężczyzna odchrząknął i pochylił się, opierając łokcie na stole. - Nasze możliwości w tym kraju są bardzo zróżnicowane, właściwie w RFN możemy w sumie liczyć na słabsze poparcie niż w NRD. Trudno może w to uwierzyć, ale zarówno w zakresie rekrutacji agentów, jak i działań operacyjnych w NRD napotykamy na mniej trudności niż w RFN. Przyczyna tego była i jest zawsze ta sama. Niemcom wschodnim nie trzeba po prostu tłumaczyć, kim są Rosjanie, ponieważ doświadczają oni tego dzień w dzień. Poza tym, żyjąc w tym systemie przyzwyczaili się do tego, że muszą być sprytniejsi od Rosjan, umieć ich przechytrzyć i oszukać. Natomiast społeczeństwo zachodnioniemieckie przypomina obecnie trochę Brytyjczyków sprzed okupacji - jest ślepe na rzeczy oczywiste i żyje nadzieją, że najgorsze nie nastąpi. A kiedy w końcu następuje ponieważ jest to nieuniknione - robią dobrą minę do złej gry i uspokajają się nawzajem, że mogło być jeszcze gorzej. W RFN znajdujemy oparcie głównie wśród robotników i klasy średniej. Natomiast klasy wyższe jak zwykle dbają tylko o własny tyłek i niech diabli wezmą resztę. W sumie mogę liczyć na blisko czterysta aktywnie zaangażowanych osób umiejscowionych na strategicznych pozycjach i może z tysiąc pięćset takich, które są skłonne udzielać informacji, ale nie podejmą żadnych konkretnych działań. W NRD mam mniej bezpośrednich kontaktów, ale za to w miejscach o bardzo dużym znaczeniu. I jest pewne, że w razie czego z tymi ludźmi będą współpracować tysiące. Mam na myśli rzeczywistą współpracę - łącznie z sabotażem, użyciem przemocy i tak alej. Tak więc, nasz program pokrywa się w głównych założeniach z tym, który ma Amsterdam, jednak nasze działania nękające i sabotażowe będą zwrócone głównie przeciwko wojskom radzieckim i ich liniom komunikacyjnym. Uważam, że taka powinna być nasza główna rola. Propaganda antyradziecka jest nam tam zupełnie niepotrzebna. Oni sami wiedzą o Rosjanach dużo więcej niż my. - A jakie jest nastawienie ludności wobec Brytyjczyków? - zapytał Klein. - W RFN głównie przychylne, tyle, że obawiają się, żeby nie dotknęła ich “angielska choroba”. Oczywiście, w świetle znanych nam faktów są to obawy całkowicie spóźnione. Jeśli chodzi o NRD, to wydaje mi się, że nie ma tam jakiegoś szczególnego nastawienia. Po prostu od dawna nie mieli szerszych kontaktów z Brytyjczykami. Tak, czy inaczej, nie ma potrzeby wzbudzania nastrojów proangielskich. Oni mają swoje własne powody, żeby nienawidzieć Rosjan i to nam w zupełności wystarczy. Potrzebujemy tylko kilku większych zrzutów broni i materiałów wybuchowych, a także sporo gotówki. Klein uniósł dłoń. - Tym sprawom poświęcimy kilka osobnych spotkań. Wtedy będziemy mogli porozmawiać o szczegółach. Myślę, że załatwimy to bez większych problemów. Skinął głową w stronę starszego mężczyzny, którego zarówno ubiór jak i wygląd przypominały raczej dyplomatę niż człowieka CIA. Nie było to zresztą zbyt dalekie od prawdy - był to eks-agent CIA, który obecnie pracował w administracji. - Prosimy o krótki obraz sytuacji w Belgii. - Obawiam się, że nie mam nic szczególnie sensacyjnego do powiedzenia, jeśli chodzi o Belgię - zaczął starszy mężczyzna z uśmiechem. - Oczywiście zasoby dobrej woli w stosunku do Brytyjczyków są wśród Belgów dość spore. Pochodzą one jeszcze z czasów wojen światowych. Ale Belgowie to nie jest naród, który by miał ciągoty do powstań czy organizowania ruchu oporu na poważniejsza skalę. Ich kraj był tyle razy najeżdżany i okupowany, że zdołali się już nieco z tym oswoić. Nie można powiedzieć, żeby włazili w tyłek okupantom, ale współpracują na tyle, by życie mogło się toczyć w miarę normalnie - przerwał, rozkładając ręce, jakby chciał tym gestem podkreślić konieczność pogodzenia się z faktami, i po chwili ciągnął dalej: - Historia nauczyła ich, że jest to najlepsze wyjście w takich sytuacjach. Bardzo sensowne i cywilizowane, tyle że niestety niezbyt zachęcające do podejmowania tego typu działań, jakie wiążą się z naszym przedsięwzięciem. Do tego jeszcze Flamandowie i Walończycy od wieków nieustannie gryzą się między sobą; tak więc w sumie jest dość trudno zainteresować ich jakoś głębiej sprawami Anglików. Niemniej jednak udało mi się wciągnąć do współpracy sporą ilość belgijskich biznesmenów i dyplomatów. Może wciągnąć do współpracy to za wiele powiedziane, ale w każdym razie istnieje spora grupa wpływowych ludzi, są zdecydowani zająć silne probrytyjskie i antyradzieckie stanowisko na wszystkich spotkaniach, zarówno w EWG jak i w ONZ. Mam tu na myśli zarówno najróżniejsze spotkania robocze, jak i te na najwyższym szczeblu. Dużo więcej niż to nie jestem w stanie obiecać. - Chcę powiedzieć, że nie liczyliśmy absolutnie na nic ponad to, a nawet celowo nie dążyliśmy do uzyskania niczego więcej. Chcielibyśmy, żeby Belgia pozostała czymś w rodzaju strefy neutralnej. Będziemy czegoś takiego potrzebować, kiedy nasi ludzie w różnych krajach zaczną występować przeciwko własnym władzom. Klein odwrócił się w stronę młodego człowieka o bladej, okrągłej jak księżyc twarzy i niebieskich oczach. Mimo swego, wieku był i niemal całkiem łysy, z jasnorudą tonsurą jak u księdza; miał za to sterczące zawadiacko sumiaste wąsy. - A teraz Polska - rzekł Klein. Młody człowiek westchnął głęboko, zawahał się chwilę, a potem z wolna pokręcił głową.
|